Eliza Sarnacka-Mahoney
Głęboko religijny sędzia stanowego Sądu Najwyższego w Alabamie zaopiniował, że życia ludzkiego należy bronić tak mocno, że należy go zakazać. Rzesze rodziców, dla których jedyną nadzieją na powiększenie rodziny jest poddanie się procedurze in vitro, nie będą mogli mieć dzieci, bo okazuje się, że dla osoby o światopoglądzie wspomnianego sędziego in vitro to tak naprawdę jeszcze jedna technika zabijania.
Zanim urodziłam Starszą i Młodszą, przeszłam przez dwa ciężkie poronienia. Ciąże, dzięki którym zostałam matką, miały trudny przebieg i każda z nich w pewnym momencie była zagrożona. Światełkiem w tunelu była wówczas dla mnie i męża myśl, że na szczęście żyjemy w epoce, w której człowiek ma na swoich usługach wspaniałe zdobycze cywilizacyjne. Zapłodnienie pozaustrojowe nie bez przyczyny od początku nazwano cudem dla życia.
W dzisiejszych czasach, kiedy to coraz większe rzesze ludzi odkładają rodzicielstwo na później, bo tak im dyktują warunki życiowe, bez wątpienia jest także cudem dla ekonomii. Zwłaszcza amerykańskiej. Zastanawiam się, czy sędzia z Alabamy słyszał, że mamy w Ameryce kryzys demograficzny? Że moment naśmiewania się ze „starzejącej się Europy” już dawno minął? Ostatni raz, gdy dzietność w Ameryce stała na poziomie wymienialności pokoleń, miała miejsce jakieś 15 lat temu i od tej pory nie ma już, niestety, żadnych podstaw, żadnych jaskółek dobrej nowiny na horyzoncie, by myśleć, że w najbliższym czasie ten stan rzeczy się odmieni. Mamy za to przed sobą bardzo realną, maszerującą nam naprzeciw ponad 70-milionową armię starzejących się baby boomerów, którymi trzeba się będzie już bardzo niedługo intensywnie zaopiekować. Czy sędzia z Alabamy czytał raporty o stanie kont emerytalnych tej grupy? Czy też mu się zrobiło zimno ze zgrozy, gdy spostrzegł, że zieją pustkami? Czy zadał sobie trud sam, a może ktoś mu podpowiedział, jakie są obowiązujące stawki za opiekę, której trzeba dostarczyć 70 milionom osób? Czy jeśli słabo radzi sobie z matematyką, poprosił o pomoc kogoś, kto się na niej zna, by mu wyjaśnił zależność między liczbą osób w wieku produkcyjnym a wypłatą świadczeń dla tych, którzy już nie pracują?
Wygląda na to, że nie. A to tylko początek problemów. Kandydat na prezydenta, który przoduje w sondażach, chwali postawę sędziego z Alabamy głosząc ewangelię podobnego prymatu religijnej i światopoglądowej subiektywności w przestrzeni publicznej. Jest tajemnicą poliszynela, że kadry religijnych nacjonalistów, a nawet suprematystów już szykują się na stołki, które są dla nich zarezerwowane w kluczowych urzędach państwowych odpowiedzialnych za kształtowanie naszego codziennego życia. Dla niewtajemniczonych – polecam rozpocząć googlowanie od nazwiska Russell Vought. Jeśli myślą państwo, że takie sprawy, jak całkowity zakaz aborcji, w tym pochodzącej z gwałtu czy kazirodztwa, zakaz poruszania się po drogach autami elektrycznymi czy zakaz szczepienia dzieci przed wietrzną ospą, nigdy nie staną się prawami federalnymi, znaczy, że coś państwu bardzo umknęło. W tym z najnowszej historii pewnego dobrze znanego nam kraju położonego nad Wisłą. Jeśli, wreszcie, ktoś chciałby się wciąż upierać, że konstytucja obroni Amerykę przed rządami szalonego autokraty, najwyższy czas wziąć do ręki pierwszą lepszą książkę od historii, w której jest rozdział o sytuacji Europy w latach międzywojennych. W historii świata odnajdą z kolei państwo odpowiedź na pytanie, jak to się dzieje, że pomysły społeczne, które od początku znajdują się na kursie kolizyjnym z rozsądkiem, a nawet społecznym interesem, zyskują przychylność tłumów i bezkarnie rujnują im życie do momentu, gdy już nie ma czego rujnować i można tylko zacząć sprzątać zgliszcza. Sprzątanie to trwa przez pokolenia. Nie muszę tu chyba nawet niczego nazywać po imieniu.
Nie ma wątpliwości – żyjemy w ciekawych czasach, z których większość z nas zapewne z chęcią wyprowadziłaby się gdzie indziej. Ostatnie sondaże pokazują, że już prawie dwie trzecie Amerykanów nie chce ponownie oglądać starcia między Bidenem i Trumpem, a nadto w obu blokach wyborczych przybywa sceptyków głoszących heretyczne deklaracje, że nie zagłosują na kandydata wystawionego przez swoją partię. Trump odstrasza swoich wyborców wizją, że już jest kilkakrotnym skazańcem, a to dopiero wierzchołek góry lodowej jego kłopotów prawnych, Biden strzela gafy i spada ze schodów, wobec czego coraz trudniej mu przekonać nawet „swoją” Amerykę, że jest w top formie mentalnej i fizycznej. W świat idzie przerażający przekaz: Ameryka oszalała do końca. Niekompetentni dziadersi u sterów, upadające państwo lekceważące głos własnych obywateli, bo rządzone przez zamknięte kluby, żądne wyłącznie władzy i wybicia się nawzajem – to wszystko czym dzisiaj jest.
Przykro tego słuchać, jeszcze trudniej przyznać, że jest w tym, niestety, sporo prawdy. Kto wie, może najlepszym wyjściem z sytuacji rzeczywiście byłby scenariusz wysuwany coraz śmielej przez prognostyków, w
którym wyborów nie wygrywa żaden z dwóch głównych kandydatów. Choć ewentualny bieg wydarzeń następujących po takim wyniku wcale nie napawa większym szczęściem niż kontemplacja kolejnego starcia Bidena z Trumpem, może jest to dokładnie ten kubeł lodowatej wody na głowę, którego wszyscy potrzebujemy? Wszyscy, bez wyjątku.