Media społecznościowe przewróciły świat polityki do góry nogami. Są obecnie narzędziem skuteczniejszym niż wiece wyborcze, bilbordy czy telewizyjne spoty.
Tomasz Deptuła
Czy podczas minionej kampanii mieliście wrażenie, że świat mediów społecznościowych oszalał? Że w miarę spokojna rzeczywistość wirtualna, zwykle wypełniania zdjęciami z rodzinnych uroczystości, relacjami znajomych z wakacji czy informacjami o ulubionym hobby utonęła w świecie politycznych haseł, memów, fake newsów, półprawd i tiktokowych przekazów? Jeśli tak, to na pewno nie byliście w tym sami.
Media społecznościowe przewróciły świat polityki do góry nogami. Są obecnie narzędziem skuteczniejszym niż wiece wyborcze, bilbordy czy telewizyjne spoty. Dostęp do takiego Facebooka ma dziś 65-70 proc. Polaków, a jest jeszcze Tik-Tok, Instagram, YouTube, X (dawny Twitter) i kilka innych platform. Nic więc dziwnego, że właśnie do nich przeniosła się kampania wyborcza. A ponieważ internet nie zna granic, uczestniczyć w niej może każdy, niezależnie od miejsca, w którym aktualnie przyszło mu przebywać.
Piszę o tym zza oceanu mając świadomość, że kampania wciągnęła także wielu rodaków w USA budząc często emocje większe niż amerykańskie wybory prezydenckie, nie mówiąc o wyborach do Kongresu w połowie kadencji. Sam przecież tym emocjom ulegałem.
W BAŃCE, Z POMOCĄ (SZTUCZNEJ) INTELIGENCJI
Nie od dziś wiadomo, że kampania wyborcza prowadzona za pośrednictwem mediów społecznościowych wrzuca wyborców w świat emocji, i to tych najbardziej podstawowych. Nie będę podawał przykładów z żadnej stron, aby nie zostać posądzonym o stronniczość, każdy zresztą ma swojego Facebooka czy Instagram, wystarczy trochę poprzewijać ekrany. Trzeba powiedzieć, że każda ze stron politycznego sporu, który wstrząsał w ostatnich miesiącach Polską, ma sporo za uszami. Każde ugrupowanie dąży do wzbudzania emocji, bo to mobilizuje ich elektoraty i zmusza je do działania. Na wyważone i pozytywne przekazy trudno tu liczyć. Nie mają zresztą szans na przebicie się w bezmiarze uwalnianych negatywnych emocji, bo stosowane przez social media algorytmy promują wyraziste i emocjonalne reakcje. A w kampanii liczą się lajki i zasięgi, pozwalające dotrzeć do jak największej liczby osób. Działania te są coraz skuteczniejsze, między innymi dzięki celnemu adresowaniu ich do właściwych odbiorców, w czym coraz częściej wykorzystuje się sztuczną inteligencję. Dzięki temu każdy z nas dostaje to, co według serwisów społecznościowych powinien/chciałby obejrzeć lub przeczytać. Do tego należy wymienić konsolidowanie elektoratu w bańkach informacyjnych i coraz popularniejszy nad Wisłą crowdfunding, wykorzystujący sieć do zbierania wyborczych funduszy. I tak całą kampanię można by było przeżyć i prześledzić tylko ze smartfonem w dłoni.
SAMI TO NAKRĘCALIŚMY
Tam, gdzie algorytmy mediów społecznościowych nieco ograniczały samych polityków, pałeczkę przejmowali ich zwolennicy. Podczas kampanii nieraz przecierałem oczy ze zdumienia. Często osoby do tej pory zupełnie niezaangażowane politycznie i światopoglądowo, wrzucające do sieci tylko rodzinne fotografie albo wspomnienia z mniej lub bardziej egzotycznych wakacji, dokonywały swoistego coming outu, angażując się ostro w kampanię. To one powielały filmiki, spoty, zdjęcia i memy, często odsądzając od czci i wiary osoby publikujące krytyczne komentarze. Powielano treści, nawet jeśli zawierały one oczywiste fake newsy. W moim prywatnym rankingu rekord pobił jeden z moich znajomych, człowiek skądinąd stateczny, inteligentny i dobrze sytuowany, który na kilka godzin przed początkiem ciszy wyborczej zaapelował do swoich znajomych na FB niepodzielających jego poglądów politycznych (przemilczmy dyskretnie jakich), aby sami natychmiast opuścili grupę jego przyjaciół. Nie wiem, kto się mu wypisał, ale trudno o refleksję, że emocje tu wzięły górę nad racjonalnym myśleniem. Świat przecież nie jest zerojedynkowy, w spolaryzowanym świecie trzeba się w jakiś sposób dogadywać, a po wyborczej niedzieli przychodzi powyborczy poniedziałek. Albo – jak w przypadku w USA – powyborcza środa po wtorkowym głosowaniu.
