Koszykarze Golden State Warriors zdobyli mistrzostwo NBA. W szóstym meczu finału pokonali na wyjeździe Boston Celtics 103:90 i wygrali serię play off 4-2. To ich siódmy tytuł w historii, a czwarty w ostatnich ośmiu latach.
Założony w 1946 roku klub pierwsze dwa tytuły – 1947 i 1956 – wywalczył jako Philadelphia Warriors. Później byli San Francisco Wariors, a od 1971 roku zespół występuje pod obecną nazwą. W 1975 roku sięgnął tytuł rozgrywając mecze w Oakland, podobnie jak po trzy kolejne w latach 2015, 2017 i 2018. W 2019 roku przeniósł się do San Francisco, gdzie podejmował rywali już w latach 60. poprzedniego stulecia.
„Wojownicy” w finale zameldowali się po trzech latach przerwy i po raz szósty w ostatnich ośmiu sezonach, wyrównując osiągnięcie Chicago Bulls z lat 1991-98. O tytuł drużyna Golden State grała poprzednio pięć razy z rzędu w latach 2015-19, trzykrotnie triumfując. Później z racji kłopotów zdrowotnych podstawowych zawodników i przebudowy składu (odejście Kevina Duranta) przyszły dwa słabsze sezony i to na tyle, że Warriors w ogóle zabrakło w play off. Teraz drużyna stanowiąca mieszankę doświadczenia oraz młodości znowu zaczęła błyszczeć i po czterech latach wróciła na tron.
Cztery tytułu w ciągu ośmiu sezonów to powtórzenie wyczynu „Byków” z lat 1991-98, z mistrzowskiej ery Michaela Jordana. Obie drużyny łączy osoba urodzonego w Bejrucie 55-letniego dziś Steve’a Kerra, który jako zawodnik pięciokrotnie był mistrzem NBA, w tym trzy razy z ekipą z Chicago. Niedawno minęło 25 lat od jego rzutu na wagę tytułu w rywalizacji z Utah Jazz w 1997 roku. Po zakończeniu kariery sportowej udzielał się w mediach, później pracował jako dyrektor generalny w Phoenix Suns i wreszcie w 2014 roku został szkoleniowcem Warriors.
Znak firmowy jego drużyny to szybka, widowiskowa gra, oparta przede wszystkim na rzutach za trzy punkty, w których króluje Stephen Curry.
To właśnie ten koszykarz zrewolucjonizował NBA pod tym względem i od lat odgrywa kluczową rolę w zespole Warriors. Nie inaczej było w tegorocznym finale. To celujący w 18. tytuł w historii Celtics prowadzili 2-1, ale w meczu numer cztery 43 punkty Curry’ego pozwoliły gościom wyrównać stan rywalizacji. Piąte spotkanie było wyjątkowo, bo nie trafił żadnej z dziewięciu prób „za trzy” i bez celnego rzutu z dystansu zakończył występ po raz pierwszy od 18 listopada 2018.
Początek szóstego starcia też nie był dobry w jego wykonaniu – strata, faul, pierwsze punkty dopiero po ośmiu minutach gry. Goście wtedy mozolnie zabierali się do odrabiania strat po słabym początku, gdy przegrywali już 2:14.
Popisowa w wykonaniu „Wojowników” była końcówka pierwszej kwarty, kiedy od stanu 16:22 w ciągu dwóch i pół minuty gry zdobyli 11 kolejnych punktów, a jedną z „trójek” trafił też Curry. To był przełomowy moment spotkania, bo gospodarze przełamali niemoc dopiero przy wyniku 22:37. 15 punktów tracili też po dwóch odsłonach (54:39 dla Warriors).
Pierwsze sześć minut trzeciej części gry to sześć celnych rzutów gości zza łuku, w tym trzy Curry’ego, po których ich przewaga urosła do 22 „oczek” (72:50). W końcówce kwarty stopniała do 10, bo dobrą serię mieli Jaylen Brown i Al Horford.
Nadzieje „Celtów” i ponad 19 tys. kibiców w hali TD Garden odżyły pięć i pół minuty przed końcową syreną, kiedy po kolejnym trzypunktowym rzucie Browna miejscowi zmniejszyli dystans do ośmiu punktów (78:86). Błyskawicznie jednak w ten sam sposób odpowiedział Andrew Wiggins, a po dalekim rzucie Curry’ego 197 sekund przed końcową syreną zrobiło się 96:81 dla mistrzów Konferencji Zachodniej i losy tytułu wydawały się rozstrzygnięte.
W końcówce gospodarze próbowali jeszcze desperackich akcji, ale byli już pogodzeni z losem. Wynik na 103:90 rzutami wolnymi ustalił Curry, który uzbierał w sumie 34 punkty oraz po siedem asyst i zbiórek, czym przypieczętował ztytuł najlepszego gracza (MVP) finałów.
Jak zwykle dzielnie sekundował mu Wiggins – 18 pkt, a swój najlepszy mecz w finale rozegrał w czwartek Draymond Green – po 12 punktów i zbiórek oraz osiem asyst. Po raz drugi z rzędu po wejściu z ławki świetnie zaprezentował się Jordan Poole – 15 pkt.
Wśród gospodarzy tylko Brown – 34 pkt i Horford – 19 i 14 zbiórek zaprezentowali poziom godny finałów NBA. Zawiedli Jayson Tatum – 13 pkt i Marcus Smart – dziewięć, którzy łącznie trafili 10 z 30 prób z gry.
Golden State Warriors do 40 na 49 przypadków poprawili bilans zespołów, które prowadząc w finale 3-2 sięgnęły po tytuł. Ostatnim, który wypuścił z rąk taką okazję, byli… „Wojownicy” w 2016 roku, kiedy przegrali szóste i siódme starcie z Cleveland Cavaliers.
„Takiej podróży jak Warriors nie odbył nikt w NBA. Pięć kolejnych finałów i trzy tytuły, potem spadek na samo dno NBA i powrót na szczyt w zaledwie dwa lata po tym, jak było się najgorszą drużyną ligi” – oceniła stacja ESPN.
„Znaleźliśmy sposób, jak to zrobić. Myślę, że po części wynikało to z naszego doświadczenia, a po części właśnie z mistrzowskiego rodowodu. Dzisiejszy sukces ma źródło w triumfach sprzed lat, to wtedy wykuwał się charakter tej grupy. Poświęciliśmy dekadę, by wdrapać się na szczyt, spaść z niego z hukiem i ponownie wejść na samą górę” – przyznał Curry.
On, Green, Klay Thompson, który w styczniu wrócił do gry po dwuipółrocznej przerwie spowodowanej kontuzjami, i 38-letni weteran Andre Iguodala cieszyli się z czwartego tytułu w barwach „Wojowników”.
„Całe moje cierpienia się opłaciło. To były straszne dni, wylałem morze łez, a potem drugie morze potu, ale wiedziałem, że to jest do zrobienia. Szalone, ale możliwe. Wróciliśmy na swoje miejsce” – podsumował Thompson.(PAP)
pp/