Po raz pierwszy w historii były prezydent USA stanie przed sądem oskarżony o popełnienie przestępstwa. To precedens ze wszech miar niebezpieczny, bo do tej pory, mimo wielu skandali, odchodzących prezydentów zostawiano w spokoju, a nawet ich ułaskawiano. Donald Trump będzie się jednak musiał zmierzyć z Temidą.
Tomasz Deptuła
Ale jeśli już uznamy, iż zaistniała konieczność zbadania, czy jego czyny były zgodne z porządkiem konstytucyjnym, to powinien zmierzyć się z dużo poważniejszymi zarzutami z punktu widzenia państwa.
Mimo że w teorii nikt nie powinien żyć ponad prawem, w poprzednich kadencjach mimo głośnych afer oszczędzano byłych prezydentów. Przypomnijmy choćby Billa Clintona i skandal z Monicą Lewinsky, w którym bez trudu można by było udowodnić prezydenckie krzywoprzysięstwo. Prezydent przetrwał proces impeachmentu, a po wyborach dano mu spokój.
Z kolei Gerald R. Ford uniewinnił od zarzutów swojego poprzednika Richarda Nixona w związku z aferą Watergate. Chodziło nie tylko oddanie koleżeńskiej przysługi swojemu byłemu szefowi, ale także o interes państwa – utrzymanie integralności urzędu prezydenckiego największego mocarstwa na świecie.
To tylko najpoważniejsze przykłady, bo podczas każdej prezydentury ujawniano różne afery, przypadki konfliktu interesów czy naciągania prawa wyborczego. Odchodzący prezydenci mieli jednak komfort spokojnego oddania się działalności charytatywnej, wygłaszania przemówień za duże pieniądze, otwarcia biblioteki własnego imienia i gry w golfa na zasłużonej emeryturze.
PROCES ZASTĘPCZY
O tym, że prezydent Donald Trump może mieć problemy, wiadomo nie do dziś. Media od wielu miesięcy piszą o licznych śledztwach związanych przede wszystkim z procesem przekazywania władzy po przegranych wyborach prezydenckich.
Sprawa wniesiona na Manhattanie przez prokuratora Alvina Bragga nie ma jednak nic wspólnego z wydarzeniami z 6 stycznia 2021 roku w Waszyngtonie oraz z naciskami wywieranymi przez prezydenta Trumpa, aby wpłynąć na ostateczne wyniki wyborów z 2020 roku. Zamiast tego były prezydent będzie odpowiadać za próbę uciszenia przy pomocy łapówki byłej gwiazdy porno Stormy Daniels 17 lat temu, z którą rzekomo połączył go przelotny romans. Jak twierdzi niejeden konstytucjonalista, przy zastosowanych przez Bragga standardach za kratkami wylądowałaby połowa prezydentów rządzących Ameryką w ciągu ostatnich 70 lat.
Niebezpieczny precedens polega na tym, że proces Trumpa ma charakter zastępczy – sąd nie zbada jego kontrowersyjnych – także z prawnego punktu widzenia – działań, związanych z wydarzeniami wokół ostatnich wyborów prezydenckich. Patrząc z punktu widzenia powagi państwa i autorytetu urzędu prezydenta mamy rzeczywiście z wątkami sensacyjnymi i drugoplanowymi. W tym kontekście słowa Erica Trumpa, syna oskarżonego byłego prezydenta, że wniesiona przeciw ojcu sprawa sprowadza Stany Zjednoczone do roli kraju Trzeciego Świata, choć emocjonalna i przesadzona, nie jest zupełnie pozbawiona sensu. USA nie przestają pełnić roli globalnego supermocarstwa i ściganie byłych prezydentów za drugorzędne wykroczenia narusza autorytet całego kraju.
TRUDNE ZADANIE PROKURATORA BRAGGA
Prawnicy podkreślają, że zwycięstwo prokuratury federalnej i ewentualne skazanie Donalda Trumpa jest w tym procesie mocno wątpliwe. Oskarżenie opierać się będzie bowiem na zeznaniach wątpliwej reputacji Daniels i jeszcze mniej wiarygodnego byłego współpracownika Trumpa Michaela Cohena, który w przeszłości zdążył się już przyznać do kłamania przed Kongresem. Do tego na prokuratorze Braggsie będzie ciążył obowiązek udowodnienia, że działania Trumpa miały związek z kampanią wyborczą. Za samą kreatywną księgowość byłego prezydenta nie można już skazać, bo to przestępstwo uległo już przedawnieniu. Przekonanie ławy przysięgłych nie będzie więc łatwe.
