New York
43°
Fair
7:01 am5:17 pm EST
6mph
74%
29.88
TueWedThu
45°F
37°F
41°F
Jesteśmy z Polonią od 1971 r.
Publicystyka
Opinie i Analizy

Debata i niepodległość 

09.07.2024
FOTO: PAP Gdy w telewizyjnej debacie naprzeciwko stanęło dwóch mężczyzn w wieku zwykle uznawanym za sędziwy, miliony ludzi na całym świecie po raz kolejny zadały sobie pytanie: co takiego się stało, że w najpotężniejszej demokracji świata nie można wyłonić lepszych kandydatów na urząd prezydencki?

Tomasz Deptuła  

Lata życia z dezinformacją, skandale i kłamstwa obniżają poziom optymizmu wśród obywateli amerykańskich oraz satysfakcji, jaką powinni odczuwać w związku z przywilejem głosowania na swoich kandydatów.  

W starzejącym się już filmie “Dzień Niepodległości” Amerykanie stają na czele całej cywilizacji, aby obronić świat przed najeźdźcą z kosmosu. Dziś odnoszę wrażenie, że Stany Zjednoczone nie potrafią się obronić przed samymi sobą. To sprawia, że tegoroczny 4 lipca nie dla wszystkich jest radosnym świętem.  

Popkulturowe odniesienia są o tyle na czasie, że stereotyp Ameryki czy Amerykanów ratujących nas wszystkich przed zagładą pojawił się nie tylko w “Independence Day” i jego nie mniej kasowym sequelu, ale w setkach innych hollywoodzkich produkcji klasy A, B czy C. I będzie pojawiał się w przyszłości, bo taki przekaz jest częścią DNA tego kraju. Amerykanie od ponad wieku pokazują światu, co należy robić. To oni przesądzili o wyniku obu wojen światowych, pokazali, jak pokonać komunizm, i do dziś mają decydujący głos na temat świata, mimo zakusów Chin i Rosji do tworzenia nowego jego porządku.  

NA WŁASNE ŻYCZENIE 

Dziś ten świat patrzy na Stany Zjednoczone z coraz większym zdziwieniem. To niestety smutna konstatacja w kontekście Dnia Niepodległości i coraz mniej pewnej sytuacji geopolitycznej. Bo szczerze mówiąc nie bardzo jest z czego się cieszyć. 

Dlaczego Amerykanie to sobie robią? – pytał jeden z polskich publicystów po obejrzeniu pierwszej przedwyborczej debaty kandydatów do drugiej kadencji w Białym Domu – Johna Bidena i Donalda Trumpa. Gdy naprzeciwko stanęło dwóch mężczyzn w wieku zwykle uznawanym za sędziwy – odpowiednio 81 i 78 lat – miliony ludzi na całym świecie po raz kolejny zadały sobie pytanie – co takiego się stało, że w 330-milionowej najpotężniejszej demokracji świata nie można wyłonić lepszych kandydatów na urząd prezydencki? Czy urzędujący prezydent, wyraźnie odczuwający problemy związane ze swoim wiekiem, i jego rywal, były prezydent, mający poważne kłopoty prawne, są rzeczywiście najlepszą z możliwych emanacją dwóch obozów politycznych decydujących o przyszłości tego kraju? Jeśli tak, to naprawdę coś z Ameryką jest „nie halo”, bo wiek głównych kandydatów przypomina bardziej czasy dyktatorskich gerontokracji w ZSRR i komunistycznych Chinach niż współczesne demokracje.  

STANDARDY I KŁAMSTWA 

O tym, jak bardzo obniżyły się standardy politycznego dyskursu, mówią także polityczne losy samych kandydatów. W 1988 roku obecny prezydent Joe Biden zrezygnował z kampanii po tym, jak mu zarzucono, że w jednym z przemówień zapożyczył kilka linijek tekstu z przemówienia przywódcy brytyjskich labourzystów Neila Kinnocka. Takie stosunkowo niewinne błędy niweczyły wielomiesięczne wysiłki sztabów wyborczych.  

