„Czuliśmy się jak w pułapce”
Anna Arciszewska
„Przeżyliśmy. Dom stoi, dach jest częściowo zniszczony. Ogrodu już nie ma. Drzewa łamały się jak zapałki. Na szczęście spadały w przeciwnym kierunku niż nasz dom. Nie wyjechaliśmy, bo nasza dzielnica nie została objęta nakazem ewakuacji. Myśleliśmy, że jesteśmy w miarę bezpieczni” – mówi pani Jolanta, mieszkanka North Port na Florydzie. Huragan „Ian”, który przetoczył się nad Florydą, określany jest jako jeden z najbardziej niszczycielskich, które nawiedziły USA. Straty liczone są w miliardach dolarów.
W regionach, gdzie uderzył żywioł, trwa wielkie sprzątanie. Zdjęcia z Sanibel Island czy Fort Myers Beach pokazują, jak wielkie zniszczenia wyrządził huraganowy wiatr i fala sztormowa. Całe dzielnice przestały istnieć, a domy, które przetrwały, są tak zniszczone, że trzeba je budować na nowo. Gdy „Ian” uderzał w ląd, był huraganem czwartej kategorii. Siła wiatru wynosiła momentami 155 mil na godzinę. Najbardziej tragiczne dane dotyczą ofiar śmiertelnych. Na Florydzie zginęło co najmniej 120 osób, ofiary śmiertelne są też w Karolinie Północnej i Wirginii. Wiele osób wciąż uważa się za zaginione, ale już wiadomo, że „Ian” był najbardziej śmiercionośnym huraganem, który uderzył we Florydę, od 85 lat. Jeszcze dwa tygodnie po przejściu żywiołu w części domów nie było prądu i wody, mimo że służby pracują 24 godziny na dobę. Najtrudniejsza sytuacja jest w powiecie Lee. To tam zanotowano najwięcej ofiar. Wysokie fale spowodowały katastrofalne podtopienia. Popularna wśród turystów wyspa Sanibel została całkowicie zniszczona i odcięta od lądu, gdyż wysokie fale uszkodziły prowadzący na nią most Causeway.
POTWORNA BEZRADNOŚĆ
Około 50 mil na północ od Fort Myers Beach leży miejscowość North Port. Mieszka w niej około 70 tysięcy mieszkańców. Także Polacy. Kilka lat temu przeprowadziła się tutaj pani Jolanta z mężem. Wcześniej mieszkali w Nowym Jorku. Wciąż pamiętają huragan „Sandy, który przetoczył się nad metropolią w 2012 roku. „Tamto doświadczenie sprawiło, że teraz szczegółowo śledziliśmy prognozy dotyczące huraganu ‘Ian’. Kilka razy upewnialiśmy się, w jakiej jesteśmy strefie i czy mamy się ewakuować. Do ostatniej chwili podawano informacje, że North Port jest w tak zwanej ‘zone D’ i nie ma konieczności wyjazdu, więc zostaliśmy” – mówi pani Jolanta. Prognozy były takie, że żywioł skręci bardziej na Tampę i nie będzie tak groźny dla miejscowości, w której mieszka Polka. Stało się inaczej.
„To była środa, godzina mniej więcej 10 rano. Zaczęło mocno padać i potwornie wiać. Niedaleko mojego domu był lasek, który kompletnie został zniszczony już na samym początku nawałnicy. Drzewa łamały się jak zapałki. Ponad 20-metrowe drzewa zwalały się na ulicę. Niektóre łamały się w połowie. Byłam przerażona, bo bałam się, że któreś z drzew spadnie na nasz dom. Mijały kolejne minuty, a wiatr tylko się wzmagał – opowiada pani Jolanta. – Czuliśmy z mężem potworną bezradność. Zamknięci w domu, jak w pułapce. Nie było możliwości ucieczki, bo na to było już za późno. To fatalne uczucie potęgowały kolejne alerty, jakie przychodziły na telefon o treści: ‘Schowaj się w miejscu bezpiecznym, nikt nie przyjedzie ci teraz z pomocą, unikaj okien, żeby odłamki szkła cię nie pokaleczyły’. Do tego cały czas głośny szum wiatru. Co chwila było słychać jakieś uderzenia, coś trzeszczało, coś się urywało. Momentami przez ścianę deszczu nic nie było widać. Nie mieliśmy pojęcia, ile to będzie trwać. Mijały kolejne godziny, a żywioł wciąż szalał. Około godziny 13 woda zaczęła nam się wlewać do domu przez okna w łazience i w jednej z sypialni. Podkładaliśmy ręczniki i podstawialiśmy wiadra, ale to było tak, jakby nagle dom stanął w wodzie. W pewnym momencie mąż krzyknął do mnie, że na dom sąsiadów spadł 20-metrowy dąb. I znowu ta bezsilność, bo nie masz szans wyjść z domu i im pomóc, zresztą jak? – relacjonuje uderzenie huraganu Polka. – Natychmiast odłączono nam prąd, nie było też wody, po godzinie 19 zrobiło się ciemno, a huragan wciąż był bardzo odczuwalny. Wiatr ustał dopiero około godziny 23. Wtedy nagle zrobiło się śmiertelnie cicho. Doznaliśmy niezwykłego uczucia, bo siedzisz i nie dowierzasz temu, co działo się przez ostatnie godziny, ale także, że to już koniec. Nie mogliśmy ocenić zniszczeń, bo panowała kompletna ciemność. Dopiero rano zobaczyliśmy, do czego zdolny jest żywioł”.
