Prezydent Trump, jak to u niego, jest przekonany, że zawsze ma rację. Z tym świętym podejściem o swojej nieomylności, wypowiedział wojnę handlową niemal całemu światu, wprowadzając wysokie cła na import towarów do USA.
Nie wiadomo, czy jego doradcy ostrzegali go przed takim krokiem, gdyż wśród nich są same lizusy, bojące się powiedzieć coś, co nie spodobałoby się szefowi, że zwiększy on inflację, a nawet doprowadzi do recesji. „Dzień wyzwolenia”, jak gospodarz Białego Domu nazwał swoje posunięcie, natychmiast odbił się na nowojorskiej giełdzie, gdzie tylko w ciągu pierwszych dwóch dni inwestorzy stracili 6,4 bilionów dolarów, co oznacza, że wiele gospodarstw domowych nagle zostało uszczuplonych o dziesięć lub więcej procent oszczędności. Ich ból dorównuje ich wątpliwościom co do tego, dlaczego prezydent zdecydował się na taki ruch.
Trzeba przyznać, że Trump osiągnął spory sukces z uszczelnieniem południowej granicy i z deportowaniem obcokrajowców z kryminalną kartoteką. DOGE udowodnił marnotrawstwo i nadużycia w agendach rządowych. Pracę utraciło 200 tys. urzędników.
Cła, które Trump tak mocno forsuje, nie podobają się nie tylko tym, którzy na niego nie głosowali, przez nie traci poparcie swojego elektoratu. Po raz pierwszy od rozpoczęcia urzędowania aprobata jego polityki wśród obywateli jest mniejsza niż dezaprobata.
Systematycznie spadało ono przed drakońskimi taryfami, a negatywne opinie o zarządzaniu gospodarką dwukrotnie przewyższały pozytywne. Teraz te proporcje jeszcze się pogłębiły.
Wątpliwości społeczeństw, co do gospodarki są poważne, gdy przypomnimy sobie, jak ważny był to temat w kampanii wyborczej, który stał się kluczem do zwycięstwa. Jego ataki na inflację przechyliły skalę na jego stronę w siedmiu wahadłowych stanach, a jego partia zdobyła większość w Kongresie.
Skutki wojny celnej są tak poważne, że ekonomiści JP Morgan przewidują, że może ona uszczuplić krajowy produkt brutto i ostrzegają, że jeśli taryfy pozostaną w mocy, istnieje 60-procentowa szansa na globalną recesję.
Należy mieć nadzieję, że do niej nie dojdzie, ale pewności co do tego nie ma żadnej. Szczerze mówiąc, wszystko zmierza w tym, kierunku. Najczulszym barometrem ruchu Trumpa są giełdy. Największy spadek od 2020 roku zanotowała giełda nowojorska, a za nią giełdy w innych częściach globu. Obawiam się, że to nie koniec nurkowania, bo kraje obłożone taryfami prowadzą działania odwetowe, czyli wprowadzają swoje cła na produkty amerykańskie.
Kryzys będzie się pogłębiał do czasu, kiedy jedna ze stron ustąpi. Trump, chcąc pokazać, że to on rozdaje karty, będzie ciągnął swoją retorykę, bo jakby wyglądał gdyby…skapitulował. Nie pozwoliłby mu na to jego ego. Jako zbawiciel Ameryki, musi być zwycięzcą.
W innej sytuacji nurtowałoby mnie pytanie, dlaczego to zrobił, ale gdy chodzi o Trumpa, nawet tak fatalna decyzja mnie nie dziwi. Przekonany o swojej nieomylności, nie waha się czynić czegoś, co jest wbrew logice i rozsądkowi. Cła, które wprowadził najbardziej uderzą w gospodarkę USA. Spowodują inflację i wzrost cen, co się da we znaki przeciętnym obywatelom, tym, którzy na niego głosowali. Będą również negatywnie oddziaływać na światową gospodarkę, czym gospodarz Białego Domu się najmniej martwi.
Szacuje się, że globalna produkcja spadnie o około 1 procenta. Cła dotkną również Unię Europejską, w której średni spadek produkcji obniży się o 0,34 procenta, a w Niemczech o 0,49 procenta. Działania Trumpa spowodowały, że 500 najbogatszych ludzi na świecie straciło łącznie 200 mld dolarów. Najwięcej Mark Zuckenberg, Jeff Bezos i Elon Musk.
Czym kierował się Trump ogłaszając taryfy celne, które burzą gospodarki wieku krajów? Są wynikiem jego obsesji na punkcie deficytu handlowego Stanów Zjednoczonych i nie mają nic wspólnego z obiektywną oceną polityki celnej krajów trzecich. Uważa on, że jeżeli jakiś kraj sprzedaje USA więcej, jak Ameryka sprzedaje temu krajowi, to tenże kraj wykorzystuje ją. Czy znajdzie się ktoś, kto największemu ekonomiście globu wytłumaczy, że tak nie jest?
Autor: Wiesław Cypryś
Autor zdjęcia: CC