New York
52°
Sunny
7:13 am6:58 pm EDT
5mph
38%
29.89
TueWedThu
64°F
52°F
52°F
Jesteśmy z Polonią od 1971 r.
Publicystyka
Wywiady

Bo ja po prostu chętnie biegnę do pracy

15.10.2024

Urszula Grabowska to aktorka filmowa i teatralna, wykładowczyni w Akademii Sztuk Teatralnych im. Stanisława Wyspiańskiego w Krakowie, członkini Polskiej Akademii Filmowej. Rozmawiamy z artystką podczas jej pobytu w Nowym Jorku.

Witamy serdecznie w Nowym Jorku. Co jest powodem Twojej wizyty w Wielkim Jabłku?

Może posłużę się cytatem, który został przywołany przez moich kolegów podczas dzisiejszego koncertu, poświęconego twórczości Zbigniewa Wodeckiego – „Lubię wracać tam gdzie byłam już”. Moja przygoda nowojorska zaczęła się w zeszłym roku. Teraz jesteśmy tu po raz drugi z koncertem o tytule ”Jan Paweł II, Święty z Wadowic”, zorganizowanym przez fundację „Pełni Kultury”. A dokładnie przez prezesa fundacji Pawła Mierniczaka, jednocześnie współproducenta i promotora tego wydarzenia oraz wiceprezesa fundacji, a zarazem pomysłodawcę i kierownika muzycznego całego przedsięwzięcia – Krzysztofa Odrobinę. Libretto zostało napisane przez krakowskiego poetę Michała Zabłockiego. A zostałam zaproszona do tego, początkowo bardzo rozbudowanego multimedialnego widowiska już w 2016 roku. Jego premiera miała miejsce w Operze Krakowskiej, podczas Światowych Dni Młodzieży, którym przewodził Papież Franciszek. W Nowym Jorku oraz w Linden, New Jersey z grupą wspaniałych instrumentalistów oraz wokalistów gramy jego wersję koncertową. Główny temat toczy się wokół procesu kanonizacyjnego św. Jana Pawła II, a przeplatany jest piosenkami oraz opowieściami i świadectwami uzdrowień i nawróceń, dokonanych za jego wstawiennictwem. Tworzy się z tego pięknie wykonana, wartościowa opowieść o Człowieku który, sądząc po aplauzie i wzruszeniu widowni, jest niezmiennie wielkim autorytetem dla wielu pokoleń Polaków.

Wspominasz o Zbyszku Wodeckim. Oboje jesteście Krakusami i oboje byliście (a Ty nadal jesteś) związani z Teatrem Stu. Pracowaliście kiedyś razem? Znaliście się?

Poznałam go osobiście w Teatrze Stu, gdy grał spektakl „Sonata Belzebuba”. Ale na scenie towarzyszyła mu wtedy Joasia Kulig. Oczywiście nie byliśmy dla siebie anonimowi, znaliśmy wzajemnie swoje dokonania. Widywaliśmy się podczas benefisów i po prostu za kulisami. Był wspaniałą osobą, nie tworzył żadnych barier. Po raz pierwszy zobaczyłam go na żywo, będąc dzieckiem, podczas plenerowego, wakacyjnego koncertu w Ustce. Tak, znałam go i kochałam, jak wszyscy.

A jak zaczęła się Twoja przygoda z aktorstwem? Wiem, że pomimo znanego w świecie aktorskim nazwiska, nie pochodzisz z rodziny o artystycznych tradycjach?

