„Mówiono, że umierali dwa razy; pierwszy – gdy ginęli na polu bitwy, i drugi – ponieważ umierali w tak młodym wieku – opowiada o żołnierzach polskiego pochodzenia walczących w armii amerykańskiej podczas pierwszej wojny światowej dr hab. Danuta Piątkowska, współautorka książki „Polski akcent w American Expeditionary Forces. Historie prawdziwe, fascynujące i prawie zapomniane”. – Dlatego bardzo ważne było dla nas ukazanie ich takimi, jakimi byli przed rekrutacją. Skąd pochodzili, gdzie mieszkali, do jakiego kościoła przychodzili się modlić, gdzie pracowali, kogo wspierali swoimi zarobkami i na jakim etapie ich życia przerwany został ich American dream”.
Po ogromnie cennych dla historii Polonii amerykańskiej Pani książkach – jak m.in. „Wyspa wiary. Island of Faith”, „Polskie kościoły w Nowym Jorku” czy „od Polskiej do Amerykańskiej Częstochowy” – trafia teraz do rąk czytelników kolejne wielkie opracowanie, czyli „Polski akcent w American Expeditionary Forces. Historie prawdziwe, fascynujące i prawie zapomniane” (Uniwersytet Opolski, Opole 2022), której współautorką jest Wiesława Piątkowska-Stepaniak. Kiedy i jak narodził się pomysł napisania tej książki?
Pierwsza myśl pojawiła się wiele lat temu, kiedy przygotowywałam monografię o polskich kościołach w Nowym Jorku i jeździłam do każdego z nich nawet kilka razy, gdy pracowałam nad szczegółami. Natrafiłam wówczas na tablicę w przedsionku kościoła, na skromny obelisk stojący w cieniu kościelnej architektury, gdzie widniały polskie nazwiska wraz z inskrypcją oddającą chwałę poległym żołnierzom z danej parafii, którzy walczyli w pierwszej wojnie światowej. Po wielu latach powróciłam do tej myśli i podjęłam kwerendę, której celem było znalezienie odpowiedzi na pytanie, ile pomników honorujących żołnierzy Wielkiej Wojny (1914-1918) znajduje się na terenie metropolii nowojorskiej? Otóż jest ich 120. Notabene w całej Ameryce jest 10 tysięcy takich monumentów. Powstawały w pierwszych latach po zakończeniu wojny, głównie z inicjatywy lokalnych społeczności, często weteranów wojennych, matek, które straciły synów, rodzin i znajomych. Pomniki są bardzo zróżnicowane pod względem ekspresji artystycznej, wyglądu, co było uzależnione od wielkości zebranych funduszy. Są więc bardzo skromne, jak np. głaz w Central Parku na Manhattanie (fotografia jest w książce) z przytwierdzoną do niego metalową tablicą z listą poległych żołnierzy, ale są też majestatyczne, wyniosłe, pokryte 14-karatowym złotem. Narodził się więc pomysł opracowania czegoś w rodzaju małego albumu-przewodnika po tychże pomnikach, na których widnieją polskie nazwiska żołnierzy Wielkiej Wojny, którzy oddali życie za „wolność naszą i waszą”. Jednak chęć dowiedzenia się czegoś więcej o tych żołnierzach wpłynęła ostatecznie na pogłębione studia i znaczne rozszerzenie tematu, który zaprezentowany został w tej książce.
Chociaż napisały Panie we wstępie, że nie jest to rozprawa stricte historyczna, to jednak jej zawartość zadziwia ogromem faktów historycznych, opisami prawdziwych dziejów konkretnych ludzi i szerokim spektrum poszukiwań. Przeprowadziły Panie wielką kwerendę w archiwach i muzeach Ameryki i Europy. Przeprowadziły wiele rozmów i odwiedziły mnóstwo miejsc związanych z omawianym w książce tematem. Jak długo trwały poszukiwania materiałów? Z jakimi problemami musiały się Panie zmierzyć?
