„Kiedy planowaliśmy wyjazd, wcale nie myśleliśmy, że trafimy na rzeki, które to właśnie my przepłyniemy jako pierwsi. Nie myśleliśmy o kanionie Colca. Chcieliśmy po prostu popływać po górskich rzekach i pooglądać Amerykę Południową. Można powiedzieć, że to za sprawą niesamowitych zbiegów okoliczności znaleźliśmy się w miejscach i w środku wydarzeń, które stanowią motyw przewodni 'Goodspeed, Los Polacos!'” – wspomina Piotr Chmieliński, jeden z uczestników wyprawy Canoandes’79. Do tej pory jest on bardzo aktywnym oraz zarazem niesamowicie zajętym podróżnikiem i odkrywcą czego dowodem jest fakt, że na tę rozmowę umówiliśmy się podczas pokazu dokumentu stworzonego przez Adama Nawrota i Sonię Szczęsną w Konsulacie Generalnym RP w Nowym Jorku. Było to pod koniec października, a dopiero teraz udało nam się porozmawiać…
Film „Goodspeed, Los Polacos” widziałeś już pewnie wielokrotnie i miałeś okazję odświeżyć sobie przeżycia sprzed czterech dekad. Czym jest dla Ciebie ten dokument? Czy tylko sentymentalną podróżą w czasie, czy też ma jakieś dodatkowe znaczenie?
Już sam nie wiem, ile razy widziałem „Goodspeed, Los Polacos!”. Od wstępnych wersji, które wspólnie korygowaliśmy, po pokazy prywatne i publiczne – będzie kilkadziesiąt razy. Wydaje się, że film znam już na pamięć, a jednak za każdym razem coś innego zwraca w nim moją uwagę. Zwłaszcza fragmenty archiwalnych nagrań filmowych, których nigdy przedtem nie widziałem, a które twórcy dokumentu wykopali chyba spod ziemi. To niezwykle cenny dla nas materiał. Jestem bardzo wdzięczny Adamowi i Soni za trud, jaki sobie zadali, żeby go odnaleźć. Pewnie nie będę oryginalny stwierdzając, że dla mnie każdy pokaz filmu to odbywanie podróży na nowo. Wsiadam do kajaka i pokonuję bystrza na górskich rzekach w Meksyku, Kostaryce czy Peru, oglądam nocne niebo świecące taką ilością gwiazd, jakiej wcześniej nawet wyobrazić sobie nie umiałem, a potem szukam skrawka jego błękitu i smugi słonecznego światła w ciasno zamkniętym wysokimi ścianami kanionie Colca. Jadę starem po ulicach Las Vegas, potem wsiadam za kierownicę naszego chevroleta, uczę się hiszpańskiego i angielskiego, negocjuję z partyzantami w Ameryce Środkowej, czytam wiadomości o wprowadzeniu stanu wojennego w Polsce i czuję, jak moje życia wywraca się do góry nogami. Szczególne znaczenie ma jednak to, że po 40 latach tę podróż wraz ze mną i moimi kolegami odbywa tylu ludzi oglądających „Goodspeed, Los Polacos!”. Film jest dostępny na stronie www.sourlandstudios.com.
Jaka była Twoja pierwsza reakcja, gdy dowiedziałeś się, że Adam Nawrot i Sonia Szczęsna zamierzają nakręcić film o wyprawie Canoandes’79?
Zdziwiłem się, że ta dwójka młodych ludzi chce zrobić film o wyprawie sprzed 40 lat. Przez chwilę się zastanawiałem, czy angażować się w to przedsięwzięcie, czy mam na to czas. Jednak wszelkie wątpliwości minęły po pierwszym spotkaniu z Sonią i Adamem. Ich entuzjazm i pomysły mnie przekonały. Ostatecznie nasza współpraca okazała się tak owocna, że zamiast zaplanowanego na wstępie 45-minutowego dokumentu, powstał półtoragodzinny film.
