Donald Trump niemal na pewno zostanie kandydatem Republikanów w amerykańskich wyborach; jeśli je wygra, to niestabilny prezydent będzie miał nieograniczone proceduralnie prawo do przyciśnięcia „guzika nuklearnego”. Pora to ograniczyć – pisze w „Foreign Policy” ekspert ośrodka FAS ds. doktryny obronnej.
Adam Mount, szef programu ds. amerykańskiej doktryny obronnej w think tanku Federation of American Scientists (Federacja Amerykańskich Naukowców – FAS), przypomina na łamach magazynu „FP” o „fascynacji (Trumpa) możliwością wykorzystania broni nuklearnej”.
Prezydent USA jako jedyny posiada całkowite prawdo do wydania takich rozkazów, co więcej – jak wyjaśnia w raporcie stowarzyszenie naukowców Union of Concerned Scientists – cały system i łańcuch dowodzenia został pomyślany w taki sposób, by przyspieszyć proces realizacji takiej decyzji.
Richard Nixon powiedział podczas przesłuchań w sprawie jego impeachmentu, że „może udać się do gabinetu, wykonać telefon i za 25 minut zginie 70 mln ludzi”. Prezydent sporo wtedy pił i minister obrony James Schlesinger miał podobno poinstruować szefów sztabów, że ewentualny rozkaz nuklearny Nixona nie może być wykonany bez konsultacji z nim lub z ówczesnym sekretarzem stanu Henrym Kissingerem – przypomina amerykański Biuletyn Naukowców Nuklearnych (Bulletin of the Atomic Scientists).
„Ale Schlesinger nie miał prawnego umocowania, by interweniować, i nie jest jasne, co by się stało, gdyby Nixon wydał rozkaz o ataku” – podkreśla Biuletyn.
Amerykańskie Centrum na rzecz Zapobiegania Proliferacji (Center for Nonproliferation Studies) i Stowarzyszenie Kontroli Broni (Arms Control Association) oceniają w raportach, że osobowość Trumpa powinna uzmysłowić politykom i prawodawcom, iż możliwość uruchomienia ataku nuklearnego nie powinna leżeć w gestii tylko jednej osoby.
W styczniu Trump oznajmił, że jednym w powodów, dla których powinien mieć immunitet, jest ochrona przed ewentualnym pozwaniem go za zrzucenie bomby atomowej na miasto, jak to było w przypadku Hiroszimy i Nagasaki.
Trump właśnie zapewnia sobie nominację Republikanów w wyborach i jest to najwyższy czas, by wprowadzić przepisy, które nie pozwolą prezydentowi – zwłaszcza gdyby został nim Trump – zlecić niepotrzebnego lub nielegalnego ataku nuklearnego – pisze Mount.
Generał, profesor nauk wojskowych Stanisław Koziej potwierdza w rozmowie z PAP, że „prezydent USA jest autonomiczny w podejmowaniu takich decyzji”, choć oczywiście powinien je poprzedzać konsultacjami z ministrem obrony i szefem Kolegium Połączonych Szefów Sztabów. W praktyce jednak może zrobić to, co chce.
Jak precyzuje generał, który był szefem Biura Bezpieczeństwa Narodowego, w amerykańskim systemie prezydenckim prezydent jest zarazem szefem administracji i naczelnym dowódcą sił zbrojnych, a zatem to on ma prawo podejmować decyzje dotyczące użycia broni atomowej, choć wypowiedzenie wojny jest w gestii Kongresu.
Na szczęście – ocenia Koziej – pomiędzy decyzją szefa państwa a oficerem, który ma ją ostatecznie wykonać, jest jeszcze wiele szczebli. „Na tej ścieżce jest szef Pentagonu i dowódca sił zbrojnych – i to oni są praktycznym bezpiecznikiem”.
Przede wszystkim to przewodniczący Kolegium Połączonych Szefów Sztabów może pełnić rolę takiego „bezpiecznika”. To on, jeśli ma właściwy charakter i konieczną odwagę, może „powstrzymać prezydenta, bo w odróżnieniu od ministra obrony nie jest politykiem” – podkreśla Koziej.
