Wojciech Ziębowicz
Jak ten czas szybko leci… Człowiek się nie obejrzał, a trzy dekady minęły jak chwila. Były to dekady niesamowitych zmian technologicznych. Był to również wspaniały czas dla sportu polonijnego.
Jako mały chłopiec, podobnie jak niemal wszyscy moi rówieśnicy w Polsce, graliśmy na podwórkach w piłkę nożną. Marzyłem wtedy, aby kiedyś grać w reprezentacji Polski. Od najmłodszych lat do zajęć treningowych podchodziłem z wielkim zaangażowaniem. Jako wychowanek Arkonii Szczecin zostałem powołany do reprezentacji Polski do lat 19. W koszulce z orłem na piersiach rozegrałem sześć oficjalnych meczów międzypaństwowych. Byłem na dobrej drodze, aby w przyszłości zagrać w I reprezentacji Polski. Niestety w wieku niespełna 20 lat, grając w GKS Katowice, doznałem poważnego złamania nogi. Osiem miesięcy noga była w gipsie, rekonwalescencja trwała długo. Tylko dzięki cierpliwości prezesa GKS Wacława Bogackiego i działaczy tego klubu wróciłem po dwóch latach na boisko i do kadry I drużyny. Następnie przez kilka lat grałem w Górniku 09 Mysłowice.
W czerwcu 1985 roku na zaproszenie byłego piłkarza Arkonii Szczecin Kazimierza Gradka przyleciałem do USA. Kazik, odbierając mnie na lotnisku JFK, powiedział, że w USA trzeba zapomnieć o piłce, tu liczy się praca. Ale niekoniecznie się to sprawdziło.
Zamieszkałem w klubie Wisła, w którym na piętrze są trzy pokoje gościnne. Mieszkaliśmy po czterech w pokoju, mieliśmy wspólną łazienkę i kuchnię. Tworzyliśmy jedną piłkarską rodzinę. W tamtych latach na mecze drużyn polonijnych przychodziło mnóstwo kibiców. Od początku jako jeden z filarów I drużyny włączyłem się w działalność klubu. Przez kilka lat trenowałem społecznie drużyny młodzieżowe Wisły, byłem społecznie działającym w klubie wiceprezesem.
Był rok 1987, gdy z Chicago na Wschodnie Wybrzeże przyleciał Wiesław Książek, redaktor naczelny nowopowstającego tygodnika sportowego „Sport Review”. I on zachęcił mnie do współpracy jako korespondenta sportowego. Zgodziłem się na trzymiesięczny okres próbny, bo obawiałem się, że nie podołam temu zadaniu. Wówczas nie przypuszczałem, że tak mocno się w tę działalność zaangażuję. W marcu 1987 r. rozpocząłem przekazywanie relacji z boisk polonijnych Wschodniego Wybrzeża. Przez wszystkie następne lata poznałem mnóstwo wspaniałych ludzi, polskich prawdziwych patriotów. Ludzi działających bezinteresownie, społecznie na rzecz polskości i Polonii w USA.
W każdym polonijnym klubie miałem osoby (trener, prezes bądź kierownik drużyny), które zdawały mi relacje z meczów. Były to kluby: Orzeł Yonkers, Biały Orzeł Boston, Polonia Hartford, Polonia Greenpoint, Wisła Garfield, ZPA Perth Amboy, Sokół South River, Olimpic Clifton, Orzeł Filadelfia, Biały Orzeł Bridgeport CT. Przez dwa lata w każdą niedzielę po meczach przez telefon w sali przy barze w Klubie Wisla zbierałem informacje. Następnego dnia w nocy koledzy z Chicago dzwonili do mnie i nagrywali moją korespondencję na magnetofon.