Oddalenie zarzutów w obecnej sprawie utrudni wniesienie przeciwko Trumpowi kolejnych spraw, potencjalnie dużo poważniejszych. Każdy następny akt oskarżenia będzie atakowany z prawej strony jako akt politycznej zemsty, nie tylko wśród zwolenników byłego prezydenta, ale także niechętnych mu republikanów i części demokratów. Będzie to wyglądało na polowanie na czarownice i naruszenie hołubionej w USA zasady trójpodziału władzy. Wiarygodność aparatu sprawiedliwości zostałaby podważona na długie lata, jeśli nie dekady.
Tymczasem przeciwko Trumpowi toczy się szereg postępowań. W Georgii prokuratora stanowa bada, czy telefon ówczesnego prezydenta do sekretarza stanu Brada Raffenspergera po wyborach w listopadzie 2020 roku z żądaniem “znalezienia” 11 tys. głosów może być traktowany jako naruszenie procesu wyborczego. Departament Sprawiedliwości w Waszyngtonie bada, czy Trump i jego współpracownicy rzeczywiście próbowali blokować zatwierdzenie wyników wyborów i transfer władzy, z wydarzeniami 6 stycznia 2021 roku włącznie. Do tego doliczyć trzeba jeszcze pozwy składane przeciwko Trumpowi na drodze cywilnej.
POLITYCZNE KONSEKWENCJE PROCESU
Wbrew pozorom postawienie zarzutów przez prokuratora Braggsa nie musi być dla Trumpa złą wiadomością. Ewentualne zwycięstwo byłego prezydenta uwiarygodni go w oczach jego zwolenników i wzmocni jego słabnącą w ostatnich miesiącach kampanię. Narrację o nieudanej próbie sądowej zemsty połączy się z przekazem o “ukradzionych” wyborach w 2020 roku, na co z kolei nie znaleziono żadnych dowodów.
Ostateczny rezultat procesu może mieć poważne konsekwencje zarówno dla demokratów, jak i republikanów. Ci pierwsi będą oskarżani o próbę politycznej zemsty za pośrednictwem Departamentu Sprawiedliwości, i to przy zastosowaniu podwójnych standardów w porównaniu z poprzednimi prezydentami. W przypadku Partii Republikańskiej kapitał polityczny zbity przez Trumpa zaowocuje dodatkowym poparciem dla niego podczas przyszłorocznych prawyborów, co może wpłynąć na cały proces wyborczy i gorsze wyniki jego konkurentów.
Z punktu widzenia przeciwników obecnego prezydenta zaczynanie właśnie od tej sprawy też jest co najmniej niefortunne. Krótko mówiąc: łatwo proces przegrać, a zyski polityczne z ewentualnego posadzenia prezydenta za aferę obyczajową mogą okazać się co najmniej wątpliwe.
PRÓBA DEMOKRACJI
Stawka rozpoczynającego się procesu na Manhattanie jest dużo poważniejsza od samego losu byłego prezydenta. Od tego, czy Amerykanie uznają, że decyzję o winie lub jej braku sąd podjął w sposób niezależny, bez politycznych nacisków, zależeć będzie autorytet całego państwa. Na razie zaczęło się od falstartu. Polityczny podtekst i zastępczy charakter procesu podważają zaufanie do niezależności federalnego aparatu sprawiedliwości zwłaszcza w tych regionach, gdzie Donald Trump cieszy się silnym poparciem. Jeśli coś pójdzie nie tak, wielu wyborców może stracić zaufanie do obecnego systemu politycznego w Ameryce, funkcjonującego mniej lub bardziej sprawnie od prawie 250 lat. Co gorsza, pogłębi to jeszcze bardziej już istniejące “plemienne” podziały oraz brak zaufania do instytucji państwa federalnego, którego autorytet dodatkowo mocno nadszarpnęła pandemia COVID-19. Proces wystawia więc amerykańską demokrację na wielką próbę. Od tego, jak przebiegnie, może zależeć przyszłość nie tylko Stanów Zjednoczonych, ale całego wolnego świata.