„Istnieje takie powiedzenie, że każdy karykaturzysta ma artystyczny – i nie tylko – obowiązek stworzenia karykatury własnej osoby. No bo jeśli śmiejesz się z innych, to śmiej się też z siebie“ – mówi Ryszard Druch, satyryk, karykaturzysta, malarz, pisarz.
Twoja najnowsza książka pt. „Kontrwizje. Rysunki – Ilustracje – Komentarze 1992-2022“ jest unikatem na rynku wydawniczym. Niewielu artystów ma ochotę i odwagę, aby pochylić się nad swoją twórczością i dokonać jej głębokiej analizy. Co Cię skłoniło do tak ogromnej pracy i wydania takiej perełki?
– To jest wydanie bibliofilskie. Książka ukazała się w nakładzie 200 egzemplarzy, z czego 15 trafiło do Biblioteki Narodowej, Biblioteki Uniwersytetu Jagiellońskiego i innych podobnych instytucji w Polsce. Dlaczego wydałem taką książkę? Chciałem sobie zrobić specjalny prezent na 70. urodziny. Postanowiłem zebrać swoje prace, które uważam za najciekawsze, i wzbogacić je komentarzami. Jest to książka do oglądania i do czytania.
Zależało mi też na tym, aby poprzez te rysunki pokazać moją historię jako emigranta. Z wieloma rysunkami kojarzą się anegdoty, wydarzenia czy spotkania. W tej książce jest na przykład karykatura Agaty Kornhauser-Dudy, żony polskiego. Kilka lat temu wręczyłem jej tę karykaturę podczas spotkania w Konsulacie Generalnym RP na Manhattanie.
Jak zaznaczyłeś w krótkiej notatce na okładce, książka ta jest pokłosiem ponad trzech dekad Twojego życia oraz pracy jako rysownika i grafika na emigracji w Stanach Zjednoczonych. Był taki czas, że efekty Twojej pracy były widoczne również na łamach „Nowego Dziennika“. Jak oceniasz tę swoją emigrację i twórczość?
– Staram się zachować dystans zarówno wobec siebie, jak i współczesnego świata. Na ten temat można napisać następną książkę.
Twoja twórczość jest szeroka i zróżnicowana, oddaje w sposób wręcz perfekcyjny ducha czasów, w jakich żyjemy. Najlepszym tego dowodem są nagrody, jakie zdobyłeś na wielu konkursach w Polsce i w Stanach Zjednoczonych. Tworzysz rysunki satyryczne, karykatury, plakaty, ale też malujesz obrazy. Jaki rodzaj twórczości jest Ci najbliższy i poświęcasz na to najwięcej czasu i energii?
– Ze względu na moje codzienne zabieganie i często brak czasu na twórczość, najchętniej rysuję karykatury. Dobrą karykaturę można narysować stosunkowo szybko. Natomiast malowanie obrazów wymaga dużo czasu.
Żałuję, że nie mam szans na pełne oddanie się twórczości, no, ale życie ma swoje wymagania. Muszę żonie pomagać w prowadzeniu biznesu, prowadzę zajęcia plastyczne dla dzieci i dorosłych, organizuję salony artystyczne i wiele innych spotkań, prowadzę kabaret „Odlot“… Stąd też tego czasu brakuje. Dlatego od wielu lat podziwiam Janusza Skowrona, który jest tytanem pracy i tworzy wiele interesujących obrazów. My, artyści, stosujemy tak zwaną trójpolówkę, co jest bardzo wskazane, bo czym innym jest malarstwo, a czym innym karykatura. Do malowania potrzebny jest pędzel, odpowiednia farba i czas. Rysunek to jest przede wszystkim linia.
Rysunek satyryczny składa się z dwóch elementów, czyli pomysłu i wykonania. Ciekawą rzeczą jest, że było i jest wielu wspaniałych satyryków, którzy nie potrafili rysować. Takim artystą był na przykład Sławomir Mrożek. Natomiast mnogością rysunków Andrzej Mleczko przebija wszystkich. To prawdziwy wulkan pomysłów. Nie ma w Polsce, a myślę że i na świecie, drugiego takiego tytana – rysownika.
W książce znalazło się 71 Twoich rysunków i komentarzy autorskich. Musiało Ci to zająć sporo czasu. Ile swoich prac przejrzałeś, zanim dokonałeś wyboru? Co decydowało, że wybierałeś te a nie inne rysunki?
– Na emigracji w Stanach Zjednoczonych jestem już ponad 30 lat. W tym czasie wykonałem blisko dwa tysiące rysunków. Mam taką zasadę, że każdy rysunek otrzymuje swój numer. Wszystkie mam zachowane w komputerze, więc ich przejrzenie było stosunkowo łatwe. O wyborze decydowała przede wszystkim ich jakość plastyczna. Tak więc sam dokonałem oceny swojej twórczości, ponieważ w moim dorobku są rysunki nieudane. Natomiast komentarze do rysunków pisałem nawet w czasie lotu samolotem, na lotniskach lub w pociągu.
Karykaturzysta wykonuje podobizny różnych ludzi, ale czy potrafi zrobić swoją? Jak jest w Twoim przypadku?
– Uważam, że artysta zajmujący się karykaturą musi się zmierzyć z tym tematem. Jeśli tego nie zrobi, to popełnia – delikatnie mówiąc – błąd. Istnieje takie powiedzenie, że każdy karykaturzysta ma artystyczny – i nie tylko – obowiązek stworzenia karykatury własnej osoby. No bo jeśli śmiejesz się z innych, to śmiej się też z siebie. Trzeba mieć bowiem dystans do swojej twórczości i do siebie. Stąd w tej książce jest również mój satyryczny autoportret.
