Po raz pierwszy od wielkiej recesji z lat 2007-2009 amerykańska gospodarka odnotowała dwa kwartały z negatywnym wzrostem. Pojawiły się więc obawy przed kolejnym kryzysem, tym bardziej że miliony konsumentów doświadczają na co dzień skutków galopującej inflacji. Spowolnienie gospodarcze wydaje się nieuniknione, mimo że ekonomiści różnią się co do definicji.
Produkt Krajowy Brutto (PKB) obniża się już drugi kwartał z rzędu, co z technicznego punktu widzenia wypełnia definicje recesji. Między styczniem a marcem spadek wyniósł 1,6 procent, a od kwietnia do czerwca – o 0,9 proc. O tym, czy pogrążamy się w recesji, decyduje jednak nie raport Departamentu Handlu, ale opinia National Bureau of Economic Research (NBER). Ciało to definiuje recesję jako „znaczące osłabienie aktywności ekonomicznej w całej gospodarce, trwające dłużej niż kilka miesięcy”, i wypowiada się oficjalnie na temat początku lub końca cykli ekonomicznych. Na razie jednak milczy.
PODWYŻKI STÓP I INFLACJA
Niezależnie od definicji to nie są dobre wiadomości. W tym samym czasie co informacja o spadku PKB opublikowano dane o inflacji na poziomie 9,1 proc., co jest najwyższym odczytem od 40 lat. W tej sytuacji Rezerwa Federalna, czyli bank centralny USA (Fed), nie ma wyjścia i musi szybko podwyższać stopy procentowe. W ciągu sześciu tygodni Fed zrobił to dwukrotnie, łącznie o 1,5 proc. Podwyżki stóp są skutecznym narzędziem walki z inflacją, ale mają uboczny skutek – utrudniając dostęp do pieniądza jeszcze bardziej hamują aktywność gospodarczą.
Wielu ekonomistów mówi, że to nie jest typowa recesja (o ile w ogóle mamy z takową do czynienia). Po pierwsze, spadek PKB nastąpił po bardzo dobrych wynikach z 2021 roku, kiedy ekonomia odreagowywała krótką, ale dotkliwą recesję pandemiczną. 5,7 proc. wzrostu w ubiegłym roku okazało się najlepszym wynikiem amerykańskiej gospodarki od 1984 r. Po drugie, zwolnienie było wynikiem problemów związanych z przerwaniem globalnych łańcuchów dostaw, które zaczęły się jeszcze podczas pandemii, a nasiliły się po rosyjskiej inwazji na Ukrainę i wprowadzeniu przez Chiny radykalnych środków w związku z kolejną falą pandemii.
GORĄCY RYNEK PRACY
Sytuacja na rynku pracy ciągle nie przypomina recesji. Mimo słabnących wskaźników dotyczących wzrostu produkcji przemysłowej czy sprzedaży detalicznej nie widać drastycznego ograniczenia konsumpcji, choć nastroje i oczekiwania konsumentów wyraźnie się pogorszyły. Transport lotniczy wraca do poziomu przedpandemicznego i to pomimo podwyżki cen paliwa lotniczego o 90 proc., a wraz z tym rosnących cen biletów. Wskaźnik bezrobocia wynosi 3,6 proc., co w amerykańskiej rzeczywistości oznacza, że pracę może znaleźć każdy, kto jej aktywnie szuka. Na rynku zatrudnienia mamy 11 milionów otwartych ofert pracy. W praktyce oznacza to, że konsumenci nadal będą wydawać pieniądze, a pracodawcy podwyższać pensje chcąc zatrzymać pracowników, choć mogą mieć problemy z nadążeniem za tempem inflacji.
