New York
68°
Cloudy
6:53 am6:35 pm EDT
5mph
67%
30.12
FriSatSun
75°F
77°F
72°F
Jesteśmy z Polonią od 1971 r.
Warto przeczytać
Opinie i Analizy

Reformę imigracyjną wymusi ekonomiczny pragmatyzm

12.12.2022
W amerykańskiej służbie zdrowia pracuje proporcjonalnie najwyższy odsetek imigrantów FOTO: PEXELS

Listopadowe wybory rozwiały nadzieje na wprowadzenie reformy systemu imigracyjnego. Ekonomiści twierdzą jednak, że politycy obu głównych partii prędzej czy później będą musieli usiąść i wspólnie zastanowić się nad zmianami, które pozwolą na wpuszczenie większej liczby imigrantów do USA i uregulowanie statusu już tu mieszkających. Zmusi ich do tego gospodarcza konieczność.

Tomasz Deptuła

Imigracja była jednym z gorących tematów niedawnej kampanii wyborczej. Republikanie próbowali obciążać demokratyczną administrację odpowiedzialnością za masową obecność imigrantów na południowej granicy, aby wywołać emocje i pozyskać głosy. Skutek był niejednoznaczny – republikanom udało się co prawda zdobyć większość w Izbie Reprezentantów, ale w Senacie demokraci utrzymali niewielką przewagę. Jeszcze kilka miesięcy temu sondaże wskazywały na druzgocące zwycięstwo prawicy. Gorąca kampania po raz kolejny wyrządziła szkody debacie nad reformą imigracyjną. Po raz kolejny racjonalne argumenty poszły na bok. Dominowały stereotypy, emocje i efektowne medialnie symbole, takie jak wysyłanie autobusów z nielegalnymi imigrantami do miast-sanktuariów, deklarujących przyjazne podejście do nieudokumentowanych cudzoziemców. 

NAPRAWIANIE PO REAGANIE

W ten sposób po raz kolejny oddaliły się szanse nad kompleksową reformę imigracyjną, na którą Ameryka czeka od ponad dwóch dekad. Ostatnią poważną ustawą, jaką przegłosowano w USA, był Immigration Reform and Control Act of 1986 (IRCA), przyjęty w czasie, gdy prezydentem był jeszcze Ronald Reagan. To słynna “amnestia”, z której zresztą skorzystało wtedy wielu Polaków. Zalegalizowano wówczas wiele osób mieszkających w USA bez ważnego statusu. Wprowadzono także kary dla pracodawców zatrudniających pracowników bez papierów i stworzono ścieżkę umożliwiającą legalne zatrudnianie imigrantów. Ustawa miała położyć kres nielegalnej imigracji, ale jej efekty okazały się odwrotne do zamierzonych. W 1990 roku liczbę nieudokumentowanych cudzoziemców szacowano ponownie na 3,5 miliona – tyle samo co przed amnestią. W 1996 zaostrzono prawo imigracyjne i jeszcze zaostrzono kary, ale próby szerokich zmian w 2007 r. – za rządów George’a W. Busha – i w 2013 r. – za Baracka Obamy – spaliły na panewce. Za każdym razem brakło woli politycznej w Kongresie. Swój projekt kompleksowej reformy przesłał także na Kapitol prezydent Joe Biden, ale projekt już na starcie nie miał już żadnych szans na realizację. Podziały między republikanami a demokratami są dziś dużo głębsze niż za czasów Reagana czy Billa Clintona. Za czasów tego ostatniego (demokraty zresztą) zaczęto budowę pierwszych fragmentów ogrodzenia wzdłuż południowej granicy.

IMIGRACJA: EKONOMICZNA KONIECZNOŚĆ

Ekonomiści zgodnie twierdzą: systematyczny napływ imigrantów jest po prostu niezbędny dla normalnego funkcjonowania takich krajów, jak USA czy Kanada. Jedynym problemem jest – kogo i na jakich zasadach wpuszczać. Nie bez powodu Kraj Klonowego Liścia, w którym polityka imigracyjna nie stała się przedmiotem ostrego politycznego sporu, chce w ciągu najbliższych kilku lat sprowadzić do siebie ok. 4 milionów imigrantów. Biorąc pod uwagę proporcje w liczbie mieszkańców Kanady i Stanów Zjednoczonych, to tak, jakby do Ameryki miało przyjechać 30 milionów ludzi. Ottawa już jednak od lat cieszy się z systemu imigracyjnego preferującego osoby z wykształceniem i kwalifikacjami dopasowanymi do potrzeb rynku pracy. Kanada nie ma też “gorącej” granicy z Meksykiem, którą corocznie próbują przekroczyć setki tysięcy, jeśli nie miliony ludzi. 