***
Kiedy już byłem wciągnięty w pracę reporterską, otrzymałem maju 1989 r. propozycję współpracy z „Nowym Dziennikiem”. Ucieszyłem się bardzo, bo redaktor Bolesław Wierzbiański był dla mnie wielkim autorytetem, codziennie czytałem gazetę, która dużo pisała o Polonii, ale… mało o sporcie polonijnym. Na spotkanie z menedżerem „Nowego Dziennika” Hieronimem Wyszyńskim i redaktorem Wierzbiańskim jechałem zdecydowany podjąć współpracę, tak jak w „Sport Review” – bez żadnych warunków finansowych. Obaj panowie przyjęli mnie bardzo serdecznie, okazali się ludźmi wielkiej kultury osobistej. Sami zaproponowali mi wynagrodzenie, a ja zgodziłem się na współpracę z wielką radością.
Początki były trudne, ale pół roku później redaktorem Działu Sportowego, a wkrótce jego szefem, został pochodzący ze Śląska profesjonalista w każdym calu Jerzy Gieruszczak. Współpraca z nim przez te wszystkie 28 lat była wzorowa. Jurek okazał się znakomitym dziennikarzem i wspaniałym człowiekiem, który jest najdłużej związany z „Nowym Dziennikiem”.
Przez dwa lata moje artykuły ukazywały się jednocześnie w tygodniku „Sport Review” i „Nowym Dzienniku”. Na wiosnę 1989 r. zrodziła się we mnie myśl, aby pod patronatem „Sport Review” zorganizować mecz towarzyski reprezentacji polonijnych seniorów i młodzieży do lat 23. W kwietniu odbyły się mecze selekcyjne, podczas których poznałem kierownika i menedżera drużyny Orzeł Filadelfia Tadeusza Suchodolskiego, byłego żołnierza armii gen. Andersa. Pan Tadeusz był człowiekiem z klasą, lubiłem z nim rozmawiać często do późnych godzin nocnych. Kiedyś pan Tadeusz opowiedział mi, jak po wojnie założył drużynę Cracovia Coventry w Anglii, gdzie działał prężnie Związek Polskich Drużyn Żołnierskich, którego prezesem by gen. Glabisz. Wówczas zaproponowałem, abyśmy podobną organizację założyli w USA. I wkrótce od słów przeszliśmy do czynów. W maju 1989 r. w Polskim Domu Narodowym Cracovia w Wallington, NJ, odbyło się zebranie założycielskie Związku Polonijnych Klubów Piłkarskich (ZPKP), jedynej takiej organizacji polonijnej na świecie. Pierwszym prezesem związku został Tadeusz Suchodolski, a Władysław Guziewicz z Polonii Hartford i ja jego wiceprezesami. Tę zaszczytną społeczną funkcję piastuję przez 34 lata do dziś. Muszę tu dodać, że mecz reprezentacji polonijnej rozegrany 12 czerwca 1989 r. w Garfield, NJ, wzbudził olbrzymie zainteresowanie kibiców. Seniorzy wygrali z Młodzieżowcami 1:0, a zwycięską bramkę zdobył Leszek Wrona.
ZPKP od 1990 r. organizuje letnie turnieje – Memoriał Kazimierza Deyny. Głównym sponsorem medialnym wszystkich turniejów jest „Nowy Dziennik”, który przez pierwsze 15 lat był również fundatorem pucharów dla zwycięskich drużyn.
Każdy turniej ZPKP miał swój scenariusz pisany na żywo. Na Polankę Sokołów w Somerville, NJ, przyjeżdżały całe rodziny z różnych stron Wschodniego Wybrzeża – oczywiście po artykułach w „Nowym Dzienniku”.
W czasie kilku turniejów odbyły się też mecze towarzyskie z udziałem dziennikarzy. Podczas piątego turnieju Dziennikarze Polonijni zmierzyli się z Dyplomatami. Kapitanem drużyny Dziennikarzy był red. Jerzy Gieruszczak, a Dyplomatów – konsul generalny Jerzy Surdykowski. Sygnał do rozpoczęcia meczu dała prezes Telewizji Studio-3 Iwona Rachelska.