Warto przy okazji podkreślić, że odniósł on niesamowity sukces i zdobył wiele nagród na festiwalach, a wy dzięki temu zostaliście „odkryci” na nowo. O waszym wyczynie dowiadują się kolejne pokolenia. W dodatku dzięki temu, po kilkunastu latach, udało wam się znowu spotkać razem, bowiem cała piątka, która została uwieczniona w filmie pojawiła się na pokazie w Konsulacie Generalnym RP w Nowym Jorku. Czym było dla was to spotkanie? Czy nie zatęskniliście czasem za AKTK „Bystrze” i wspólnymi szaleństwami kajakarskimi?
Właściwie na każdym festiwalu, gdzie był prezentowany, „Goodspeed, Los Polacos!” zdobył jakąś nagrodę:
– 2020 Best Feature Film – Banff Mountain Film Festival,
– Canada 2020 Best in Show – Ottawa Adventure Film Festival,
– Canada 2020 Best Picture – Mountain Film Festival,
– Chile & Peru 2020 Exploration Award – Krakow Mountain Film Festival,
– Poland 2021 Best Adventure Film – Peoples Choice Award
– Boulder International Film Festival, US 2021 Grand Prix,
– Moc Gór – Poland 2021 Silver,
– Best Film – Shefeld Adventure Film Festival 2021,
– Best Film about Mountains, Sports and Adventure – Festival Gorniskego Filma, Slovenia,
– Najlepszy film o przygodzie i eksploracji” – Festiwal Filmów Górskich im. Andrzeja Zawady w Lądku-Zdroju,
– Best script – International Mountain Film Festival, Bilbao, Hiszpania. Cieszą nas nie tylko nagrody. Tłumy na pokazach, entuzjastyczne reakcje publiczności, spotkania z widzami i ich zaciekawienie wyprawą Canoandes – to ogromna radość i satysfakcja. Właśnie dla tych wszystkich, którzy przychodzą do kin czy na pokazy w innych miejscach, którzy chcą poznać naszą historię, dla których opowieść o kajakowej podróży staje się inspiracją i bodźcem do działania warto było zrobić ten film. Nagrania materiału filmowego skoncentrowały się na pięciu osobach, które kontynuowały drugi etap wyprawy. Byli to: Jacek Bogucki, Zbigniew Bzdak, Jerzy Majcherczyk, Andrzej Piętowski (drugi kierownik wyprawy) i ja – Piotr Chmieliński. Chciałbym jednak podkreślić, że bohaterami dokumentu są wszyscy uczestnicy Canoandes. Z Polski w 1979 roku wyjechało nas 11, poza wymienionymi wyżej byli to: Marek Byliński (pierwszy kierownik ekspedycji), Stanisław Grodecki, Włodzimierz Herman, Tomasz Jaroszewski Jan Kasprzyk, i Józef Woch. Ta część zespołu zdecydowała o powrocie do Polski w 1980 roku, podczas gdy nasza piątka kontynuowała podróż, do której po drodze dołączyli Stefan Danielski i Krzysztof „Biczu” Kraśniewski. Z większością kolegów z Canoandes utrzymujemy kontakt, czasem wspólnie pływamy kajakami i spotykamy się przy takich okazjach jak między innymi pokaz filmu „Goodspeed, Los Polacos”.
Powiedz, w jaki sposób w waszych głowach, w tych trudnych komunistycznych latach, zrodził się pomysł na wyprawę po dziewiczych wodach rwących rzek Ameryki Południowej? Dzięki temu chyba jesteście prekursorami – popularnych obecnie – sportów ekstremalnych.
Kajakowanie było dla nas sposobem spędzania wolnego czasu, pasją, wyzwaniem, ale też sposobem i pretekstem dla podróżowania. Chcieliśmy zwiedzać i poznawać świat, a kajaki stanowiły zarówno środek transportu, jak i motyw oraz źródło pomysłów na to, dokąd jechać. Kiedy na koncie mieliśmy już kilkadziesiąt rzek w Polsce i Europie, nasz kolega z ATKT „Bystrze” Janusz Szwaracki wpadł na pomysł, by spróbować sił gdzieś znacznie dalej, na przykład w Argentynie. Pomysł był o tyle fascynujący, co szalony w tamtych czasach. Ale podchwyciliśmy go i powstała wyprawa o nazwie, która stanowiła kwintesencję jej celów: spływ kajakami po rzekach górskich rozpoczynający się w 1979 roku – CANOANDES’79 (canoa-andes).