Przygotowania do książki trwały może dwa lata przed pandemią 2020-2021 roku, natomiast praca nad tekstem, kompletowanie zdjęć zajęły dwa lata pandemii. Pamiętamy niedogodności tego okresu, kiedy zostaliśmy zamknięci w mieszkaniach i odebrano nam nasze swobody. Oczywiście zamknięte były archiwa i biblioteki, co stanowiło duże utrudnienie w pracy. Na szczęście jednak pracownicy tych placówek wypełniali swoje obowiązki zdalnie. Kontakt z nimi był emailowy i telefoniczny, ale odpowiedzi nigdy nie było się pewnym. Ostatecznie przychodziły, lecz z wielkim opóźnieniem. Doskonale pamiętam moje starania o uzyskanie pozwolenia na reprodukcję kilku rysunków wykonanych przez kapitana Jamesa Aylwarda (1875-1956) – jednego z ośmiu oficjalnych artystów Amerykańskich Sił Ekspedycyjnych mianowanych w kwietniu 1918 roku przez amerykański Departament Wojny. Fantastyczny zbiór jego rysunków znajduje się w National Archives and Record Administration (NARA). Zadzwoniłam do tegoż archiwum i zostawiłam moje nagranie na taśmie. Czas mijał i nikt nie oddzwaniał. Aż pewnego dnia już późnym wieczorem odebrałam telefon z NARA. Uzyskałam ustne pozwolenie na reprodukcję wybranych rysunków, potwierdzone później pisemną deklaracją pracownika archiwum, z którym miałam ułatwiony kontakt w pozyskiwaniu innych potrzebnych nam materiałów. Ostatecznie w książce jest jeden rysunek Aylwarda. Przedstawia grupę żołnierzy oczekujących na rozkaz natarcia na Hatton Chattel, St. Mihiel we Francji. W bitwie zginęło 4500 amerykańskich żołnierzy, a na dawnym polu walki obecnie znajduje się trzecia co do wielkości nekropolia amerykańska we Francji. O detale cmentarza zadbał gen. John Pershing, nazywany jego „ojcem”. Tutaj leżą jego żołnierze, jeden obok drugiego, bez względu na rangę, kolor skóry i wyznanie.
Paradoksalnie czas pandemii 2020-2021 roku sprzyjał pracy nad książką. Izolacja pomagała w koncentracji nad tematem i odwracała uwagę od destrukcyjnych codziennych wiadomości.
Dzięki Waszej publikacji nazwiska wielu żołnierzy z polskimi korzeniami mieszkających w Ameryce zaistniały w naszej, czytelników, świadomości, a co też bardzo ważne – poznaliśmy ich bliżej, bo przytaczają Panie ich rodowody, adresy, z jakich stron Polski pochodzili, jak wyglądali i jak zginęli. To było niezwykle drobiazgowe śledztwo…
Przybliżenie czytelnikowi żołnierzy było jednym z naszych priorytetów. Ameryka przystąpiła do wojny 6 kwietnia 1917 roku. 28 kwietnia owego roku ogłosiła obowiązkowy pobór do wojska, armia bowiem, którą wówczas dysponowała, liczyła zaledwie 100 tys. żołnierzy, a to było za mało, aby skutecznie wesprzeć Anglię i Francję (Trójporozumienie) w ich, już wtedy trzyletnich, zmaganiach z Niemcami i Austro-Węgrami (Trójprzymierze). Ententa oczekiwała milionowej amerykańskiej armii. Pierwsza rekrutacja (5 czerwca 1917) objęła mężczyzn w przedziale wiekowym 21-31 lat, natomiast trzecia obniżyła wiek do 18. roku życia i podniosła do 45. Rekruci – po szybkim przeszkoleniu w obozach szkoleniowych, których sieć pokryła terytorium Stanów Zjednoczonych – stawali się żołnierzami. Byli wysyłani do Europy na statkach, których konwoje wypływały z Hoboken, NJ. Pierwszy konwój wypłynął 14 czerwca 1917 r. Liczył 14 statków, które transportowały 11 991 żołnierzy. To wówczas gen. Pershing miał im powiedzieć: You would be in Heaven, Hell or Hoboken by Christmas (Przed świętami Bożego Narodzenia znajdziesz się w niebie, piekle albo w Hoboken). Słowa generała krążyły później wśród żołnierzy w formie wiele mówiącego hasła: Heaven, Hell or Hoboken, a to dlatego, że Hoboken było portem, przez który przechodzili również niemal wszyscy ci, którzy wracali z wojny. Także polegli żołnierze, przywożeni tysiącami w metalowych trumnach, umieszczonych w dębowych skrzyniach nakrytych amerykańską flagą. Od Wielkiej Wojny ten zwyczaj utrzymał się do dzisiaj. Poległo w niej nieco ponad 116 tys. amerykańskich żołnierzy. Mówiono, że umierali dwa razy; pierwszy – gdy ginęli na polu bitwy, i drugi – ponieważ umierali w tak młodym wieku. Dlatego bardzo ważne było dla nas ukazanie ich takimi, jakimi byli przed rekrutacją. Skąd pochodzili, gdzie mieszkali, do jakiego kościoła przychodzili się modlić, gdzie pracowali, kogo wspierali swoimi zarobkami i na jakim etapie ich życia przerwany został ich American dream.