Reprezentacja Dziennikarzy oparta była na licznym gronie redaktorów i pracowników „Nowego Dziennika”. W bramce stał Tomasz Tomaszewski, na prawej obronie grał Wojciech Mleczko, na lewej Jan Latus, a w środku Tomasz Deptuła, obok niezawodny Tadeusz Gawroński, w pomocy, Andrzej Larson, Zbigniew Semczyk, Janusz Szlechta, Andrzej Dobrowolski, Wojciech Ziębowicz, a w ataku kapitan drużyny Jerzy Gieruszczak. Ponadto w skład drużyny wchodzili: Stefan Pietraszek, Iwona Rachelska i Artur Zagórski z TV Studio-3, Janusz Jóźwiak z Telewizji Polsko-Słowiański Świat, Stanisław Gorący z Radia Zbliżenia i Janusz Marciniak z Radia Most.
Mecze towarzyskie z udziałem polonijnych dziennikarzy zawsze cieszyły się ogromnym zainteresowaniem Polonii.
W latach 90. „Nowy Dziennik” sprzedawał się codziennie jak świeże bułeczki. Nie było rozwiniętego internetu, a tysiące Polaków informacje z kraju i środowiska polonijnego czerpały z gazety, którą redagowało liczne grono znakomitych dziennikarzy. Mnie przede wszystkim cieszyło to, że piątkowe wydanie, w którym co tydzień ukazywały się relacje z boisk polonijnych, sprzedawało się najlepiej. Gazety kupowali piłkarze, działacze klubowi, ich rodziny oraz liczne grono kibiców, nawet ci, którzy piłką nożną zbytnio się nie interesowali. Jednym z najwierniejszych czytelników sportu polonijnego był znany działacz polonijnych organizacji (ZPA i Kongresu Polonii Amerykańskiej) śp. Felix Brooks.
***
Oprócz relacji sportowych do „Nowego Dziennika” podejmowałem się także innych zadań. Między innymi w Chicago prowadziłem VIII Turniej Polonijnych Drużyn. Tego turnieju nie zapomnę do końca życia. Wzięły w nim udział 32 drużyny z USA i Kanady. Przed ceremonią oficjalną na bieżnię stadionu wjechała piękna ozłocona, biała karoca, która ciągnęły cztery białe konie. Jechał nią Kazimierz Górski, któremu kilka tysięcy kibiców śpiewało „Sto lat”. Po trzech dniach przy mikrofonie w potwornym upale kompletnie straciłem głos, ale zyskałem przyjaciela Mariana Nowackiego, z którym utrzymuje kontakt do dziś.
W roku 1992 świeżo przybyły emigrant z Polski, współzałożyciel popularnej grupy Papa Dance Sławomir Wesołowski, założył telewizję Studio-3, w której prezesem została Iwona Rachelska, a menedżerem Stefan Pietraszek. Zachęcony przez Sławka siadłem przed kamerę i przez dwa lata prowadziłem autorski program „Sobota Sportowa”. Następnie przez trzy lata współpracowałem z Radiem Most Małgorzaty Kałuży i Janusza Marciniaka. Przez osiem lat mówiłem o sporcie polonijnym w każdą niedzielę w popularnym programie TV Antena, której byłem współwłaścicielem z Anią i Stefanem Pietraszkami. Przez długie 10 lat o sukcesach polonijnych piłkarzy i bokserów informowałem również na antenie Polskiego Radia 910 AM New York.
Ludzie pracujący w tych mediach byli w większości pasjonatami, pracowali społecznie, bo o pieniądze było niełatwo, gdyż polonijny rynek reklam był dość słaby. Moim głównym źródłem dochodu, od roku 1988 do dziś, jest moja rodzinna niewielka, ale solidna firma malarska.