Czy decydując się na tę wyprawę zdawaliście sobie sprawę z tego, że nie tylko będzie ona pełna przygód, ale że będzie miała znaczenie historyczne w skali światowej?
Sam wyjazd do Ameryki Południowej już stanowił dla nas niezwykłą przygodę. Pewnie, że oczekiwaliśmy niesamowitych wrażeń, przeżyć, doświadczeń, ale nie przewidywaliśmy, że o naszej wyprawie zrobi się głośno w świecie i tak bardzo wpłynie ona na nasze życie, nasze dalsze losy. Kiedy planowaliśmy wyjazd, wcale nie myśleliśmy, że trafimy na rzeki, które to właśnie my przepłyniemy jako pierwsi. Nie myśleliśmy o kanionie Colca. Chcieliśmy po prostu popływać po górskich rzekach i pooglądać Amerykę Południową. Można powiedzieć, że to za sprawą niesamowitych zbiegów okoliczności znaleźliśmy się w miejscach i w środku wydarzeń, które stanowią motyw przewodni „Goodspeed, Los Polacos!”.
Historia wówczas działa się nie tylko w kanionie Colca i na różnych wodach Amazonki, ale także w Polsce. Mimo że byliście wtedy daleko od kraju, a nawet Europy, to ówczesne wydarzenia społeczno-polityczne miały bardzo duży wpływ na waszą wyprawę. W pewnym momencie z podróżników i odkrywców staliście się nawet działaczami politycznymi, a już na pewno opozycyjnymi, co świetnie jest pokazane w filmie „Goodspeed, Los Polacos”. Które z tych przełomowych i znaczących wydarzeń w Polsce miały na was największe oddziaływanie i z czym się wiązały?
Niewątpliwie najbardziej przełomowym dla nas wydarzeniem politycznym było wprowadzenie stanu wojennego. Byliśmy wtedy akurat w Peru, gdzie wróciliśmy po zrealizowaniu pierwotnego, choć osiągniętego na samym końcu, celu naszej wyprawy, którym były Argentyna i Ziemia Ognista. Pakowaliśmy się do domu, do Polski. Kupiliśmy już nawet bilety lotnicze, ciesząc się, że święta Bożego Narodzenia po trzyletniej nieobecności spędzimy z naszymi bliskimi. Do tej pory pamiętam przerażenie, jakie poczułem widząc nagłówki peruwiańskich gazet krzyczące „Guerra en Polonia!”. Jak to wojna?! Z kim?! Słowo wojna budziło jednoznaczne skojarzenie. Kilka dni później na znak protestu przeciw polityce władz polskich i przeciw stanowi wojennemu powołaliśmy Komitet Poparcia „Solidarności”, do którego przystąpił między innymi późniejszy noblista, Mario Vargas Llosa. W organizowanych przez komitet demonstracjach uczestniczyli członkowie wszystkich partii politycznych Peru i tysiące mieszkańców Limy. Tymi działaniami jednak zamknęliśmy sobie drogę powrotną do kraju. Co więcej musieliśmy opuścić gościnne Peru, by poszukać innego bezpiecznego miejsca. I tak trafiliśmy do Stanów Zjednoczonych.
Dowody wpływu tych wydarzeń pozostały też w różnych miejscach, do których wówczas docieraliście bowiem jako odkrywcy nadawaliście im swoje nazwy, oczywiście związane z Polską jak. np. Wodospady Jana Pawła II czy też kanion Polaków. To chyba te najbardziej znane, ale wiem, że takich nazw było więcej. Możesz coś o nich opowiedzieć? W jaki sposób dobieraliście je do konkretnych miejsc?