W obecnej kampanii można już chyba mówić o braku jakichkolwiek progów. W trakcie debaty Trump zarzucał widzów i prowadzących debatę taką liczbą ryzykownych stwierdzeń, że ci ostatni nie nadążali z fact-checkingiem i prostowaniem nieprawdziwych oskarżeń. Ktoś może powiedzieć – nie bez racji – że taka jest logika wyborczych debat. Fact-checkerzy wyliczyli, że podczas czwartkowej debaty Trump wygłosił ponad 30 fałszywych twierdzeń. Powtórzył wiele tez, z którymi CNN i inne media rozprawiły się i obaliły podczas obecnej kampanii. Republikanin dorzucił także kilka nowych „kwiatków”, takich jak twierdzenie, że Stany Zjednoczone mają obecnie największy deficyt budżetowy i największy deficyt w handlu z Chinami. W rzeczywistości obydwa niechlubne rekordy powstały za czasów Trumpa. 

Niewiele bardziej rzetelny okazał się prezydent Biden, który wygłosił co najmniej dziewięć fałszywych lub wprowadzających w błąd twierdzeń. Użył fałszywych liczb, opisując dwie ze swoich kluczowych polityk Medicare, bezpodstawnie stwierdził, że za jego kadencji nie zginął żaden żołnierz amerykański, powtórzył swoje zwykłe wprowadzające w błąd dane na temat stawek podatków miliarderów. Utrzymywał też, że Trump chce wyeliminować Social Security, stwierdził, że w momencie objęcia urzędu stopa bezrobocia wynosiła 15 proc., itd., itp.  

NIE MA KOMU ZAUFAĆ 

Skutki obniżania poprzeczki dają o sobie znać w nastrojach społecznych. Według danych opublikowanych przez Associated Press, lata życia z dezinformacją, skandale i kłamstwa obniżają poziom optymizmu wśród obywateli oraz satysfakcji, jaką powinni odczuwać w związku z przywilejem głosowania na swoich kandydatów.  

Z niedawnej ankiety Pew Research Center wynika, że mniej więcej 2 na 10 Amerykanów twierdzi, że ufa rządowi USA, że będzie postępował właściwie „prawie zawsze” lub „w większości przypadków”. Około 6 na 10 twierdzi, że może ufać rządowi „tylko przez jakiś czas”, a około 2 na 10 twierdzi, że nigdy nie będzie mogło ufać rządowi, że postąpi właściwie. 

Według AP w Stanach Zjednoczonych zaufanie zostało nadszarpnięte przez pogłębiającą się polaryzację polityczną, dezinformację i podważanie przez Trumpa zwycięstwa Bidena w wyborach w 2020 r.  Wszystko to wzmocnione jest przez media społecznościowe i bańki informacyjne, w których często zamykają się zwykli wyborcy. 

Co więcej, mamy do czynienia z wyborczą rywalizacją, której – jak pokazują badania – większość wyborców sobie nie życzy, a kandydaci zamiast konstruktywnej dyskusji dotyczącej przyszłości Ameryki, są skupieni na udowadnianiu, że to polityczny adwersarz nie nadaje się do pełnienia funkcji prezydenta.  

Podziały potęgowane przez media sprawiają, że rodziny i przyjaciele nauczyli się unikać rozmów o polityce przy stołach z okazji Święta Dziękczynienia i innych spotkaniach. Dotyczy to nawet obchodów 4 lipca – święta narodowego, podczas którego Amerykanie powinni wspólnie świętować ratyfikację Deklaracji Niepodległości od Wielkiej Brytanii w 1776 r. Mimo tych wszystkich zastrzeżeń Amerykanie, którzy nigdy nie stracili niepodległości, nauczyli się radośnie obchodzić swoje święta narodowe. Tego można im tylko pozazdrościć. Z tej okazji – co w polskim kanonie solennej celebracji głównie narodowych klęsk wszelakich jest trudne do zaakceptowania – nawet handlowcy przygotowują specjalne oferty świąteczne. Wielu zachęca klientów do wydawania pieniędzy przekonując, że nie ma w tym nic nie patriotycznego, ponieważ konsumpcja przyczynia się do wzrostu produktu krajowego brutto, a tym samym powszechnego dobrobytu. Tą stronę Ameryki da się zaakceptować. To, że wydaje się coraz bardziej pogrążona w procesie autodestrukcji – już dużo mniej.  

Podobne artykuły

NAJCZĘŚCIEJ CZYTANE

baner