Nowojorczycy nadal kupują u dilerów. Więcej marihuany skonfiskowano, niż legalnie sprzedano

Nowojorscy urzędnicy bardzo chętnie pochwalili się w piątek zyskami, jakie przyniosły budżetowi miasta podatki od sprzedaży wyrobów z konopi indyjskich. Zapomnieli wspomnieć jednak, że o wiele więcej pieniędzy przeszło skarbówce koło nosa. Stanowe regulacje najwyraźniej nie do końca spełniają oczekiwania branży, bo gros konopnego biznesu przeszedł z niegdyś czarnego rynku do szarej strefy – a tam podatków się nie płaci.

John Kagia, dyrektor ds. Office of Cannabis Management przekazał w końcoworocznym oświadczeniu biura, że „rok 2023 był rokiem wzrostu dla nowojorskiej branży konopnej”, a rok 2024 ma być jego zdaniem jeszcze bardziej pod tym względem znaczący. Według Kagii, sprzedano 3,5 mln produktów konopnych, co przyniosło 16,5 miliona w postaci wpływów podatkowych. W skali takiej metropolii jak Nowy Jork, to trochę mało.

W stanie Nowy Jork istnieje 40 licencjonowanych sklepów z marihuaną i to one dbają o to, aby do wspólnej kasy trafiały dolary naznaczone tetrahydrokannabinolem. Problem w tym, że – według szacunków – konkurencję dla garstki legalnych sklepów stanowi 1500 sprzedawców, którzy działają w szarej strefie.

Biuro nie jest w stanie oszacować, jak duże straty poniosła stanowa kasa z utraconych wpływów podatkowych. Podano jedynie wagę produktów konopnych, które zostały skonfiskowane nielegalnym sprzedawcom. Na tej podstawie można sądzić, że stanowej skarbówce ucieka koło nosa co najmniej kilkadziesiąt milionów dolarów rocznie. Tylko w ciągu bieżącego roku stanowe służby przejęły 11 600 funtów produktów konopnych o szacunkowej wartości ulicznej 56 mln dolarów!

Jest jednak nadzieja na poprawę. Kagia poinformował, że w 2023 roku złożono 7 tys. wniosków o licencję na sprzedaż marihuany. Biuro jest gotowe wydać w kolejnym roku „setki” licencji dla nowych sprzedawców, co ma wyciągnąć ich z szarej strefy i zwiększyć wpływy podatkowe.

Red. JŁ