Janusz M. Szlechta
Była to wyjątkowa wyprawa, która trwała 15 dni – od 6 do 20 października 2023 roku.
DZIEŃ SZÓSTY. ŚRODA, 11 PAŹDZIERNIKA. JEZIORO TITICACA. WYSPY UROS. SILLUSTANI
Wypłynęliśmy statkiem na wody jeziora Titicaca i dotarliśmy do słynnych wysp Indian Uros. Weszliśmy na jedną z nich. Na wyspie tej mieszka kilka rodzin w skromnych chatkach z trzciny. Między nimi stoi domek, w którym mają łazienkę i ubikację. Chodząc po wyspie można poczuć, że lekko się buja. Odczuwalne jest to przede wszystkim wtedy, gdy obok wyspy przepływa statek. Ciekawostką jest to, że pod warstwą trzciny ukryte są puste, plastikowe butelki.
Rosnąca tutaj trzcina nosi nazwę totora i z niej budowane są wyspy. Według zapewnień Indian, na wyspie mogą żyć od 15 do 30 lat, a nawet dłużej. Jak twierdzili, niektóre pływały 50 lat i więcej. Potem jednak muszą zbudować nową wyspę i tam się przenieść. Z trzciny powstają też domy oraz łodzie, którymi pływają Indianie. Jest również cennym składnikiem pożywienia. Trzcina totora wykorzystywana jest jako lekarstwo. Owija się nią bolące miejsca, napar pije jako lekarstwo na złe samopoczucie, a zawarty w trzcinie jod zapobiega chorobom tarczycy.
Indianie prąd mają tylko z paneli słonecznych. W domkach nie widzieliśmy komputerów ani żadnych urządzeń, jedynie ubrania wiszące na haczykach na ścianach, materace i koce na podłodze, którymi się przykrywają podczas snu.
Powitały nas kobiety i dzieci ubrane w piękne, oryginalne stroje. Poznaliśmy co nieco tych ludzi, ich tradycje. Usłyszeliśmy też kilka piosenek w ich wykonaniu. Na pożegnanie każdy coś kupił z tego, co oferowały Indianki: torebki, poncza, szaliki, figurki, kolorowe makatki z wizerunkami inkaskich bogów, poszewki na poduszki, gliniane naczynia, łódeczki z trzciny i całą masę innych drobiazgów. Dzięki wpływom ze sprzedaży mieszkańcy mogą kupować w Puno rzeczy, o których do tej pory mogli marzyć. Kupiłem łódkę z trzciny, bo bardzo mi się spodobała. Podobną łódką, tylko o wiele większą, popłynęliśmy na wyspę Mojsa. Przejażdżki łodziami z trzciny są dodatkową atrakcją dla turystów. Są też łódki mniejsze, nazywane „romantycznymi łódkami”, ponieważ młodzi ludzie wypływali nimi poza wyspy w wiadomych celach.
Indianie z plemienia Uros uważają się za najstarszy naród na świecie, który – według legendy – powstał przed pojawieniem się słońca. Twierdzą też, że nie mogą utonąć i zginąć od pioruna. Mają czarną krew i nie czują zimna. W tym ostatnim jest odrobina prawdy. Urosi przybyli nad jezioro w poszukiwaniu swojego miejsca do życia. Ponieważ nie chcieli prowadzić wojen z plemionami mieszkającymi na brzegach, zbudowali sztuczne wyspy z trzciny i na takich wyspach zamieszkali. W latach 60. XX w. zmarła ostatnia czystej krwi Indianka Uros. Współcześni mieszkańcy wysp mają domieszkę krwi innych plemion i posługują się językiem aymara. Obecnie pływających wysp na jeziorze Titicaca jest kilkadziesiąt (podobno 45), większość z nich znajduje się w pobliżu Puno. Około 2000 osób deklaruje swe pochodzenie od Indian Uros, jednak na wyspach mieszka ich dużo mniej – szacuje się, że ok. 500 osób. Przewodnik Manuell powiedział nam, że na jednej z wysp jest szkoła, w której uczy się blisko 160 dzieci. Na tę wyspę przyjeżdżają nauczycielki z Puno. Potem dzieci mogą uczyć się w szkole średniej w Puno, a nawet studiować na uniwersytecie. Wiele z nich już potem nie wraca na wyspy. Rozwój turystyki poprawił życie Indian Uros, ale czy powstrzyma ucieczkę młodych na stały ląd? Czy młode pokolenie będzie chciało mieszkać w tak spartańskich warunkach i wystawiać się na pokaz?