Ale Stany Zjednoczone także potrzebują imigrantów. Widać to wyraźnie na rynku pracy, gdzie wiele ofert zatrudnienia pozostaje bez odpowiedzi. Za zliberalizowaniem przepisów imigracyjnych od lat lobbuje sektor rolnictwa i przetwórstwa spożywczego, cierpiący na notoryczny brak rąk do pracy. Ale na braki w zatrudnieniu narzekają także pracodawcy poszukujący osób utalentowanych i wykształconych. Najgłośniej upominają się o to wielkie spółki technologiczne, niemogące zatrzymać w USA najzdolniejszych absolwentów amerykańskich uczelni. Argumentują przy tym, że utrudnianie dostępu do rynku pracy osobom o wyjątkowych kwalifikacjach odbija się negatywnie na innowacyjności całej gospodarki i na dłuższą metę zagraża pozycji Stanów Zjednoczonych w świecie.

NIEDOBORY ZAMIAST NADWYŻKI

Dla Stanów Zjednoczonych problemem jest nawet utrzymanie imigracji na dotychczasowym poziomie. Liczba nielegalnych imigrantów od lat waha się w granicach 10-12 milionów i – wbrew temu co twierdzą republikanie – wcale nie zwiększyła się skokowo. Natomiast w latach 2020-2021 przeniosło się legalnie do USA o 2 miliony mniej ludzi niż powinno. Złożyły się na to dwa czynniki – antyimigracyjne rozporządzenia administracji Donalda Trumpa oraz przerwa w funkcjonowaniu placówek konsularnych i w wydawaniu wiz, spowodowana przez pandemię. Nawiasem mówiąc z tych 2 milionów mniej więcej połowa miałaby wyższe wykształcenie, więc nie można patrzeć na imigrację do USA jako na napływ ludzi o niskich kwalifikacjach zawodowych. Z niedawnego raportu US Chamber of Commerce wynika także, że imigranci są zwykle bardziej przedsiębiorczy od statystycznych mieszkańców USA, ich obecność oznacza także napływ nie tylko pracowników, ale także i pracodawców. Przedsiębiorcy urodzeni poza USA zawsze odgrywali dużą rolę w utrzymaniu innowacyjności i konkurencyjności gospodarki, a także w tworzeniu nowych miejsc pracy. Wśród zaczynających działalność spółek technologicznych (start-upów) wartych dziś co najmniej 1 miliard dolarów w 55 proc. przynajmniej jeden z założycieli jest imigrantem. 

IMIGRANT WYPRACUJE EMERYTURĘ

Imigranci potrzebni są także jak tlen amerykańskiemu systemowi emerytalnemu. Obecne tempo wzrostu naturalnego w USA nie jest w stanie zapewnić zastępowalności pokoleń, a to oznacza, że na statystycznego emeryta pracować będzie w przyszłości coraz mniej pracowników. Dane Biura Spisu Powszechnego sugerują, że przy spadku wskaźników urodzeń to imigracja w perspektywie dekady stanie się najważniejszym czynnikiem przyrostu liczby ludności. Według projekcji Pew Research bez napływu nowych imigrantów liczba mieszkańców USA w wieku produkcyjnym skurczy się w 2035 roku do 166 milionów, w porównaniu ze 173 milionami w 2015 roku. A w międzyczasie w wiek emerytalny wejdą kolejne roczniki, które trzeba będzie utrzymywać ze składek osób pracujących. Starzejący się Amerykanie będą też mieli kłopoty ze znalezieniem należytej opieki medycznej, bo właśnie w służbie zdrowia pracuje proporcjonalnie najwyższy odsetek imigrantów. Diagnoza demografów z Social Security Administration jest bezlitosna. Jeszcze w 2005 roku na każdą osobę powyżej 65. roku życia pracowało pięć osób w przedziale wiekowym 25-54 lata. W 2030 roku wskaźnik spadnie poniżej trzech i będzie nadal malał. Osoby urodzone poza USA stanowią ponad 18 proc. wszystkich zatrudnionych. Już dziś co szósty dolar otrzymywany w ramach świadczeń Social Security to pieniądz wpłacony przez imigranta. I aby utrzymać system emerytalny, ta proporcja będzie musiała rosnąć. 

Te projekcje wynikają z reguł rządzących demografią, których nie da się oszukać. Prędzej czy później prawa ekonomii wymuszą na politykach pragmatyzm i poszukiwanie racjonalnych rozwiązań. Choćby takich jak w Kanadzie. 

NAJCZĘŚCIEJ CZYTANE

baner