„Wciąż mamy tylko 3-4 pewniaków, a liczyłem na większy progres pozostałych naszych reprezentantów” – przyznał wieloletni sędzia FIS i trener Kazimierz Długopolski przed inauguracyjnymi zawodami Pucharu Świata w skokach narciarskich, które w weekend odbędą się w fińskiej Ruce.
„Mam pewne obawy co do tego sezonu w wykonaniu biało-czerwonych, bo wciąż mamy pewne tylko trzech-czterech pewniaków. To i są ciągle te same nazwiska” – powiedział PAP Długopolski, który przyznał, że uważnie obserwował poczynania Polaków w zawodach Letniej Grand Prix, gdzie Piotr Żyła, Dawid Kubacki i Aleksander Zniszczoł uplasowali się w czołowej siódemce.
„Ale już Kamil Stoch wystartował tylko dwa razy, więc trudno ocenić jego dyspozycję. To jednak ciągle ci sami zawodnicy i szkoda, że +tylko+ oni są w czołówce. Liczyłem na większy progres pozostałych naszych reprezentantów. Wyniki uzyskiwane latem jakoś się jednak przekładają na Puchar Świata, więc stąd moje obawy, czy ci najlepsi, już nie najmłodsi, udźwigną sami cały sezon” – zauważył wieloletni sędzia FIS w kombinacji norweskiej i skokach narciarskich.
Ten fakt niepokoi szkoleniowca także w wymiarze przyszłości polskich skoków.
„Chętnych do uprawiania tej dyscypliny na szczęście nie ubywa, ale obecny potencjał zaczyna się powoli wyczerpywać, a młodsi – no cóż, ja niestety jak na razie aż takich talentów jak obecna nasza czołówka nie widzę. Moim zdaniem ci, na których liczyłem, nie weszli na wyższy poziom, którego można było się po nich spodziewać i do którego byli predysponowani” – zaznaczył.
Dodał, że pewne nadzieje mogą dawać juniorzy, którzy pokazali się z dobrej strony w tegorocznych mistrzostwach świata w Whistler. Brązowy medal wywalczył indywidualnie Jan Habdas, a drużyna, w której byli też Marcin Wróbel, Klemens Joniak i Kacper Tomasiak, zajęła drugą lokatę.
„Słowo +mogą+ jest tu kluczowe, bo taką sytuację mieliśmy już wielokrotnie. Przed nimi jeszcze dużo ciężkiej pracy, ale także wzlotów i upadków, oby dali radę” – zauważył Długopolski.
Jednocześnie przyznał, że brak „następców mistrzów” to nie jest tylko polski problem.
„Wszystkie ekipy tak mają – jest wysyp talentów, po którym następuje mniejszy lub większy kryzys. Jeżeli jednak jest narybek i +od dołu+ dobrze z nim się popracuje, to znowu pojawia się kilka dobrze rokujących nazwisk” – wspomniał.
Zapytany, co można zrobić, żeby te nazwiska nie tylko rokowały, ale weszły do czołówki i w niej pozostały na dłużej, doświadczony trener skoków narciarskich i kombinacji norweskiej powiedział, że szkoleniowcy pracujący w klubach mają na to od dawna niezły przepis.
„Większy kontakt pomiędzy sztabami szkoleniowymi kadry i nami, którzy pracujemy z zawodnikami wiele lat i po prostu znamy ich od podszewki. Trener musi umieć dotrzeć do zawodnika, bo na jednego działa to, a na innego zupełnie coś innego. Przykładem jest Adama Małysz. Sztab wyczuł co jest mu potrzebne do rozwoju, natomiast nie udało im się z takimi niewątpliwymi talentami, jak Robert Mateja czy Wojtek Skupień” – przypomniał olimpijczyk z Sapporo (1972) i Lake Placid (1980).
Może więc częściej należałoby np. sięgać po wsparcie psychologa?
„W wielu przypadkach pewnie tak, ale trenerski guru, jakim jest według mnie Mika Kojonkoski, zawsze powtarza, że najlepszym psychologiem jest właśnie trener. Oczywiście, jeżeli ma chęci aby poznać każdego zawodnika i wyczucie np. w kwestii odpowiedniej motywacji. I ja się z tym zdaniem jak najbardziej zgadzam” – podsumował Długopolski.
Autor: Joanna Chmiel
jch/ pp/