Chcę tutaj podkreślić, że najbardziej ceniłem sobie długoletnią współpracę z „Nowym Dziennikiem”. W styczniu 1996 r. przekonałem się, jaką moc sprawczą miała w tym czasie gazeta. Do redaktora Gieruszczaka zadzwonił wówczas rzecznik prasowy firmy promotorskiej Main Events Michael Boorman z prośbą, aby „Nowy Dziennik” napisał coś o walce polskiego boksera z Chicago Andrzeja Gołoty. Do walki pozostały dwa tygodnie, a sprzedanych było tylko 10 biletów. Jurek skontaktował się ze mną i zaproponował, abym przeprowadził wywiad z Gołotą i jego promotorem Lou Duvą, którzy przebywają w New Jersey. Miałem wówczas ważną i pilną robotę i nie mogłem się urwać w dzień z pracy. Zadzwoniłem do Michaela Boormana i zaprosiłem Gołotę i jego trenerów w czwartek na godzinę 7 wieczorem na obiad do polskiej restauracji Albatros, której właścicielami byli Ala i Janusz Pileccy. Przybyło 10 osób – trenerzy Gołoty i słynni bokserzy, David Tua, Wiliams i inni. Dojechałem do nich trochę spóźniony, usiadłem obok Lou Duvy, który bardzo chwalił polskie potrawy. Od razu przypadliśmy sobie do gustu. Czułem, jakbym go znał od wielu lat. Andrzej Gołota natomiast widząc moje zachlapane farbą ręce, których w pośpiechu nie domyłem, lekceważył mnie i unikał rozmowy. Wówczas mu wyjaśniłem, że ja tu od wielu lat piszę, po pracy, o polonijnych piłkarzach amatorach. Jestem jak oni – redaktorem amatorem. I dodałem: „A teraz chcę ci pomóc, bo na twoją walkę sprzedano bardzo mało biletów”. I dalej już rozmowa poszła gładko…
W piątek, 19 stycznia 1996 r., w „Nowym Dzienniku” ukazał się artykuł pt. „Andrzej będzie mistrzem świata” (tak powiedział Lou Duva). Tydzień później w kolejnym artykule napisałem, że nasz rodak z Chicago po raz pierwszy w historii walczyć będzie w Lyndhurst, NJ, bardzo blisko polskich miast, jak: Wallington, Passaic, Clifton, Garfield. Zaapelowałem, abyśmy stworzyli wspaniały doping naszemu rodakowi, podkreśliłem, że w zameczku Medieval Times nie powinno zabraknąć biało-czerwonych barw. Gdy 30 stycznia, przed walką, wjechałem na parking, uświadomiłem sobie, jak szeroko czytany jest „Nowy Dziennik”. Trudno było mi znaleźć miejsce do zaparkowania auta. Trybuny wypełnione były do ostatniego miejsca. A gdy na sali ponad 2-tysięczny chór odśpiewał polski hymn narodowy, ciarki chodziły po plecach. Gołota w II rundzie znokautował Charlesa Hoestetera, boksera z Teksasu. Po walce w pobliskiej restauracji przyjęcie wydal Zyggi Rozalski, który został nowym menedżerem Gołoty. Ludzie z Main Evants dopytywali się o redaktora, który sprawił, że na walkę przyjechało tylu polskich kibiców. Od tamtego momentu przez całą karierę Gołoty, a potem Adamka redakcja „Nowego Dziennika” na czele z redaktorem Jurkiem Gieruszczakiem miała zawsze kilka miejsc w drugim rzędzie od ringu.
***
Chociaż wszyscy przeżywaliśmy walki Andrzeja Gołoty i Tomasza Adamka, to dla mnie najważniejsze było pisanie o sukcesach i porażkach amatorskich piłkarzy polonijnych, którzy niejednokrotnie ze swoich studenckich portfeli składali się, aby opłacić sędziów czy wynajęcie boiska. Na turniejach grali i grają zawsze z wielką ambicją i zaangażowaniem. Przez minione lata byłem świadkiem jak w różnych skupiskach Polonii drużyny piłkarskie powstawały, ale też i widziałem, w szczególności w ostatnich latach, jak zawieszały działalność sportową.
Poznałem wszystkich polonijnych działaczy piłkarskich ze Wschodniego Wybrzeża. Przez te wszystkie lata piłkarze i działacze sportowi doceniali mnie jako swojego korespondenta. Zapraszali na różne ważne mecze czy uroczystości klubowe.
