Odszedł kultowy promotor polskiej muzyki w Stanach Zjednoczonych i zarazem założyciel legendarnego klubu Cricket w New Jersey – Leszek Świerszcz. Przeżył 80 lat. „Jego odejście to wielka, nieodżałowana strata. Pozostanie w moim sercu do końca mojego życia, ponieważ bardzo wiele mu zawdzięczam” – mówi Jan Borysewicz z zespołu Lady Pank. W podobnym tonie wypowiadają się inni polscy artyści oraz osoby współpracujące ze „Świerszczykiem”.
Wojtek Maślanka
„Leszka Świerszcza poznałem w 1975 roku zaraz po moim przylocie do Stanów Zjednoczonych. Miałem wtedy ogromne szczęście, ponieważ on wówczas szukał wokalisty do zespołu, który zakładał. On grał na pianinie, organach i na trąbce. Dzięki tej współpracy już w noc sylwestrową 1975/76 mogłem zarobić pierwsze pieniądze śpiewając w klubie Skyline w Elizabeth, w New Jersey” – podkreślił w rozmowie z „Nowym Dziennikiem” Stan Borys. Dodał, że później był on także częstym gościem w klubie Cricket, należącym do Leszka Świerszcza.
„Do jego klubu przyjeżdżali wykonawcy z Polski i chętnie tam występowali. Były wśród nich także wielkie gwiazdy. Wielu artystów zostawało u niego na dłużej” – opowiadał Stan Borys. Piosenkarz dodał, że Leszek Świerszcz był wspaniałym człowiekiem, oddanym muzyce i przyjaciołom, których chętnie angażował w swoim klubie Cricket, a wcześniej także w klubie Scorpions, którego był menedżerem.
„Cricket Club mógł pomieścić nawet 1000 osób. Była tam też druga mniejsza sala, w której często występowały młode amerykańskie zespoły – wspominał nestor polskiej piosenki. – Z ogromnym smutkiem przyjąłem wiadomość o jego śmierci” – dodał pod koniec naszej rozmowy Stan Borys, który przyjaźnił się z Leszkiem Świerszczem przez wiele lat, a także wspierał jego leczenie i rehabilitację, gdy pod koniec życia przebywał on pod opieką Polskiej Fundacji Muzycznej.
Ostatnie prawie cztery lata swojego życia słynny promotor polskiej muzyki w Stanach Zjednoczonych i właściciel Cricket Club spędził w Polsce, gdzie przechodził leczenie i rehabilitację, ponieważ cierpiał na nasilone zaburzenia ruchu, mowy i orientacji z powodu postępującej choroby Parkinsona. Problemy zdrowotne już wcześniej spowodowały kłopoty finansowe jego klubu, który ostatecznie przestał działać. Niestety, mimo fachowej opieki lekarskiej w warszawskim ośrodku, w którym przebywał, i finansowej, jaką zapewniała mu Polska Fundacja Muzyczna, nie udało mu się powrócić do zdrowia.
Leszek Świerszcz zmarł 8 marca, przeżywszy 80 lat.
„Jego śmierć jest wielką stratą dla muzyki – podkreślił w rozmowie z „Nowym Dziennikiem” Jan Borysewicz, gitarzysta zespołu Lady Pank. – Odwiedziłem Leszka w ośrodku, w którym przechodził rehabilitację w Warszawie. To było bardzo wzruszające spotkanie. Widziałem wtedy, jak bardzo cierpi, ale nie myślałem, że tak szybko odejdzie. Wierzyłem, że jeszcze jest jakaś szansa na to, żeby jego stan się poprawił. Niestety, okazało się, że choroba postępowała zbyt szybko… zdecydowanie za szybko” – dodał ze smutkiem Jan Borysewicz.
Ostatnie pożegnanie Leszka Świerszcza miało miejsce w poniedziałek, 18 marca, w kościele pokamedulskim na warszawskich Bielanach. Mszę żałobną odprawił ks. Wojciech Drozdowicz, wielki przyjaciel muzyków. Uczestniczyła w niej m.in. córka zmarłego Nicky Świerszcz oraz Tomasz Kopeć z Polskiej Fundacji Muzycznej.
Ceremonii żałobnej towarzyszyła wyjątkowa oprawa muzyki organowej oraz granej na trąbce przez Krzysztofa Tomaszewskiego. Po jej zakończeniu w podziemiach kościoła spotkali się przyjaciele Leszka Świerszcza, by razem powspominać czasy z nim spędzone w słynnym Cricket Club. Wspomnieniom towarzyszyła prezentacja wspólnych zdjęć i muzyka grana przez Mietka Jureckiego, basistę Budki Suflera. Muzyk ten, podobnie jak Jan Borysewicz, bardzo przeżył jego odejście. Urna z prochami Leszka Świerszcza zostanie przewieziona do Stanów Zjednoczonych i będzie złożona w jego rodzinnym grobie w New Jersey.
„Płakać się chce od tak częstych pożegnań…” – w ten sposób tuż po śmierci Leszka Świerszcza swój wpis na facebookowym profilu Budki Suflera rozpoczął Mietek Jurecki, jednocześnie nazywając zmarłego promotora „bohaterem drugiego planu”.
„Leszek Świerszcz to postać niezwykle ważna dla polskiej branży muzycznej. Ten muzyk, trębacz, klawiszowiec, a przede wszystkim przedsiębiorca, menedżer, promotor, od wielu dekad zamieszkały w okręgu Nowego Jorku znany jest chyba każdemu naszemu muzykowi. Jego kluby, a zwłaszcza Cricket, dawały pracę i chleb zarówno gwiazdom, jak i maluczkim. Były dla nas wszystkich domem i schronieniem przez ostatnie prawie 50 lat” – stwierdził Mietek Jurecki. Dodał też, że dzięki „Świerszczykowi” doszło do koncertu Budki Suflera w Carnegie Hall na Manhattanie. Również z uwagi na jego znajomości, zarówno on, jak i inni artyści mogli kupować taniej sprzęt muzyczny w amerykańskich sklepach.