Prawem pierwszych zdobywców mogliśmy faktycznie nadać nazwy w ciekawych miejscach w kanionie Colca. Zwykle były to jakieś trudne przejścia, wodospady czy jakieś szczególnie urokliwe punkty, które były dla nas ważne. Wodospady Jana Pawła II pojawiły się na cześć papieża Polaka, który w przededniu naszego wejścia do kanionu został postrzelony. Wiadomość z Watykanu wstrząsnęła nami. Karol Wojtyła był nie tylko naszym rodakiem, był kimś, kogo widywaliśmy czasami w Krakowie, był kimś bliskim, dlatego postanowiliśmy upamiętnić go w sposób, który wydał nam się najbardziej wymowny i symboliczny. Jeden z wodospadów nazwaliśmy Wodospadami Shipeego i Johnsona – na cześć pierwszych badaczy i autorów lotniczej dokumentacji kanionu Colca z 1920 roku. No, a kanion Polaków – to na znak, że Polacy jako pierwsi w świecie przepłynęli określany jako najgłębszy kanion na Ziemi.
Wielomiesięczna wyprawa na pewno obfitowała w ciekawe przeżycia, zarówno te wesołe jak i mrożące krew w żyłach. Myślę, że po tylu latach na pewno wiele z nich zamieniło się w anegdoty lub po prostu chętnie do nich wracacie. Masz jakieś swoje ulubione wspomnienia?
Moje ulubione wspomnienie wiąże się z miejscem w kanionie Colca. Gdy wpłynie się do środka jest tam ściana. Wyrasta z rzeki i pnie się wysoko. Wydaje się, że w kanionie są tylko takie ściany. A jednak ta jest niezwykła. Masywna, majestatyczna, jakby zbudowana z jednego równo przyciętego bloku skalnego. Widać ją tylko z wnętrza jaru. Ilekroć wracałem do tego kanionu, czekałem z ekscytacją aż dotrzemy do „mojej” ściany. Lubiłem na nią patrzeć, spoglądać w kierunku szczytu sięgającego wysokości prawie 4200 metrów od poziomu rzeki.
Wiem, że trasę kanionu Colca, którą 40 lat temu pokonaliście po raz pierwszy w historii, przemierzyłeś później jeszcze kilka razy. Czy mając już doświadczenie, znając rzekę i mając świadomość co może cię tam spotkać natrafiłeś na jakieś nowe niespodzianki? Inaczej mówiąc, czy trasa, którą zna się już „na pamięć” – czego dowodem jest wspomniana przed chwilą „’twoja’ ściana” – i została dokładnie spenetrowana, może jeszcze być atrakcyjna oraz czy potrafi zaskoczyć?
Do kanionu Colca wracałem czterokrotnie po naszym pierwszym spływie. Czyli w sumie byłem tam pięć razy. Przetarcie szlaku było bardzo pomocne przy kolejnych wyprawach, ale o pływaniu „na pamięć” nie ma mowy. Rzeka, zwłaszcza górska, zmienia się dynamicznie. Niby trasa ta sama, ale wystarczy fala powodziowa w porze deszczowej, żeby zmieniła się konfiguracja różnych przeszkód, a nawet bieg koryta. Szczególnie w kanionie, gdzie skały tworzą wodospady czy zapory wodne. Ich lokalizacja zmienia się, gdy wezbrana woda przesuwa, a wręcz przewala głazy, albo tworzą się nowe po zejściu lawiny kamieni. Colca za każdym razem była inna. Przez to również ciekawa, atrakcyjna i zmuszająca do pełnego skupienia podczas spływu.