Prezes Rezerwy Federalnej Jerome Powell nie widzi jeszcze recesji i oczekuje, że podwyżki stóp zaczną skutecznie ograniczać inflację. Sugeruje wręcz, że okres wolniejszego wzrostu może mieć pozytywne skutki, pozwoli bowiem na spokojne odbudowanie łańcuchów dostaw. Podobnie myślą ekonomiści z Wall Street. „Nie znajdujemy się w recesji, ale nie ulega wątpliwości, że gospodarka zwalnia. Tempo rozwoju jest bliskie zeru lub minimalnego wzrostu” – uważa Mark Zandi, główny ekonomista Moody’s Analytics. To z kolei rodzi obawy przed innym ekonomicznym demonem – stagflacją, podczas której mamy do czynienia z gospodarką buksującą w miejscu i z trudną do opanowania inflacją. Zjawisko to obserwowaliśmy w drugiej połowie lat 70. ubiegłego wieku, w następstwie szoku naftowego. Skutki stagflacji były bardzo dotkliwe i trudne do opanowania. Praktycznie odczuwano je do końca następnej dekady.
SHRINKFLACJA GONI SKIMPFLACJĘ
Co to oznacza w praktyce dla zwykłych zjadaczy chleba? Inflacja nie zniknie z dnia na dzień. Rosnące ceny będą więc utrudniać codzienne życie, ograniczając siłę nabywczą gospodarstw domowych i płacenie codziennych rachunków. W sytuacji szalejącej drożyzny i rosnących kosztów produkcji już pojawiło się zjawisko downsizingu albo shrinkflacji i skimpflacji. To w najkrócej mówiąc – mniej produktu lub jego gorsza jakość za te same pieniądze.
Wystarczy udać się do supermarketu, by zobaczyć, jak to wygląda. Aby nie zniechęcać konsumentów podnoszeniem cen, towary pojawiają się w mniejszych opakowaniach. Na półkach supermarketów widzimy więc często produkty kosztujące tyle samo co kilka miesięcy temu, ale w mniejszych opakowaniach lub gorszej jakości. To płatki śniadaniowe w podobnym pudełku, ale o mniejszej wadze, papier toaletowy w opakowaniach po 10 rolek zamiast 12, opakowanie masła lżejsze o 2 uncje itd., itp.
Temu wszystkiemu towarzyszyć będą skutki podwyższania stóp przez Fed: większe raty spłat kart kredytowych, wyższe oprocentowanie nowych pożyczek samochodowych czy HELOC. Wzrosną co prawda odsetki oszczędności bankowych, ale nie na tyle, aby zrównoważyć stopę inflacji, której głównym motorem są rosnące ceny energii.
KRYZYS DUŻY CZY MAŁY?
Spadające wskaźniki zaufania konsumentów mogą okazać się samospełniającą się przepowiednią. Amerykanie obawiając się recesji ograniczą wydatki. Rosnące koszty kredytów utrudnią podjęcie decyzji o zakupie nowego samochodu czy domu. To rzeczywiście może prowadzić do jeszcze głębszej recesji, tym bardziej że spowolnienie gospodarcze i inflacja będą jednym z głównych tematów kampanii w listopadowych wyborach do Kongresu. A im bardziej politycy będą straszyć kryzysem, tym większe będą obawy konsumentów.
Dalszy przebieg nadchodzącego kryzysu jest wielką zagadką nawet dla ekspertów. Hady Farag, ekonomista i dyrektor Boston Consulting Group, powiedział telewizji CNN, że nawet jeśli gospodarka rzeczywiście znajdzie się w recesji, to nie będzie ona aż tak bolesna i głęboka jak poprzednie. Na przeciwnym biegunie mamy opinię ekonomisty Nouriela Roubini, który nazwał oczekiwania na płytką recesję „urojeniami”. „Istnieje wiele powodów, dla których będziemy mieli ostrą recesję, głębokie zadłużenie i kryzys finansowy – ostrzega. – Tym razem przeżywamy stagflacyjny szok związany z łańcuchami dostaw przy rekordowo wysokim poziomie zadłużenia. Przy poprzednich recesjach mieliśmy pole do łagodzenia polityki monetarnej i fiskalnej. W tę recesję wchodzimy zaostrzając politykę monetarną. Nie mamy więc przestrzeni fiskalnej” – tłumaczy.
Ostrzeżenia Roubiniego mają swoją moc, gdyż ekonomista, jako jeden z niewielu, przewidział załamanie rynku nieruchomości w 2007 r., co doprowadziło do najgłębszej recesji w obecnym stuleciu. Tym razem też – podobnie jak wtedy – znajduje się w mniejszości. Oby jednak okazał się złym prorokiem.