W NEGATYWNYM BAGNIE
Politolodzy zwracają też uwagę, że zakończona właśnie kampania skupiła się przede wszystkim na zohydzaniu przeciwników politycznych, a nie na przedstawianiu i zachwalaniu własnego programu. Sprzyjały temu zresztą – o czym mowa była wyżej – zastosowane przez social media algorytmy, zwiększające widzialność wpisów wzbudzających największe emocje. Właściwie, gdyby zapytać pierwszą osobę z brzegu, co wyróżnia programowo poszczególne ugrupowania, zwłaszcza opozycyjne do wyznawanych przez nas poglądów, trudno by było jej wymienić więcej niż kilka ogólników. Za to o złych stronach przeciwników – już dużo więcej. Dehumanizacja politycznych adwersarzy to już społecznościowa klasyka. Trudno w social mediach było dostrzec granicę, gdzie kończyło się przytaczanie kipiących emocjami argumentów (rzadko merytorycznych), a zaczynało
rozlewanie hejtu lub wręcz uprawianie trolingu. W tej kampanii media społecznościowe okazywały się zresztą bronią obosieczną – uderzały zarówno w atakujących, jak i atakowanych. Przy okazji, w gorącym okresie kampanii były wymarzonym kanałem do publikowania fake newsów i szerzenia dezinformacji. Doświadczenia wyborów w różnych krajach, Stanów Zjednoczonych nie wyłączając, pokazują, że z takich okazji korzystały często podmioty zewnętrzne, zainteresowane destabilizacją całego systemu. Krótko mówiąc – obce agentury.
SKAZANI NA SOCIAL MEDIA
Paradoksalnie wymiana ciosów i inwektyw, nawet we własnych bańkach informacyjnych i w gronie własnych znajomych, która wciągnęła tak wielu Polaków, stała w sprzeczności z ich własnymi deklaracjami: dwie trzecie badanych skarży się na zmęczenie polityką. Czy można było tego uniknąć? Zapewne nie, bo media społecznościowe są od lat kluczowym kanałem, którym można dotrzeć do wyborców. Nikt z nich dobrowolnie nie zrezygnuje. Tak pozostanie zapewne do czasu, gdy ludzkość wymyśli kolejny kanał komunikacyjny o podobnej skuteczności. Tymczasem najskuteczniejszą receptą na zachowanie mentalnej równowagi może okazać się zachowanie cyfrowej wstrzemięźliwości. Jak w pachnącym sucharem żarcie o pytaniu do radia Erewań o najskuteczniejszy środek antykoncepcyjny: Szklanka wody. Zamiast.
Wybory na szczęście za nami, już wkrótce będzie można spokojniej zaglądać do Facebooka, choć na ostygnięcie emocji trzeba będzie trzeba trochę poczekać. Polityczne krucjaty w social mediach znów będą prowadzić tylko ci, którzy zawsze się w nie angażowali. Przed tymi, którzy w gorącym czasie kampanii tylko na chwilę ulegli obywatelskiemu wzmożeniu, pojawi się szansa na ochłonięcie. Pozwólmy jeszcze tym, którzy znaleźli się po stronie wygranych, odtrąbić sukces, a tym, co popierali przegranych, wylać ostatnie żale. Potem niech wszystko wróci (oby!) do normy. Tak powinno być do następnych wyborów – albo tych nad Wisłą, albo tych gdzieś nad Hudsonem czy Potomakiem.