Moją pierwszą pasją była moda. Mama szyła, ja też miałam umiejętności manualne, więc moim marzeniem było projektowanie mody. Wstąpiłam do krakowskiego Studia Promocji Mody. Wzięłam udział w kilku nietypowych pokazach, które były w formie fabularyzowanych opowieści, bez słów, oczywiście. Podczas tych pokazów zostałam zauważona przez krakowskich realizatorów telewizyjnych, którzy wyłowili dziewczynę o miłej aparycji i postanowili przedstawić mnie Marcinowi Dańcowi. Pan Marcin realizował wtedy swój program „Marzenia Marcina Dańca”, do którego zostałam zaangażowana. To było miejsce, gdzie zaczęłam spotykać artystów, znanych mi ze szklanego ekranu, a za kulisami i podczas prób mogłam zobaczyć w nich prawdziwych ludzi. Poza ich scenicznym wizerunkiem, takich, jakimi byli prywatnie. Także z ich stresem, problemami. Nagle to, co wydawało mi się dotąd magiczne, stało się przystępne, zaczęło mnie bardzo pociągać. Tak więc, w wyborze dalszej drogi zawodowej było to decydujące doświadczenie oraz, od zawsze, miłość do literatury pięknej. Miałam wspaniałą nauczycielkę języka polskiego, panią Anielę Kamińską, która jako pierwsza powiedziała mi, że mam to „coś”. Jakiś potencjał, który zauważyła podczas moich interpretacji tekstów poetyckich. Dodatkowo, wszystkie zainteresowane uczennice, w ramach pozalekcyjnego koła teatralnego, prowadziła raz na dwa tygodnie na przedstawienia, odbywające się w sąsiadującym z naszą szkołą Teatrze Ludowym, których obejrzenie ostatecznie przesądziło o mojej decyzji. Po prostu zakochałam się w teatrze.

Kiedy zadebiutowałaś na deskach teatru?

Zadebiutowałam bardzo wcześnie, bo już na drugim roku studiów aktorskich w ówczesnej Państwowej Wyższej Szkole Teatralnej, obecnej Akademii Sztuk Teatralnych. Debiutowałam w krakowskim Teatrze Bagatela, u świetnej, przede wszystkim filmowej reżyserki, Barbary Sass-Zdort, w sztuce „Miesiąc na wsi” rolą Wiery Aleksandrowny. Był to bardzo udany debiut, dlatego Dyrektor Teatru zaproponował mi dwuletnie stypendium naukowe z obligacją, że po uzyskaniu dyplomu zwrócę je w postaci pracy dla teatru, że zasilę zespół i że to będzie trwało przynajmniej dwa lata. Oczywiście, zgodziłam się. To był precedens. Oprócz mnie, taką samą propozycję dostał kolega z roku, Marcin Kobierski. Zresztą później zagraliśmy razem w sztuce „Absolwent”, w reżyserii Piotra Łazarkiewicza. On Benjamina, a ja Elaine. Zostałam w Krakowie. Wystąpiłam w wielu docenionych przedstawieniach, m.in. w spektaklu „Trzy siostry” Antoniego Czechowa, w reż. Andrzeja Domalika gdzie grałam Maszę, Jan Frycz – Wierszynina, a Jan Nowicki – Czebutykina, czyli rola i partnerzy – marzenie. Rozpoczęłam również współpracę z legendarnym Teatrem Stu, gdzie w „Hamlecie” w reż. Krzysztofa Jasińskiego zagrałam Ofelię. Obecnie, 25 lat później, w tym samym przedstawieniu gram Gertrudę. Podczas studiów zadebiutowałam też w Teatrze TV, a zaraz po dyplomie, na dużym ekranie w filmie „Przedwiośnie” w reż. Filipa Bajona. Świętowałam niedawno swoje zawodowe ćwierćwiecze. Tak właśnie nieubłaganie mija czas. (śmiech)

Jesteś również aktorką filmową. Oprócz najważniejszej chyba roli w filmie „Joanna”(za którą w 2010 roku otrzymałaś Orła w kategorii najlepsza główna rola kobieca), znamy Cię również z doskonałych seriali, choćby takich, jak „Glina”, „Na dobre i na złe”, „Przedwiośnie”, „Magda M.”, „Tylko miłość”, „Na krawędzi” i wielu, wielu innych. Ale po zagraniu Marleny Brodzkiej, właścicielki agencji modelek w filmie „Miłość na wybiegu” ktoś powiedział, że jesteś polską Meryl Streep. Co Ty na to?

No cóż, było mi bardzo miło to usłyszeć, choć zdaję sobie sprawę, że powodem tego porównania był znakomity film „Diabeł ubiera się u Prady”, w którym Meryl Streep wciela się w rolę Mirandy Priestley, naczelnej wielkiego czasopisma modowego „Runway”. W pewnym sensie te dwie postaci charakterologicznie były do siebie podobne. Ja oczywiście, pewnie jak każdy, uwielbiam aktorstwo i filmy tej chyba najbardziej znanej na świecie aktorki i działaczki, więc mimo, że generalnie drażnią mnie podobne porównania, powiem raz jeszcze: nie mam nic przeciwko takiej paraleli.