Obecnie podróżnicy i eksploratorzy wybierając się nawet w znane i bezpieczne rejony zaopatrzeni są w urządzenia nawigacyjne, mapy oraz sprzęt do komunikacji ze światem, a nawet często mają tzw. pilota, czyli osobę, która śledzi to co się z nimi dzieje. Ekipa Canoandes’79 nie tylko nie miała takich urządzeń – bo oczywiście 40 lat temu ich jeszcze nie było – ale wręcz wskoczyła do takiej „czarnej dziury” na ziemi i zniknęła na wiele dni, tygodni, a nawet miesięcy nie mając praktycznie żadnego kontaktu ze światem. Dla wielu współczesnych – a pewnie również i ówczesnych – ludzi, to było istne szaleństwo. Czy teraz patrząc na to z perspektywy czasu i grożących wam niebezpieczeństw podjąłbyś się jeszcze raz takiego wyzwania?Zawsze powtarzam, że wyprawy w tych czasach, gdy nie było telefonów komórkowych i satelitarnych, nawigacji elektronicznej i lokalizatorów, Facebooka i Instagrama, miały swój romantyczny urok. Gdy wpłynęliśmy do kanionu Colca, to faktycznie nie było z nami kontaktu zupełnie. Zdani byliśmy wyłącznie na siebie. Na informację, że udało się osiągnąć cel trzeba było poczekać, aż do naszego powrotu. To było fajne dla nas, bo my byliśmy na wyprawie, ale nasi bliscy żyli w niepokoju przez wiele tygodni. Czy podjąłbym to wyzwanie patrząc z perspektywy czasu? Oczywiście!
Dzięki wyprawie Canoandes’79 oraz późniejszemu przepłynięciu Amazonki od źródeł do ujścia, dwukrotnie trafiłeś do „Księgi Rekordów Guinnessa”. Pisały o Tobie największe gazety i magazyny jak np. „New York Times” i „National Geographic”. Jesteś głównym bohaterem bestselerowej książki Joego Kane’a „Z nurtem Amazonki” przetłumaczonej na kilkanaście języków. Sam napisałeś kilka książek podróżniczych i opublikowałeś dziesiątki reportaży (również w „Nowym Dzienniku”). Otrzymałeś wiele wyróżnień i nagród. Masz swoje drzewo w dębowej Alei Podróżników, Zdobywców i Odkrywców w Krakowie. Jesteś członkiem prestiżowego Explorers Club w Nowym Jorku. Ciągle bierzesz udział w różnych wyprawach lub je koordynujesz. Tak więc chyba jako podróżnik i odkrywca jesteś spełniony. Zatem na zakończenie powiedz, czy masz jeszcze jakieś marzenia?
Marzeń mam mnóstwo! Z takich łatwiejszych do zrealizowania – teraz marzy mi się wyjazd na narty, choć na parę godzin albo dni. To pragnienie podsyca jeszcze mój syn Max, który mnie namawia na narty w Kanadzie. Zobowiązania zawodowe trochę mi utrudniają wyjazd w bardziej odległe strony, ale na jakieś bliżej zlokalizowane stoki to pewnie się wkrótce wybierzemy także z drugim synem Alexem. Niezwykle ważne miejsce w moim życiu zajmuje Amazonka. Spędziłem na jej wodach pół roku, płynąc kajakiem od źródła do ujścia w Atlantyku. Chciałbym jeszcze raz stanąć u źródła największej rzeki świata, nad jeziorkiem Ticlla Cocha (stałym źródłem Amazonki) w peruwiańskich Andach. I mam nadzieję, że w najbliższym czasie to marzenie uda mi się zrealizować. A gdy mowa o marzeniach, to zawsze przypomina mi się słynny polski reportażysta, Olgierd Budrewicz. Miałem zaszczyt gościć go w Waszyngtonie. Miał wtedy ponad 80 lat, na koncie wiele wypraw po całym świecie i wiele książek o nich opowiadających. Któregoś dnia jechaliśmy samochodem i opowiadał mi o swoich podróżach. „Mam jeszcze tyle planów i tyle rzeczy do zrobienia”- stwierdził. To zdanie mocno utkwiło mi w pamięci. Życzyłbym sobie i wszystkim, by podobnie jak Olgierd nigdy nie osiągnęli kresu marzeń. Gdy jedne się zrealizują, niech pojawiają się następne i następne, i – cytując Josepha Conrada – „iść za marzeniem i znowu iść za marzeniem, i tak wiecznie aż do końca”.
Dziękuję bardzo za rozmowę.
Ja również serdecznie dziękuję.