Zwraca uwagę, że system amerykański promuje na najwyższe stanowiska wojskowe ludzi sprawdzonych i o właściwych kompetencjach; w razie „narastania sytuacji (konfliktu) budują oni różne scenariusze i decyzja prezydenta to tylko ostatni impuls” w tym procesie. Toteż właśnie wojskowi mogą zdawać sobie sprawę z tego, w jakim kierunku zmierza myślenie szefa państwa i w razie czego – zareagować – ocenia generał.
Adam Mount wyjaśnia, że obowiązująca teraz – na mocy tradycji, a nie prawa – procedura polega na tym, że rozważając możliwość ataku atomowego, prezydent zwołuje „konferencję decyzyjną”, w której udział mają wziąć najwyższej rangi doradcy, aby rozważyć opcje, jakie oferuje „football”, czyli neseser z kluczami nuklearnymi noszony stale za szefem państwa.
Autor przypomina, że gdy Trump usiłował zignorować wyniki wyborów prezydenckich, które wygrał Joe Biden, a jego zwolennicy przypuścili atak na Kapitol, ówczesna przewodnicząca Izby Reprezentantów Nancy Pelosi zwróciła się do przewodniczącego Kolegium Połączonych Szefów Sztabów generał Marka Milleya z pytaniem, czy byłby w stanie powstrzymać „niestabilnego prezydenta” przed użyciem broni nuklearnej. Sam Milley podobno zebrał wtedy dowódców najwyżej rangi i powiedział im, że mają nie wykonywać rozkazów, o ile nie jest on o nich poinformowany.
W istocie ani Pelosi, ani Milley nie mieli żadnego umocowania prawnego, by powstrzymać Trumpa. Tylko wojskowi je mają. Jedyne ograniczenie władzy prezydenckiej dotyczące wykorzystanie broni nuklearnej wiąże się z obowiązkiem odmowy wykonania rozkazu przez wojskowych, jeśli rozkaz ten stanowi złamanie prawa wojennego – wyjaśnia Mount.
W 2017 roku, gdy Trump groził Korei Północnej atakiem nuklearnym, szef Dowództwa Strategicznego USA (Stratcom) generał John Hyten powiedział, że odmówiłby prezydentowi wykonania rozkazu, gdyby był on nielegalny, a następnie przedstawiłby „możliwości zareagowania na sytuację, jakakolwiek by ona nie była”.
W 2021 roku 31 kongresmenów Partii Demokratycznej wysłało do prezydenta Bidena list w wnioskiem o poparcie propozycji dotyczącej rozszerzenia grona osób, które – oprócz prezydenta – musiałyby zatwierdzić rozkaz o ataku nuklearnym.
Mount pisze, że Biden powinien przed wyborami wprowadzić w życie taką właśnie procedurę, sformalizować obowiązek zwołania niejako automatycznie „konferencji decyzyjnej”, gdy tylko prezydent uzyskuje dostęp do nuklearnego „footballu”. W gronie osób podejmujących decyzję powinni być przed wszystkim sekretarz stanu, szef Pentagonu, dowódca Stratcomu i przewodniczący Kolegium Połączonych Szefów Sztabów Sił Zbrojnych.
A jeżeli to możliwe, prezydent powinien móc się skonsultować z przywódcą sojuszniczego kraju, na który atak nuklearny miałby bezpośredni wpływ – pisze Mount.
Autor jest ekspertem Federacji Amerykańskich Naukowców; ośrodek ten został utworzony w 1946 roku, między innymi przez naukowców, którzy uczestniczyli w realizacji Projektu Manhattan. Think tank definiuje swój cel jako „wykorzystanie nauki i naukowej analizy do pracy mającej uczynić świat bardziej bezpiecznym”.
Marta Fita – Czuchnowska (PAP)
fit/ mms/