Piszą Panie, że nowojorskie adresy zamieszkania poległych żołnierzy o polskich korzeniach pokrywają się z obszarami polskich parafii. W kontekście tej obserwacji zainteresowało mnie stwierdzenie, że polskie parafie „nie były gettami, lecz stanowiły obszar poszerzania kontaktów polskiej grupy etnicznej”. Czy taki charakter tych skupisk miał wpływ na decyzje młodych polskich imigrantów o wstępowaniu do wojska amerykańskiego?
Wbrew temu, co twierdzą niektórzy badacze historii Polonii amerykańskiej, opierając się na stereotypie utrwalonym w literaturze historycznej i socjologicznej, parafie nie były „gettami”, co wynika z moich wieloletnich badań nie tylko nad historią polskich kościołów w Nowym Jorku. Owszem, to prawda, że instynkt samozachowawczy nakazywał imigrantom polskim pozostawanie ze sobą w kontakcie, w bliskości, a takie warunki stwarzała parafia, ale jednocześnie zmuszał ich do szukania form współżycia z innymi grupami etnicznymi i determinował szybkie przystosowanie się do amerykańskiego modelu stosunków społecznych. Przykładowo, w parafiach uczyli się oni oszczędzania i ubezpieczania siebie i rodziny od nieszczęśliwych wypadków w ramach różnych i licznych towarzystw samopomocowych, bratniej pomocy i innych, zanim rozwinął się system bankowy, który szybko zaakceptowali. To także w polskich parafiach organizowano wielką akcję zaciągu ochotników do Armii Polskiej we Francji, zwanej Błękitną, dowodzoną przez gen. Józefa Hallera, której historię w znakomity sposób przedstawił dr Teofil Lachowicz w swoich cennych publikacjach. Ze Stanów Zjednoczonych wysłano do Francji nieco ponad 21 tys. ochotników, wcześniej przeszkolonych w obozie treningowym w Niagara Falls.
Parafie stanowiły niekwestionowane – w mojej opinii – forum wymiany doświadczeń, konfrontacji stanowisk, opinii i postaw Polaków oraz Amerykanów polskiego pochodzenia także w czasie Wielkiej Wojny. Nieprzypadkowo więc są w kościołach tablice upamiętniające zarówno tych, którzy wrócili z wojny żywi, jak i tych, którzy zginęli. Wcześniej należeli do wspólnoty parafialnej danego kościoła i z niego wyruszyli na ostatni spoczynek na lokalny cmentarz, kiedy rodzina wyraziła wolę sprowadzenia ciała żołnierza do USA.
Z badań Pań wynika, że polscy imigranci w wojsku amerykańskim przeważnie byli szeregowcami. W podanym wykazie wymieniają Panie tylko jednego podoficera marynarki wojennej, dwóch kapitanów, jednego podporucznika. Co było przyczyną braku oficerów polskiego pochodzenia?