Z wyspy Mojsa wróciliśmy na wyspę, którą zwiedziliśmy wcześniej i przy której cumował nasz statek. Stamtąd wróciliśmy do portu w Puno. I tu znaleźliśmy polski ślad. Zostawił go znakomity polski inżynier Władysław Folkierski. W lutym 1874 r. przybył do Peru, a od następnego roku, przez 10 lat, wykładał w języku hiszpańskim na uniwersytecie w Limie matematykę, mechanikę i teorię maszyn. Odegrał kluczową rolę w reformie programów nauczania przedmiotów ścisłych w szkolnictwie Peru. Folkierski rozwinął przedłużenie kolejowej magistrali południowej linią żeglugi parowej. Wykorzystał do tego stacjonujące w Puno siostrzane parowce Yavari i Yapura. Zakupiono je na początku lat 60. w Anglii i z portu w Arice przetransportowano koleją do Tacny. Statki podzielono na części; pięć i pół tysiąca części transportowano, ze zmiennym powodzeniem, mułami. Sześć lat wędrowały, a raczej zalegały w rozproszeniu na 360 km bezdroży. W latach 1870-1873 konstrukcje skręcono śrubami lub połączono nitami w Puno i wprowadzono do transportu między lokalnymi portami jeziora. Po wojnie z Chile Folkierski przejął je pod zarząd kolejowy i uruchomił najwyżej położoną na świecie regularną linię żeglugową.
Autobusem wyruszyliśmy do Sillustani, oddalonego około 10 km od Puno. Jest to preinkaskie cmentarzysko plemienia Colla, mówiącego językiem ajmara, charakteryzujące się pochówkiem zmarłych w grobowcach rodzinnych w formie wież. Ulokowane jest na wzgórzu na wysokości 3897 m n.p.m. Wzgórze otacza krystalicznie czyste jezioro Umayo. Po drodze widzieliśmy kilka dużych stad lam i alpak. Niewiele trzeba tym zwierzętom do życia – wystarczą nieliczne kępki zeschłej trawy.
Będąc już niedaleko wzgórza, po prawej stronie, zobaczyliśmy ogromne rzeźby lwa i węża. Były też figury mężczyzny i kobiety, przy których turyści chętnie się fotografują. My też zrobiliśmy sobie zdjęcia.
Na półwyspie otoczonym wodami jeziora wznoszą się okrągłe wieże, zwane chullpas. Niestety, czas zrobił swoje i są mocno przez ten czas naruszone, a także przez rabusiów. Najstarsze pochodzą z IX w., a najmłodsze zbudowali Inkowie w XV w. Najwyższa wieża ma 12 m. Wieże Sillustani są najbardziej imponującymi wieżami grobowymi zbudowanymi przez lud Colla. Wyróżniają się tym, że Colla stosowali prostokątne krawędzie przypominające cegły, w przeciwieństwie do Inków, którzy używali kamieni o różnych kształtach.
Colla, którzy później zostali włączeni do imperium Inków, zbudowali wieże, aby pochować swoją szlachtę. Starannie rzeźbione kamienie ozdobione są skomplikowanymi rzeźbami. Otwory w grobowcach są skierowane na wschód, gdyż wierzono, że słońce odradza się każdego dnia przez Pachamamę, czyli Matkę Ziemię. W środku wież, a także pod nimi, grzebane były zwłoki bogatych Indian. Często chowane były całe rodziny. Ciała układano w pozycji embrionalnej. Do grobowców wkładane były potrzebne przedmioty i jedzenie na drogę w zaświaty.
Półwysep Sillustani posiada szczególną energię, która przez wieki dostrzegana była przez Indian. My też ją odczuliśmy.
ZDJĘCIA: JANUSZ M. SZLECHTA