Nosisz wiele kapeluszy. Ale jak się budzisz rano, to czy biegniesz najchętniej do pracy w teatrze, teatrze telewizji, do filmu czy do szkoły aktorskiej, w której uczysz wiersza?

Ja w ogóle chętnie biegnę do pracy. To przede wszystkim. Z dużym szacunkiem traktuję różne wyzwania. Ostatnio tęsknię najbardziej za kamerą. Wszelkie produkcje zatrzymały się w pierwszym roku pandemii. I choć nie powinnam narzekać, ponieważ w trakcie jej trwania zagrałam w dwóch sezonach „Stulecia winnych” a ostatnio w serialu „Matylda”, w reżyserii Krzysztofa Langa, to tęsknię za rolą na dużym ekranie. Za możliwością pracy nad czymś, co jest w całości zakomponowane. Gdzie podczas kręcenia filmu wytwarza się specyficzna więź twórcza. Jeśli chodzi o teatr, to grałam przez wiele lat głównie role dramatyczne, które dały mi ogromną bazę, aby unieść emocjonalnie także rolę w filmie „Joanna”. Choć ja właściwie od zawsze dość płynnie przechodzę od fikcji do rzeczywistości, przy najtrudniejszych emocjonalnie zadaniach zachowuję psychiczną równowagę, posługuję się przede wszystkim wyobraźnią i warsztatem… Ale wracając do tematu, po czterdziestce zaczęto mi oferować głównie role komediowe. Może dlatego, że wreszcie do nich dorosłam. Poza umiejętnościami warsztatowymi, wymagają one także dużego do siebie dystansu. Zaczęło się dość łagodnie od „Seksu nocy letniej” Woody Allena, w którym zagrałam Ariel. Później wystąpiłam w kilku farsach, przed czym długo się broniłam, a teraz doceniam. W tej chwili jestem przed premierą „Czarnej komedii” Petera Shaffera, gdzie gram Pannę Furnival w Teatrze Stu. 1 października rusza nowy rok akademicki, będę prowadziła zajęcia z wiersza na pierwszym roku i bardzo cieszę się możliwością pracy z nowymi studentami. Jest to zarówno wymagające jak i szalenie ożywcze i inspirujące. Mają w sobie tyle młodzieńczego zapału i napędzają się wielkimi marzeniami. Mogę więc powiedzieć, że marzy mi się TYLKO jakaś główna rola na dużym ekranie, ale komu z nas, aktorów, to się nie marzy… (śmiech) Tu mam w tej chwili jedyny niezagospodarowany obszar.

W szczytowym, można powiedzieć, momencie kariery wychodzisz za mąż i w 2004 roku rodzisz syna, Antoniego. Jak pogodziłaś rolę matki z niekończącymi się wyjazdami na plany filmowe (często w Warszawie) i grą w teatrze?

To nigdy nie było łatwe. Ten zawód nie lubi kompromisów. Na szczęście moja cała rodzina mieszka w Krakowie. Mam oboje żyjących rodziców, którzy bardzo mi wtedy pomagali. I to, poza uczelnią i teatrem, nadal jest główny powód, dla którego zdecydowałam się pozostać w Krakowie a nie przeniosłam się np. do Warszawy. Mam silne więzi rodzinne, które bardzo sobie cenię. Obecnie, kiedy to moi rodzice na co dzień potrzebują pomocy, ja i moje rodzeństwo cały czas wymiennie jesteśmy przy nich. I nie wyobrażam sobie, aby mogło być inaczej.

Życzę Ci wielu sukcesów w dalszej drodze zawodowej, jak również w życiu prywatnym. A pragnieniem moim jest, abyś przyjechała do nas do Nowego Jorku z jednym z przedstawień, w których grasz. Dziękuję za rozmowę.

Też mam takie marzenie… (śmiech). I z wielką przyjemnością przyjadę, jeśli tylko uda się tak duże przedsięwzięcie zorganizować. Na razie mam już konkretny turystyczny plan na kolejny przyjazd, bo bardzo polubiłam Nowy Jork. Dziękuję również i mam nadzieję, do zobaczenia!

Autor:

Ella Wojczak

Polish Theatre Institute in the USA

Autor zdjęć: archiwum prywatne aktorki

Podobne artykuły

NAJCZĘŚCIEJ CZYTANE

baner