New York
34°
Cloudy
7:01 am5:17 pm EST
6mph
97%
30.17
TueWedThu
46°F
37°F
46°F
Jesteśmy z Polonią od 1971 r.
Wywiady
Kultura
Warto przeczytać
Polonia

„Gwiaździsty dyjament” na Broadwayu

11.11.2022
Marek Probosz na scenie wciala się w postać Cypriana Kamila Norwida. Towarzyszy mu pianistka Anna von Urbans / Foto: ANDRZEJ WYROZEMBSKI

„Moi bohaterowie są totalnie nieśmiertelni poprzez to, co zrobili i po sobie pozostawili. Jestem ich ambasadorem” – podkreśla Marek Probosz, znakomity polski aktor i reżyser, opowiadając o swoich monodramach i ich bohaterach: rotmistrzu Witoldzie Pileckim i Cyprianie Kamilu Norwidzie. 

Panie Marku, w jaki sposób narodził się pomysł na monodram poświęcony jednemu z polskich wieszczów narodowych Cyprianowi Kamilowi Norwidowi?

Ten nowatorski monodram, jest sztuką przez wielkie „S”, przyszedł do mnie dzięki spotkaniu z Kazimierzem Braunem, jednym z najważniejszych norwidologów na świecie, który nawet jest powiązany z rodziną Norwida. Miałem okazję, wraz z żoną, gościć u niego w domu w Bufallo. Podczas rozmowy często pojawiał się temat związany z Norwidem, jego literaturą, poezją, wolnością w dziedzinie twórczości i wolnością polityczną. W pewnym momencie pan Kazimierz powiedział: „Napisałem sztukę o Norwidzie i chciałbym, żebyś to ty ją zagrał solo, jako monodram”. Stwierdził, że zobaczył we mnie współczesnego Norwida, i że to ja powinienem się w niego wcielić. Później pan Kazimierz wysłał do mnie do Los Angeles tekst, po przeczytaniu którego się załamałem, bo zdałem sobie sprawę, ile pracy mnie czeka i jaka katorga.

Spotkanie Marka Probosza z publicznością w MOK w Żorach po prezentacji „Fortepianu Chopina” autorstwa Cypriana Kamila Norwida z okazji 750-lecia miasta / FOTO: IRENEUSZ STAJER

Ale chyba Pan lubi takie wyzwania. Dowodem jest chociażby monodram poświęcony rotmistrzowi Witoldowi Pileckiemu. W tym przypadku chyba było podobnie, jeżeli chodzi o ogrom pracy.

Tak, w 2018 roku przygotowałem monodram „The Auschwitz Volunteer: Captain Witold Pilecki” i z nim przyjechałem do Nowego Jorku na Broadway, by wziąć udział w konkursie największego festiwalu jednego aktora na świecie United Solo. Prezentowano tam 130 spektakli z 6 kontynentów, a mój rotmistrz Pilecki wygrał w kategorii The Best Documentry Show! Jednak wysiłek, jaki włożyłem w ten monodram, i solowy występ na scenie był niczym wspinaczka bez tlenu na jeden z najwyższych szczytów Himalajów. Trzeba bardzo kochać to, co się robi, bohatera i temat, który się podejmuje, żeby wytrzymać tą wspinaczkę na boski szczyt i stać się prawdziwym bohaterem z krwi i kości. Występ w pojedynkę to najtrudniejsza forma aktorskiej sztuki, nie ma się ani gdzie, ani za kogo schować. Trzeba zagrać kilka różnych postaci, opowiedzieć historię w taki sposób, aby poruszyć tłumy – a występowałem po dwakroć solo dla 1600 osób – które, jak się później okazało, zostały rozerwane na strzępy emocjonalnie, intelektualnie i duchowo. Po sukcesie na Broadwayu otrzymałem wiele propozycji, żeby wystawić monodram o rotmistrzu Pileckim w Ameryce, w Kanadzie, w Europie i w Polsce, ale niestety pandemia zatrzymała moje światowe tournée. W powstałej pustce i oczekiwaniu zrodził się wspomniany wcześniej monodram o Norwidzie. To był cały rok mojej harówy: najpierw musiałem intelektualnie przefiltrować, potem emocjonalnie i duchowo to przeżyć, tak aby słowa Norwida nie były jego słowami, tylko stały się moimi własnymi, musiała nastąpić metamorfoza, kiedy nie wystarczy być dobrym aktorem, trzeba bez reszty zamienić się w postać. To jest już inny etap wtajemniczenia, to jest alchemia i mistycyzm, duch bohatera zamieszkuje w aktorze, na scenę powraca współczesny Norwid. To coś absolutnie magicznego, gdy człowiek jest w posiadaniu ducha Norwida czy ducha Pileckiego, i już nie może być kimś innym. Przez rok w samotności chodziłem z „Norwidem” nad ocean i rozmawialiśmy dwie, trzy godziny każdego dnia. Z tego kłębowiska myśli i radykalnych prawd geniusza stworzyło się coś niesamowitego. Tekst Kazimierza Brauna z 35 stron skróciłem do 18, a mimo tego na scenie jest to 90-minutowy, solowy koncert. Już trzy razy zagrałem ten monodram w Polsce, widzowie za każdym razem byli po prostu powaleni z nóg. Norwid raził słowem tak współcześnie, jakby napisał je wczoraj. To, co stworzył w XIX wieku, jest najistotniejsze i aktualnie w XXI wieku. Siła i moc jego wizji, bezkompromisowe sądy artystyczne, polityczne i moralne spowodowały, że za życia był wyklęty i odrzucony, nie był grany ani wydawany, a ostatecznie umarł w zapomnieniu i w nędzy i został pochowany w zbiorowej mogile w Paryżu.  Dzisiaj Norwid jest doceniony i uważany za geniusza wyprzedzającego swoją epokę. Ostatnio w Warszawie zaproszono mnie do udziału w filmie dokumentalnym o Norwidzie. Spędziliśmy z reżyserem na zdjęciach pół dnia rozmawiając przed kamerą o odrzuconym wizjonerze. Jesienne liście w parku Skaryszewskim spadały z drzew, a ja stwierdziłem, że w przypadku Norwida jest zupełnie na odwrót, jego słowa i myśli wbrew grawitacji unoszą się do góry. To co Norwid mówił prawie 200 lat temu, pozostaje aktualne dzisiaj, doskonale współgra ze współczesnym światem i w ogóle się nie starzeje. Ciało umarło, ale duch pozostał i jest absolutnie obecny, teraz odrodził się we mnie. „Syn – minie pismo, lecz ty spomnisz wnuku” –przewidział Norwid. Jestem jego „wnukiem”, przypomnieniem, a widzowie niech przyjdą do teatru, niech zobaczą i przeżyją to, co przedstawiam całym sobą, co przenika serce, ciało, duszę i umysł.

„Powrot Norwida” w Teatrze Muzycznym w Gdyni / Foto: NNW FESTIWAL

Wspomina Pan o słowach Norwida, a więc na pewno w spektaklu będzie sporo jego twórczości. Natomiast sam tytuł – „Powrót Norwida” – jest wieloznaczny i może oznaczać nie tylko powrót do jego wierszy i prozy, ale również do epizodów z życia, do tułaczego losu i dramatycznych wypadków na emigracji.

Podzieliłem tekst na cztery akty, trzeci z nich zatytułowany jest „Emigracja”. Nie chcę zdradzać za dużo, ale na początku spektaklu widz spotka współczesnego, bezdomnego człowieka z wielkim worem na plecach, garbem przytłaczających go wspomnień. To pielgrzym, Norwid, kiedy wysypuje z wora schowane tam przedmioty, symbole, świątki i cokolwiek tam ma, wracają wspomnienia, nostalgia, świadomość końca życia. W spektaklu są epizody z jego tułaczki przeplecione poezją, prozą, fragmentami dramatów, dokumentów i muzyką.

Jak wiadomo, Norwid przebywał w wielu różnych krajach. Był również przez moment w Ameryce. Czy nowojorski epizod jego tułaczego losu pojawi się w tym spektaklu?

Jest Warszawa, Paryż, Rzym, Berlin, przeprawa przez ocean i jest Nowy Jork. Poznajemy jego tułacze życie, nawet więzienie, w którym był niejeden raz. To również duchowa biografia, a na scenie nie pojawia się aktor, tylko Norwid, który rozlicza się z przeszłością i teraźniejszością. Przeplatają się: zdradzona miłość, pogarda społeczeństwa, odrzucenie przez krytykę, uznanie go przez carat rosyjski za wygnańca, który wrócić może tylko do więzienia albo na Sybir. To wszystko pulsuje w tym spektaklu i tnie nerwy jak współczesna brzytwa.

Pan jako aktor świetnie wciela się czy też wczuwa w odgrywane role.  Mówię o tych wszystkich prawdziwych postaciach, jak np. rotmistrz Witold Pilecki, Roman Polański czy teraz Cyprian Kamil Norwid. Oczywiście to na pewno po części jest talent, ale myślę, że mimo wszystko, żeby osiągnąć taki efekt to jednak trzeba włożyć jeszcze sporo pracy w przygotowanie. Podejrzewam, że to wymaga o wiele większego wysiłku niż spektakle z udziałem większych ekip aktorskich. Jak to wyglądało w Pańskim przypadku?

To gigantyczna praca. Granie solowe to właściwie rytuał. Tu nie wystarczy aktor, potrzebne jest doświadczenie, pasja, intelekt i talent szamana, który przywoła ducha swojego bohatera i się w niego zamieni. Na scenę wchodzi Norwid, Pilecki, Polański. Tak traktuję postaci, które gram, szczególnie historycznych bohaterów. Stan umysłu, ciało, pot, łzy, krzyk, szept – to wszystko rozjaśnia norwidowską ciemność i kompleksowość. Tworzy w spektaklu harmonijną symfonię jego ducha. Po każdym spektaklu jestem całkowicie wypruty emocjonalnie i wykończony fizycznie, jakbym przebiegł maraton. Norwid współczesny i nowatorski, żeby zachwycać, dodawać otuchy i zaskakiwać estetycznym radykalizmem swoich poglądów, wymaga odpowiednich przygotowań. Na ostatnie dwa miesiące zaprosiłem do współpracy znakomitą pianistkę Anną von Urbans. Światowa prapremiera „Powrotu Norwida” odbyła się na XV Festiwalu Poli Negri w Lipnie, którego w tym roku byłem laureatem i otrzymałem nagrodę POLITKI 2022. Celebrowano tam moją filmową twórczość i wmurowano moją gwiazdę na Bulwarze Gwiazd Poli Negri. To było idealne miejsce i czas na zainicjowanie „Powrotu Norwida”.

1. Marek Probosz został laureatem nagrody POLITKA 2022 na XV Festiwalu Poli Negri w Lipnie / Foto: ARCHIWUM MARKA PROBOSZA

Jak zareagowała publiczność na ten monodram?

Reakcja publiczności zarówno w Lipnie, jak i później w Teatrze Muzycznym w Gdyni oraz w Istebnej w Beskidach przeszła moje oczekiwania. Stojące owacje przez 5-10 minut, raz prosiłem, aby już usiedli, bo jestem zmęczony, ale wzięli to za żart i dalej, jeszcze mocniej klaskali. Poza tym wiele osób czekało na mnie gdzieś schowanych na ulicy, i gdy przechodziłem, to łapali mnie, by podziękować, zamienić kilka słów, opowiedzieć, jak głęboko poruszył ich ten spektakl. Byli to młodzi fani, ale i dojrzali ludzie, lekarze, profesorowie, aktorzy, reżyserzy itp. Byli i tacy, którzy dopiero po kilku dniach pisali do mnie e-maile z wyrazami wdzięczności za odwagę i przypomnienie Norwida. Tak, to naprawdę porywający spektakl, jest w nim zaklęta moc. Krytycy napisali po moich występach z „The Auschwitz Volunteer: Captain Witold Pilecki”, że „Pilecki wstrząsnął Nowym Jorkiem! Tego spektaklu nie można przegapić” i otrzymałem maksymalną liczbę pięciu gwiazdek. Ale „Rotmistrza Pileckiego” grałem po angielsku, a „Powrót Norwida” jest po polsku. „Bóg mieszka w języku” powiedział Norwid, więc spektakl ten musi być grany w oryginale. Na szczęście zrobiliśmy angielskie napisy.

Słuchając Pańskich opowieści odnoszę wrażenie, że na tej scenie staje się Pan prawdziwym bohaterem epoki romantyzmu, czego dowodem jest przeistoczenie się czy też przemiana duchowa. To tak jak w przypadku mickiewiczowskich bohaterów np. Konrada Wallenroda, Gustawa-Konrada czy też Jacka Soplicy.

Norwid czasowo związany był z romantyzmem, ale swoją twórczością wyprzedzał epoki, on do nich nie pasował, on aktualny jest w XXI wieku! Mój Norwid jest współczesny, chociaż tam i tu zakropiony romantycznym akcentem w postaci kostiumu, rekwizytu, muzyki, języka ciała i gestu.

Wspomniał Pan o przedstawieniu dotyczącym rotmistrza Pileckiego i o różnicy językowej, jaka jest pomiędzy nim a monodramem o Norwidzie. Oba spektakle wymagały od Pana ogromu pracy przygotowawczej. Która postać była dla Pana trudniejsza do zagrania i czy w ogóle można je ze sobą porównywać?

Nie można. Za każdym razem wyruszam w podróż, w nieznane, wiem, co za sobą zostawiam, ale nie wiem, dokąd dotrę, co odkryję, a poszukuje się do końca, bo to żywy proces, w którym za każdym razem odkrywam coś nowego. Bogactwo i głębia filozoficzna Norwida są jak bezkres oceanu, raz powiedziałem do żony: „Gdyby świat miał się skończyć w tym momencie, cieszyłbym się, że odchodzę wypełniony Norwidem, który poszerzył mój czakram serca”. To samo działo się przy pracy z Pileckim. Obaj są absolutnie wyjątkowi, pod każdym względem. Myślę, że przyszli na świat po to, żeby go polepszyć, wzbogacić duchowo, dać przykład, zaświadczyć swoim życiem, że nie ma niemożliwego. Wdzięczny jestem losowi, że mam zaszczyt zamienić się w tych bohaterów.

Marek Probosz jako rotmistrz Witold Pilecki / Foto: ARCHIWUM MARKA PROBOSZA

Mimo że są to tak bardzo różne postaci, to wydaje mi się, że można znaleźć jakieś łączniki pomiędzy Norwidem a Pileckim, bo w sumie obaj bardzo kochali Polskę i byli jej oddani, obaj są postaciami tragicznymi, bo każdy z nich przeżywał swój dramat i ostatecznie obaj doznali dramatu po śmierci – Norwid został pochowany w zbiorowej mogile, a Pilecki do tej pory nie wiadomo, gdzie spoczął, najprawdopodobniej również w jakimś zbiorowym grobie.

Polski los i historia nie są proste, czasami ludziom z innych kontynentów, krajów trudno jest to zrozumieć. