“Na Placu Solidarności zjawiło się naprawdę dużo naszych przyjaciół: Ukraińców, Polaków i Białorusinów. Chcieliśmy pokazać wszystkim, że jesteśmy emigrantami z ukraińskimi korzeniami i wspieramy duchowo swoich rodaków, choć fizycznie jesteśmy od nich daleko” – mówią przewodnicząca Katerina Zavizhenets i Sofia Tsariv – sekretarz Stowarzyszenia Mi-Gracja w Szczecinie.
Od 24 lutego 2022 roku, czyli od chwili napaści Rosji na Ukrainę, musicie zajmować się rozwiązywaniem problemów związanych z dużym napływem ukraińskich uchodźców wojennych do Szczecina. W jaki sposób pomagacie tym przymusowym emigrantom?
Katerina Zavizhenets: Od początku musieliśmy codziennie, od rana do wieczora, wspierać rzeczowo naszych uchodźców. Zbieraliśmy dla nich dary i szybko je rozdawaliśmy. Wydajemy je nadal dla nowo przybyłych z Ukrainy w specjalnie przygotowanych pakietach z żywnością, kosmetykami, chemią. Do naszego punktu przychodzą tysiące ludzi. Udzieliliśmy wsparcia rzeczowego ponad 8 tysiącom ukraińskich rodzin, sprawdzając przy wydaniu pakietów pomocowych ich paszporty i pieczątki przekroczenia granicy. Jeżeli granica ukraińsko-polska została przekroczona po 24 lutego, to znaczy, że są naszymi beneficjentami kwalifikującymi się do pomocy humanitarnej. Wielkość przekazywanych przez nas i naszych wolontariuszy pakietów uzależniona jest ciągle od liczby ludzi w rodzinie. Dla rodzin, które musiały wyjechać z Ukrainy szybko, bez możliwości zabrania ze sobą większego bagażu, rozdajemy pakiety żywnościowe plus kosmetyki z chemią, a także ubrania i buty. Pomoc rzeczową można odebrać w punkcie charytatywnym naszego Stowarzyszenia. Po rzeczowe wsparcie przyjeżdżali też Ukraińcy z pobliskich gmin niemieckich. Chcieli się z nami spotkać, porozmawiać i nas poznać. Są to głównie osoby, które nie znalazły miejsca dla siebie w samym Szczecinie i dostały propozycję wyjazdu za Odrę. Okazało się jednak, że wielu z nich wolałoby zostać po polskiej stronie, bliżej swojego domu w Ukrainie, do którego będą chciały kiedyś wrócić. Za Polską przemawiają też bardziej zrozumiały język i słowiańska kultura.
Jesteście organizacją pozarządową. Wcześniej, przed wojną, zajmowaliście się głównie doradztwem, pomocą i wsparciem obcokrajowców ze Wschodu, którzy zamieszkują w Szczecinie oraz na terenie województwa zachodniopomorskiego. Rozumiem, że w dzisiejszych realiach ta działalność musiała ulec zmianie.
Katerina Zavizhenets: Zrzeszamy obywateli Ukrainy, Białorusi, Rosji oraz Ormian i Gruzinów pomagając im zaadaptować się w naszym regionie. Działamy oficjalnie od listopada 2019 roku. Teraz musieliśmy szybko zwiększyć zakres naszej działalności. Stwierdziliśmy bowiem, że musimy zająć się najpierw podstawowymi potrzebami nowo przybyłych, których jest już w Szczecinie ponad 40 tysięcy. Zmieniło się naprawdę dużo, praktycznie prawie wszystko. Zdecydowanie urosły nasze potrzeby. Urośliśmy też sami. Wzrosła nasza świadomość i dojrzałość wspólnej tragedii ukraińskiej i połączyła nasze siły tak mocno, że bez żadnego finansowego wsparcia daliśmy radę wesprzeć wiele tysięcy rodzin. Uważam, że to jest ogromny wysiłek i bezcenne wsparcie dla uchodźców, które zorganizowaliśmy naprawdę własnymi siłami. I dzięki temu, że dysponowaliśmy pomieszczeniami oraz społecznemu wsparciu ludzi przynoszących do nas dary. Wcześniej segregowaliśmy dary charytatywne w dwóch miejscach, teraz robimy to w jednym.
Ciekawe o czym opowiadają Wam ludzie, którym pomagacie?
Katerina Zavizhenets: Mówią nam najczęściej, że wzięli tylko dziecko za rękę i tak dojechali do Szczecina. Opowiadają też często, że po długiej podróży, trwającej nawet 30 i więcej godzin, kiedy tu dotarli, byli bardzo zmęczeni. Bywały też przypadki, jak z moimi znajomymi z Odessy, że ta podróż trwała nawet kilka dni. Oni przeszli długą podróż do Szczecina przez Mołdawię, Rumunię i Niemcy. Tam, niestety, nie znaleźli żadnego wsparcia i nie zostali przyjęci do domu, gdzie mieszkała ich ciotka, bo była chora na COVID. I byli tak zmęczeni po tej tygodniowej podróży, że kiedy do mnie wreszcie dotarli, to chcieli się tylko położyć, odpocząć i wyspać w czystej pościeli. Nauczeni tymi doświadczeniami, dodajemy teraz do naszych pakietów dodatkową pościel, poduszki, koce i kołdry. I aktualnie w NETTO Arenie, wielofunkcyjnym obiekcie widowiskowo-sportowym, wydajemy codziennie ponad 300 takich pakietów. Ciągle też stoją tam w kolejkach ludzie, a ich liczba wcale nie maleje. Przychodzą do nas ze swoimi potrzebami i problemami, które w miarę możliwości staramy się rozwiązywać.
A co z pomocą duchową, psychologiczną dla potrzebujących? Wielu z nich przecież przeżyło prawdziwe piekło na Ukrainie…
Sofia Tsariv: Dlatego właśnie wspieramy też uchodźców psychologicznie. Od 26 lutego, na dworcu kolejowym przy ulicy Kolumba wspiera nowo przybyłe osoby, w ich języku ojczystym, nasza ukraińska psycholożka Irina Diachenko. Na tę działalność dostaliśmy dofinansowanie z urzędu marszałkowskiego. I wciąż do naszej psycholożki zgłaszają się dziesiątki osób czy rodzin z dziećmi, które prześladują złe sny, brak apetytu lub pojawia się nagłe jąkanie. Zapotrzebowanie na taką pomoc jest ogromne.
Jak konkretnie pomagacie tym dzieciom?
Sofia Tsariv: Pochodzę ze Lwowa. Przyjechałam do Szczecina 6 lat temu. Z wykształcenia jestem logopedą. W Stowarzyszeniu Mi-Gracja pełnię funkcję sekretarza. Mam za sobą doświadczenia związane z faktem bycia emigrantką. Właśnie dlatego mam siłę i chęć pomagania innym, którzy przybyli tu po 24 lutego i czują się jeszcze ciągle zagubieni – szczególnie ci z małymi dziećmi. Boli mnie fakt, kiedy widzę jak nowi emigranci boją się, są przerażeni i… zaczynają się jąkać. Chciałabym im wszystkim pomóc. To mnie motywuje do pracy. W naszym nowym lokalu, który otworzymy jeszcze w tym miesiącu, będziemy się starali urządzić kącik dla małych dzieci. I w nim będziemy mogli ich wspierać. Pierwszym problemem, jakim chcemy się tam zająć, jest rozwiązanie sprawy jąkania. Kolejnym, z jakim się zmierzymy, to nieznajomość języka polskiego i chęć porozumienia się z nowym otoczeniem.
Na pewno nie jest to łatwe zadanie, bo dzieci po przejściach wojennych w Ukrainie są bardzo przestraszone…
Sofia Tsariv: Szczególnie te z autyzmem. Wszystkich przyczyn tej choroby, niestety, nie znamy. Indywidualna terapia, tylko dla jednego dziecka z jego rodzicami, wymaga podejścia interdyscyplinarnego i rozległej wiedzy z zakresu kompleksowości terapii dziecka. A do tego są one przestraszone nowymi zdarzeniami i nowym miejscem. Nie problem w ich oczekiwaniach, ale w ich strachu, przeżyciach wcześniejszych – skąd uciekli przed ciągłym wyciem syren i gradem spadających pocisków. Poszerzam więc teraz swoją wiedzę pedagogiczną w Akademii Nauk Stosowanych Towarzystwa Wiedzy Powszechnej w Szczecinie, gdzie studiuję pedagogikę wychowawczo-opiekuńczą z resocjalizacją. Uważam ponadto, że dzieci ukraińskie i polskie powinny się zintegrować. Są pewne różnice w naszych mentalnościach, ale chcemy, aby ukraińskie dzieci poczuły się w Szczecinie jak u siebie w domu.
Z jakimi jeszcze problemami zmaga się Wasze Stowarzyszenie?
Katerina Zavizhenets: Aby rozpocząć stałą działalność, potrzebujemy własnego miejsca. Znaleźliśmy wreszcie taki lokal, o który staraliśmy się bardzo długo. Jego remont skończyliśmy w czerwcu. Jest to przytulna przystań dla integracji i edukacji naszych rodaków, w której prowadzimy działania kompleksowe dla duchowego wsparcia emigrantów oraz nieodpłatne zajęcia logopedyczne dla dzieci – zarówno indywidualne, jak i grupowe. Organizujemy tam grupowe spotkania, prowadzimy doradztwo indywidualne dla rodzin i samotnych kobiet. One będą mogły podzielić się własnymi doświadczeniami i doradzić, jak się jeszcze bardziej usamodzielnić w nowej rzeczywistości. Jest tam również bezpłatny kurs języka polskiego. Są wreszcie spotkania integracyjne i kulturowe. Chcemy ponadto kontynuować to, czym zajmowaliśmy się przez ostatnie lata, ale już zdecydowanie na większą skalę. Nasze centrum mieścić się będzie w śródmieściu Szczecina. Zbieramy teraz fundusze, aby móc zatrudnić w nim fachową kadrę. Chcemy, aby w naszym ośrodku stworzone zostały odpowiednie warunki dla dzieci, aby czuły się tam dobrze i bezpiecznie, a dla dorosłych, aby wystrój naszego lokalu przypominał im strony rodzinne.
Kto jest Waszym sojusznikiem w Szczecinie?
Katerina Zavizhenets: Naszym głównym sojusznikiem są zwykli ludzie. Wspierają nas mieszkańcy Szczecina oraz Polonia w Niemczech, Anglii i Niderlandach. Popierają nas również Ukraińcy z zagranicy. Wszystkie dary, które do nas trafiały, to głównie darowizny od różnych wspierających nas organizacji. Korzystamy też obecnie z dofinansowania na koordynację wolontariatu i wsparcie psychologiczne z Zachodniopomorskiego Urzędu Marszałkowskiego oraz Urzędu Miasta Szczecina. Dostaliśmy od władz miejskich pomieszczenia w Netto Arenie, w których zbieramy i wydajemy dary. Staramy się jednocześnie o granty na bardzo ważną działalność integracyjną, wspierającą czy językową.
Wspieracie jednocześnie ducha uchodźczego organizując ciekawe imprezy w mieście. Jedną z ostatnich było nagranie flash mobu.
Sofia Tsariv: Zauważyliśmy, że w internecie słynna stała się pieśń pt. „Oj u łuzi czerwona kałyna”, którą śpiewana jest już w wielu językach. „Czerwona kalina” to pieśń o wyzwoleniu Ukrainy spod rosyjskiego jarzma. Utwór ma ludowe korzenie, powstał prawdopodobnie w roku 1914. Chcieliśmy zrobić taki nasz ukraiński flash mob na placu Solidarności, aby w ten sposób wesprzeć naszą Ukrainę. I to się już wydarzyło. 1 maja zjawiło się naprawdę dużo naszych przyjaciół: Ukraińców, Polaków i Białorusinów. Chcieliśmy pokazać wszystkim, że jesteśmy emigrantami z ukraińskimi korzeniami i wspieramy duchowo swoich rodaków, choć fizycznie jesteśmy od nich daleko.
Uchodźcy z Ukrainy pochodzą z różnych jej części – wschodniej i zachodniej, ze Lwowa i np. z Odessy. Czy między wami da się to czasem odczuć?
Katerina Zavizhenets: Odessa to „miasto-mama”, w którym mieszka dużo optymistów, ludzi pełnych humoru. Nie widzę zbyt dużych różnic w mentalności pomiędzy Odessą i Lwowem. Przez jakiś czas wynajmowaliśmy z Sofią wspólnie mieszkanie i bardzo dobrze się w nim dogadywałyśmy. Teraz też nie odczuwamy większych różnic ze względu na wcześniejsze miejsce zamieszkania w Ukrainie. I czy pochodzimy ze Lwowa, Odessy czy Kijowa, to wszyscy jesteśmy przecież uchodźcami czy migrantami – i to nas właśnie łączy..
A co sądzicie o nas, Polakach?
Sofia Tsariv: Różnice między Ukraińcami i Polakami są niewielkie. Można je porównać do różnic panujących w kuchni czy zwyczajów związanych z porami roku lub świętami kościelnymi. Osobiście postrzegam Polaków, w moim otoczeniu jako osoby bardzo otwarte i nas wspierające. Kiedy przyjechałam do Szczecina, to nic nie rozumiałam i to mnie bardzo stresowało. Nie mogłam pójść do sklepu, choć bardzo tego chciałam. Potem zaczęłam rozumieć, ale jeszcze nie rozmawiałam. I wreszcie rozumiałam i zaczęłam rozmawiać. Dla mnie język polski jest piękny i cieszę się, że go poznałam.
Czego można Państwu i Ukrainie życzyć?
Katerina Zavizhenets: Zwycięstwa i cierpliwości. To, co teraz robimy, to ogromny wysiłek, zajmujący nam dużo czasu i pochłaniający wiele energii. Koordynujemy przecież pracę charytatywną oraz przyjmujemy i wydajemy dary. Zbieramy też datki finansowe do puszek. Dochodzi do tego kontrola magazynów, aby wiedzieć, co się nam niedługo skończy, a czego już brakuje i co trzeba dokupić. Tych działań jest naprawdę dużo. Musimy jeszcze pracować zawodowo, aby się utrzymać. Pomagają nam w tym wszystkim wolontariusze. W naszej bazie mamy około 250 osób, ale chęć i motywacja wielu z nich jest coraz mniejsza. Początkowo wszyscy spontanicznie i z wielkim zapałem rzucili się, aby pomagać. Później wolontariusze dochodzili do wniosku, że można, a nawet trzeba, trochę zwolnić. A teraz słyszymy, że niektórzy mają dość. Świetnie to rozumiemy i nikogo za taką decyzję nie przekreślamy.
Rozmawiał Leszek Wątróbski
Kontakt:
Stowarzyszenie Mi-Gracja,
al. Wojska Polskiego 69,
70-899 Szczecin, Polska
+48 514 558 135
Strona główna