POMOC I SPRZĄTANIE
Pani Jolanta podkreśla, że najważniejsze jest to, iż wraz mężem przeżyli. „Dom stoi. Dach jest częściowo zniszczony, ogrodu już nie ma. Ulica, przy której mieszkamy, tonie w wodzie. Przez trzy dni można było po niej pływać”.
Już następnego dnia po huraganie służby stanowe, federalne i miejskie zaczęły działać. Na początek usuwano połamane drzewa i gałęzie z dróg, by można było się przemieszczać, następnie zajęto się naprawą sieci energetycznej. Ale w domu pani Jolanty prąd przywrócono dopiero dziesięć dni po uderzeniu huraganu. „Brak światła jeszcze potęgował poczucie ogromnego przygnębienia. Ci, którzy mają generatory, tego braku aż tak nie odczuli. My, niestety, nie mamy, więc spędziliśmy ponad tydzień przy świeczkach i latarkach.
Polka podkreśla, że zaskoczyła ją „skala pomocy od zwykłych ludzi, mnóstwa wolontariuszy i organizacji, które do tej pory oferują różnego rodzaju wsparcie. Na przykład przed jednym z kościołów w naszej miejscowości rozdawane są zgrzewki z wodą, lód w workach i wojskowe jedzenie, takie, że wystarczy tylko zalać je wodą. To pojawiło się najszybciej, w kolejnych dniach zaczęto rozdawać owoce i warzywa, ubrania, środki higieniczne, także produkty dla dzieci. W klubach sportowych, siłowniach można było na przykład skorzystać z prysznica, zresztą prywatne osoby pisały na forach internetowych, że zapraszają do siebie. W kolejnych dniach rozstawiono mobilne łazienki i toalety. Restauracje oferowały ciepłe posiłki. Dość szybko zaczęły też funkcjonować sklepy, także te większe, ale brakowało w nich towarów. Na parkingach wciąż koczują ludzie w samochodach, bo wszystko stracili i nie mają co ze sobą zrobić. Ja Bogu dziękuję, że w naszym przypadku te zniszczenia są w sumie niewielkie. Bo tysiące osób zostało bez dachu nad głową. Są też, niestety, ofiary śmiertelne. Sąsiadka mi dziś opowiadała, że jedna ze starszych mieszkanek przy naszej ulicy była sama w domu. Miała wodę w wannie i chyba nalewała ją do jakiegoś szklanego naczynia. Potknęła się prawdopodobnie i to naczynie rozbiło się na kawałki, a jeden z nich ją zranił tak mocno, że pani się wykrwawiła w łazience, znaleziono ją dopiero po jakimś czasie i było już za późno na ratunek” – opowiada pani Jolanta.
Jak informują władze lokalne i stanowe, większość ofiar huraganu to osoby starsze. Często mieszkające bez nikogo bliskiego. Część z nich mimo nakazu ewakuacji nie zdecydowała się wyjechać. Kilkadziesiąt osób utonęło, ale służby informują też o takich osobach, które zmarły, bo zabrakło prądu i nie były w stanie korzystać z maszyn tlenowych.
„Czegoś takiego nigdy nie przeżyłam i mam nadzieję, że to doświadczenie już się nie powtórzy. Zresztą teraz wiem, że na pewno będę się wcześniej ewakuowała, nawet gdyby moja okolica była uznana za w miarę bezpieczną. Nigdy już bym nie chciała czuć się tak jak wtedy – potwornie bezsilna i w pułapce” – mówi pani Jolanta.