Wielu z nich także dzięki Leszkowi Świerszczowi mogło po raz pierwszy zagrać w Stanach Zjednoczonych. A w Cricket Club wystąpiła cała plejada polskich artystów, m.in.: TSA, Urszula & Jumbo, Chłopcy z Placu Broni, Lady Pank, Perfect, Budka Suflera, Republika, Stan Borys, De Mono, T.Love, Voo Voo, Vox, Big Cyc, Irena Jarocka, a nawet Czesław Niemen. Grywały też amerykańskie kapele, m.in. King’s X i Spin Doctors. Klub często odwiedzał Jon Bon Jovi, który podobno także w początkowym okresie swojej kariery tam występował. Właśnie w klubie Cricket spotkali go i poznali się z nim liderzy Lady Pank – gitarzysta Jan Borysewicz i wokalista Janusz Panasewicz.
„Leszek był bardzo ważną postacią dla wielu artystów z Polski i nie tylko, ponieważ on współpracował także z amerykańskimi muzykami – wspominał w rozmowie z „Nowym Dziennikiem” gitarzysta Lady Pank. – Bardzo wiele zawdzięczam Leszkowi, który zaangażował mnie do współpracy w swoim klubie w czasie, gdy będąc w Stanach Zjednoczonych, przechodziłem ciężki okres. Właśnie wtedy miałem okazję poznać i pograć z wieloma amerykańskimi muzykami. Potem przez wiele lat zespół Lady Pank przyjeżdżał do niego i chyba byliśmy najdłużej grającą kapelą w jego klubie. Czasami siedzieliśmy tam po dwa miesiące i koncertowaliśmy w każdy weekend. Dzięki temu mieliśmy możliwość ciągłego grania i zwiedzania Ameryki” – opowiadał Jan Borysewicz. Dodał, że śmierć Leszka Świerszcza jest wielką stratą, bo takich ludzi, którzy się angażują w swoją pracę promocyjną tak jak on, jest bardzo mało.
„On nie musiał nic robić, miał świetny klub, popularny wśród ludzi, i swoją bardzo dobrą kapelę, a jednak dawał także szansę polskim artystom, którzy mogli tam wystąpić. Cricket Club był według mnie miejscem, do którego ludzie mogli przyjść posłuchać muzyki i świetnie się zabawić. Widziałem też kilka występów amerykańskich wykonawców i atmosfera na ich koncertach była dokładnie taka sama jak podczas polskich. To świadczy o tym, że Leszek stworzył tam świetny klimat, i miejsce, w którym przeplatały się zespoły polskie i amerykańskie” – podkreślił gitarzysta Lady Pank.
„Leszek Świerszcz był wspaniałym człowiekiem, muzykiem i promotorem. Dawał wielu polskim artystom możliwości takie, których nikt nie mógł sam ogarnąć. On świetne prowadził swój klub, ale również organizował koncerty w innych miejscach. Czasem jechaliśmy od niego samochodem do Kanady, żeby zagrać w Vancouver czy innym polonijnym skupisku – kontynuował swoją opowieść Jan Borysewicz. – Będzie nam Leszka bardzo brakowało, bo takie miejsca jak Cricket Club były i nadal są potrzebne dla muzyków. Jego odejście to wielka nieodżałowana strata. Pozostanie w moim sercu do końca mojego życia, ponieważ bardzo wiele mu zawdzięczam” – dodał na zakończenie gitarzysta Lady Pank.
O zasługach Leszka Świerszcza dla promocji polskiej kultury i muzyki mówią we wspomnieniach, które można znaleźć na profilach społecznościowych, praktycznie wszyscy artyści, którzy go znali, a nawet inni organizatorzy koncertów.
„Każda generacja Polonii ma swojego promotora, człowieka lub ludzi, którzy poświęcają lata i często dekady swojego życia po to, by wnosić piękno polskiej kultury do przestrzeni naszej tkanki społecznej, by odrywać nas od szarej rzeczywistości, a tym samym dostarczać wspomnień, którymi cieszymy się do końca życia” – powiedział „Nowemu Dziennikowi” Grzegorz Fryc, prezes Gram-x Promotion. Dodał też, że w jego opinii Leszek Świerszcz jest absolutną legendą, wręcz guru, i człowiekiem, bez którego w latach 80. i 90. życie kulturalne Polonii byłoby bardzo ubogie.
„To on dawał polskim zespołom szansę, która w tamtych latach komunistycznej Polski była niczym wyprawa na Księżyc. Jego działalność inspirowała, była szansą na przetrwanie legendarnych dzisiaj ekip, ale też dostarczała nadziei i radości nam, świeżym emigrantom, którzy uciekli z komunizmu, i dzięki tym koncertom mogli poczuć kawałek Polski na obcej ziemi i podbudować swojego ducha, którego siła była tak potrzebna, aby przetrwać kolejny dzień trudnego życia na obczyźnie – podkreślił współczesny promotor, który od ponad 15 lat organizuje w USA i Kanadzie koncerty polskich wykonawców. – Leszek Świerszcz zapisał jedne z najpiękniejszych kart życia Polonii i za to, Leszku, pozostaniesz dla nas nieśmiertelny, i będziesz cieszył się wiecznym szacunkiem i pamięcią – stwierdził Grzegorz Fryc. – Jesteś legendą i nigdy cię nie zapomnimy”.