Tak, przeprowadziłyśmy wiele analiz szukając odpowiedzi na pytania, które miały przybliżyć czytelnikowi obraz „naszych” żołnierzy. Jedną z nich była ranga żołnierzy amerykańskich z polskimi korzeniami etnicznymi. Zarówno te, jak i wiele innych informacji na temat żołnierza, zawierają karty poległych żołnierzy. Przeanalizowałyśmy 77 747 tych dwustronnych dokumentów (przykłady ich są w książce), i to dwukrotnie. „Nasi” żołnierze posiadali z reguły niższe stopnie wojskowe: szeregowy lub starszy szeregowy, czasem kapral bądź sierżant, rzadko wyższe. Byli także kucharzami, trębaczami, woźnicami. Wynikało to z różnych przyczyn, takich jak: brak dobrej znajomości języka angielskiego, w ogóle brak umiejętności pisania i czytania, brak obywatelstwa amerykańskiego, chociaż dodajmy, że obywatelstwo można było uzyskać w armii bardzo szybko, jeśli ktoś zadeklarował chęć jego posiadania, dalej – brak umiejętności kierowniczych i innych. Dotyczyło to nie tylko „naszych” żołnierzy, ponieważ aż 37 proc. żołnierzy AEF, którzy nie umieli ani czytać, ani pisać, służyło w piechocie w stopniu szeregowego, czyli w najniższej z wojskowych rang.
Zaznaczają Panie, że jednym z celów Waszej książki jest próba odpowiedzi na pytanie: Jakie były powody i skutki mobilizacyjnego zrywu kilkuset tysięcy Polaków wstępujących do armii amerykańskiej? Jaką więc odpowiedź dają Panie czytelnikom?
Odpowiedź jest wielowymiarowa. Było oczywiście wiele powodów zaciągania się mężczyzn polskiego pochodzenia do armii amerykańskiej. Wśród nich bez wątpienia poczucie obowiązku wobec zniewolonej Starej Ojczyzny i chęć włączenia się do walki o uzyskanie przez Polskę niepodległości. Innym powodem było identyfikowanie się z amerykańskim narodem, z „drugą ojczyzną” i chęć służenia jej w czasie, gdy tego potrzebowała. Ważną pobudką okazała się chęć przełamania kompleksu niższości względem rodowitych Amerykanów, w czym mogło pomóc zjednoczenie się z nimi w żołnierskim czynie. Armia stwarzała możliwości asymilacji. Nie bez znaczenia wydawała się też możliwość uzyskania – praktycznie od ręki – obywatelstwa amerykańskiego. Niektórzy liczyli na awans w wojsku. Już sam mundur armii amerykańskiej nobilitował. Jak się szacuje, włożyło go około 250 tys. Polaków i Amerykanów polskiego pochodzenia.
Do swoich opowieści dołączają Panie wiele zdjęć, niektóre są wręcz unikatowe. Jak Panie na nie natrafiały?
Podobno jedno zdjęcie „mówi” więcej niż tysiąc słów. W książce są 262 fotografie. Z wyjątkiem jednej, wielokrotnie publikowanej – chodzi o słynny plakat nowojorczyka Jamesa Montgomery’ego Flagga z wizerunkiem „wujka Sama”, który, wskazującym palcem skierowanym w stronę odbiorcy zwraca się do niego: I Want You For U.S. Army – wszystkie inne zdjęcia do tej pory nigdzie nie zostały opublikowane. Pochodzą z archiwów amerykańskich, w tym z Archiwum Narodowego (NARA), z Biblioteki Kongresowej, Bentley Historical Library (Michigan University), z Archiwum Marynarki Wojennej Stanów Zjednoczonych, by wymienić tylko najważniejsze instytucje. Pragnę podkreślić, że wszystkie zostały wyszukane w zbiorach tych placówek przez edytorkę książki Jolantę Brodziak, pracownicę Wydawnictwa Uniwersytetu Opolskiego. Jej profesjonalizm w tym zakresie widoczny jest nie tylko w całym doborze materiału fotograficznego, który koreluje znakomicie z tekstem. W drugiej grupie zdjęć są fotografie pozyskane z archiwów prywatnych i te, w mojej ocenie, mają wyjątkową wartość. Historia ich pozyskania to temat na długą opowieść. Być może na moich spotkaniach promocyjnych, na które serdecznie zapraszam, nawiążę do najbardziej fantastycznych zbiegów okoliczności, dzięki którym mamy fotografie przetrzymywane w rodzinnych zbiorach 93 lata! W trzeciej grupie zdjęć są świetne fotografie Wojtka Kubika. W ostatniej grupie są zdjęcia amatorskie wykonane przez różne osoby, wśród nich superintendentów amerykańskich cmentarzy we Francji, z którymi się kontaktowałam, prosząc o sfotografowanie konkretnych obiektów, grobów. Zdjęcia z Brookwood, największej nekropolii w Wielkiej Brytanii, wykonał nasz kuzyn Andrzej Karwala, mieszkający w Londynie. W tej grupie znajdują się też fotografie zrobione przez Grzegorza Fryca w Tarnov, NE. Dlaczego są one w tej książce? Odpowiedź na to pytanie jest w „Postscriptum – Na zachód od Nowego Jorku do Tarnova w Nebrasce” – tej publikacji.
