W każdych wyborach prezydenckich występują tzw. swing states, czyli stany, które są decydujące dla wyniku wyborów. Mogą to być np. Michigan, Wisconsin czy Pensylwania. W tym roku – jak twierdzą analitycy – w gronie swing states może znaleźć się także Nowy Jork. W Empire State – dotąd bastionie Demokratów – ma dojść do zaciętej, politycznej walki.
W Nowym Jorku ma dojść do krwawej, politycznej jatki o głosy elektorskie na jednego z ostatecznych kandydatów w wyborach prezydenckich. Dotąd Empire State było „pewniakiem” Demokratów. Status bastionu może być już jednak nieaktualny.
„To będzie znacznie bardziej konkurencyjne [starcie] niż cztery lata temu. A jeśli partia [republikańska] zacznie wydawać pieniądze na walkę o Nowy Jork, to samo w sobie stanowi poważny problem dla Demokratów” – stwierdził były republikański kongresman John Faso.
Po debacie telewizyjnej Trump vs. Biden wielu wyborców w Nowym Jorku deklaruje „bojkot” wyborów lub niegłosowanie na kandydatów głównych partii. To tworzy pewną niejasność strategiczną. Choć Demokraci mają w Nowym Jorku dwa razy więcej zarejestrowanych wyborców, niż Republikanie, niedeklarujących poparcia dla żadnej z tych partii również jest więcej, niż Republikanów. To oni mogą przesądzić, np. o wygranej Nowego Jorku przez Trumpa.
Według analizy AP-NORC, większość Amerykanów ma negatywne zdanie o Trumpie – około 6 na 10 dorosłych w USA ma bardzo lub raczej niekorzystną opinię o byłym prezydencie, podczas gdy około 4 na 10 wyraża się o nim w superlatywach.
W przypadku Bidena, to jego zdolności fizyczne i umysłowe, a nie poglądy i styl bycia, są powodem do głosowania przeciwko niemu, według sondażu CNN/SSRS. Około 6 na 10 wyborców, w tym około jedna czwarta Demokratów, twierdzi, że ponowne wybranie Bidena na prezydenta w listopadzie byłoby ryzykownym wyborem dla kraju, według sondażu New York Times/Siena College. Ten sondaż również wykazał, że Demokraci są podzieleni co do tego, czy Biden powinien pozostać kandydatem.
Red. JŁ