Książkę „Kontrwizje. Rysunki – Ilustracje – Komentarze 1992-2022“ wydało Wydawnictwo Impuls w Krakowie. Oprawa i szata graficzna robią bardzo dobre wrażenie. Czy myślisz o kontynuacji, bo przecież na pewno masz jeszcze wiele swoich prac artystycznych, które zainteresowałyby czytelników?
– Oczywiście, satyry i kontrwizji nie mogę bowiem odpuścić. Mam w planie wydanie kolejnego albumu rysunków. Na razie jednak skupiam się nad innym projektem. Już piszę swoją czwartą książkę. Chciałbym ją skończyć w czerwcu. Będzie to zupełnie inna książka od dotychczasowych. Opisuję w niej historię amerykańskiego żołnierza Roberta Stodnicka, którego uczyłem języka polskiego i z którym odbyłem podróż do Polski. Pomogłem mu odszukać przodków w Polsce. Pojechaliśmy do Ostrowii Mazowieckiej w województwie mazowieckim, gdzie po raz pierwszy w życiu spotkał się z polskimi kuzynami. Wspaniale nas też przyjął Zbigniew Banaszek, który wraz z żoną Marzeną prowadzi w tym mieście prywatne Muzeum Garnizonu i Ziemi Ostrowskiej oraz hotel.
Robert Stodnick, sierżant piechoty armii amerykańskiej, pojechał kiedyś na Ellis Island, gdzie znajduje się Muzeum Emigracji, utworzone w budynku, w którym w latach 1892-1924 mieścił się punkt przyjęć imigrantów, między innymi z Europy. Mnóstwo Polaków i osób innej narodowości trafiło na tę wyspę prosto ze statków, które pokonały ocean. W punkcie tym zarejestrowano, jak wynika z archiwów, blisko 12 milionów osób. Robert znalazł tam raport, w którym zanotowano nazwisko jego babci – nazywała się Graczyk, z domu Sapińska. Miała przy sobie 9-miesięczną córkę i 12 dolarów. Przyjechała z dzieckiem do męża. Wpisano, że pochodziła z miasta Worwo.
Kiedy byliśmy w Ostrowii Mazowieckiej, pytaliśmy mieszkańców, gdzie jest taka miejscowość, ale… nikt nie wiedział. Wcześniej sprawdzałem i znalazłem taką miejscowość na Białorusi. Przy okazji pojechaliśmy do pobliskiego Komorowa, w którym kiedyś była Szkoła Podchorążych Piechoty. Nagle zobaczyliśmy zieloną tablicę, a na niej nazwę miejscowości Orło. Zapewne urzędnik imigracyjny usłyszał od babci nazwę Orło i napisał ją po angielsku – Worwo. I w ten sposób odnaleźliśmy miejscowość, z której pochodziła babcia Roberta.
Wcześniej napisałem list do burmistrza Ostrowi Mazowieckiej i poinformowałem go, że będę w tym mieście ze specjalnym gościem. Burmistrz wspaniale nas przyjął w ratuszu, ugościł, nakarmił. Potem mieliśmy liczne rozmowy z dziennikarzami. Również ugościła nas jego kuzynka w Warszawie. Tych wspaniałych spotkań było naprawdę wiele. Spędziliśmy w Polsce dwa tygodnie. Kiedy wracaliśmy do Nowego Jorku, Robert powiedział do mnie w samolocie: „Ryszard, ja kocham Polska! To jest piękny kraj. Ja muszę polecieć do Polski z moją żoną, żeby zobaczyć jeszcze wiele innych miejsc, także Muzeum Powstania Warszawskiego. Nie wiedziałem, że to jest taki tani kraj. Wyjeżdżając z USA wziąłem 1500 dolarów, a teraz mam przy sobie 1200 dolarów“.
Rozmawiał Janusz M. Szlechta
PRZYTULISKO LITERACKIE DLA WOŚP
Ryszard Druch był gościem 34. Przytuliska Literacko-Artystycznego w Polskim Instytucie Naukowym na Manhattanie (we wtorek, 7 lutego) oraz w MM Art Studio w Wallington, NJ (w środę, 8 lutego). Opowiadał o swojej najnowszej książce „Kontrwizje. Rysunki – Ilustracje – Komentarze 1992-2022“. Przypomniał też, że od 10 lat jest zaangażowany w działalność Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy w Trenton, NJ. W niedzielę, 29 stycznia, zorganizował X Aukcję Sztuki w swojej Druch Studio Gallery. Zostały wystawione jego własne obrazy, uczniów oraz kilku polskich artystów z Polski i Francji. W wyniku sprzedaży obrazów udało się zebrać 7500 dolarów. Podczas spotkania Przytuliska Literackiego w PIN na Manhattanie też została zorganizowana aukcja obrazów. Ryszard Druch przekazał swoją monotypię pt. „Krajobraz“, a inny znany artysta, Janusz Skowron, dwa obrazy: „Po burzy“ (olej) i „Utah, pejzaż“ (akryl). Wystawił również dwie fotografie niedawno zmarłego syna Artura. Jedna przedstawiała akt muzyczny – dziewczynę z gitarą, a druga akt kąpielowy – dziewczynę w łazience. Wszystkie prace zostały sprzedane. Organizatorzy Przytuliska przekazali dla WOŚP 250 dolarów.