Trzeba też tutaj dodać, że książka „Polski akcent…” została bardzo starannie przygotowana do druku: na pięknym papierze, w twardej oprawie i z wysmakowaną szatą graficzną. Kto wspierał Panie w staraniach o takie jej wydanie?
Wszyscy, którzy pracowali nad tą książką, wykorzystali swoją wiedzę, umiejętności, wyczucie estetyki i poczucie pewnej misji dla osiągnięcia zamierzonego celu. Podchodziliśmy do zadania świadomi tego, że tą książką składamy hołd poległym żołnierzom Wielkiej Wojny. Przez kilka lat to była nasza pasja. Np. Wojtek Kubik jeździł do wielu pomników kilka razy, w różnych porach roku, szukając optymalnych warunków świetlnych, aby wykonać to najlepsze zdjęcie. W „Przedmowie”publikacji imiennie kierujemy do nich podziękowanie. Należy tu wspomnieć również o determinacji pracowników Drukarni Świętego Krzyża w Opolu, którzy stanęli na wysokości zadania, co przyzna każdy, kto weźmie książkę do ręki.
Oczywiście jakość papieru, twarda okładka itd. uwarunkowane są, jak zwykle, wielkością funduszy, które były w tym przypadku wystarczające dzięki dwóm instytucjom współfinansującym to wydanie. Są to: Polska Grupa Zbrojeniowa oraz Samorząd Województwa Opolskiego. Publikacja wydana jest pod patronatem honorowym Ministerstwa Obrony Narodowej.
Rozmawiając z Panią mam ciągle uczucie niedosytu, że nie dotknęłam nawet cząstki treści tej książki, mówiącej o historii Polaków mieszkających w Stanach Zjednoczonych, o polskich żołnierzach w armii amerykańskiej podczas pierwszej wojny światowej, o ich postawach, pragnieniach i wyborach życiowych. Mogę więc jedynie zachęcić do jej przeczytania…
Ja również zachęcam w swoim imieniu i siostry – współautorki książki.
Rozmawiała Jolanta Wysocka
Spotkania z czytelnikami promujące książkę „Polski akcent w American Expeditionary Forces. Historie prawdziwe, fascynujące i prawie zapomniane” Danuty Piątkowskiej i Wiesławy Piątkowskiej-Stepaniak:
• 28 marca, godz. 6:00 wiecz. – Instytut Józefa Piłsudskiego w Ameryce, 138 Greenpoint Ave., Brooklyn NY
• 29 marca, godz. 7:00 wiecz. – Przytulisko Literacko-Artystyczne, MM Art. Studio, 111 Lester St., Wallington, NJ
• 30 marca, godz. 6:30 wiecz. – Przytulisko Literacko-Artystyczne, Polski Instytut Naukowy, 208 East 30 St., NY
Książkę można kupić w EK Polish Bookstore, tel. 201-355-7496, ekpolishbookstore.com.