Wspominam często pierwsze zaproszenie, w 1988 r., które otrzymałem od Mary Bielski i Józefa Lewandowskiego, założycieli i prowadzących popularny młodzieżowy klub sportowy Olimpic Clifton. Był to wieczór ze św. Mikołajem. Jego rolę odgrywał wspaniały góral, biznesmen, przyjaciel polonijnych piłkarzy, śp. Jakub Ligas. Okazało się, że ja też otrzymałem od niego prezent – była to piłka z podpisami wszystkich zawodników pięciu drużyn Olimpicu oraz działaczy. W późniejszych latach piłka ta miała magiczną moc. Gdy pisząc po nocach, byłem już skrajnie zmęczony, spojrzenie na piłkę młodych olimpijczyków dodawało mi energii.
Ta energia wzmacniała się też dzięki kolejnym plakietkom i pucharom uznania, których doliczyłem się ponad 60, m.in. dwa złote mikrofony, jeden srebrny, Złoty Orzeł Orła Yonkers 2009, w 2013 Złoty Orzeł „Nowego Dziennika”, złote pióro od piłkarzy Kopernika Poconos PA, złoty medal ministra sportu RP w 2009 oraz wiele innych. Jednym z najcenniejszym jest piłka rzeźbiona z drzewa lipowego, którą wykonał znany rzeźbiarz ziemi żywieckiej Marian Kruczyński, brat sponsora i trenera bostońskiej drużyny Biały Orzeł, sponsora Koszarawy Żywiec Toniego Kruczyńskiego.
***
Zmieniali się redaktorzy „Nowego Dziennika”, jego naczelni, właściciele, a ja trwałem aż do roku 2017, kiedy to podjąłem decyzję, że muszę już odpocząć. Od tego momentu do dziś przekazuję relacje tylko z najważniejszych wydarzeń organizowanych przez ZPKP. Piłka polonijna toczy się dalej po zielonej murawie.
W czerwcu tego roku po niespodziewanej śmierci młodego menedżera Marka Kasprowicza praktycznie w tym samym momencie przestała istnieć Polonia Wallington, którą Marek od 21. roku życia z wielkim zaangażowaniem prowadził.
Obecnie w kategorii seniorów w rozgrywkach ligowych grają tylko trzy drużyny: Polonia Nowy Jork, która 13 stycznia 2024 obchodzić będzie jubileusz 60-lecia, Wisła Garfield, która istnieje 71 lat, i Stal Mielec NY, który w czerwcu przyszłego roku obchodzić będzie 20-lecie powstania.
W kategorii powyżej 30 lat gra Stal Mielec New Britain, w kategorii powyżej 40 lat grają Polonez NY, Polonez New Britain, ZPA Perth Amboy, Jan Paweł II Linden. Powyżej lat 50 grają Polonia NY, Polonez New Britain, Polonia Falcon New Britain.
W klubie sportowym Wisła istnieje obecnie ponad 20 drużyn młodzieżowych. W przyszłym roku jubileusz 35-lecia istnienia obchodzić będzie Związek Polonijnych Klubów Piłkarskich Wschodniego Wybrzeża, który przez te lata łączył we wspólnym działaniu wszystkie polonijne kluby piłkarskie istniejące na naszym terenie. W sobotę, 27 stycznia, w Klubie Wisła odbędzie się zabawa sportowa „Jedenastka Roku 2023”, a w niedzielę, 28 stycznia, w Waldwick, NJ, rozegrany zostanie doroczny turniej halowy ZPKP – Memoriał Kazimierza Górskiego. W turnieju w kategorii Over 40 zapowiedziała swój udział reprezentacja polskich dziennikarzy sportowych oraz reprezentacja oldboyów ze Śląska.
Na przestrzeni wszystkich lat napisałem ponad 800 artykułów o sporcie polonijnym. Dziękuję wszystkim, z którymi przez te lata miałem zaszczyt współpracować, przede wszystkim redaktorowi Jerzemu Gieruszczakowi. Obecnej redaktor naczelnej Jolancie Wysockiej życzę, aby dalej tak pięknie pracowała na rzecz Polonii, a dziennikarzom i pracownikom „Nowego Dziennika” życzę samych sukcesów.
ZDJĘCIA: ARCH. WZ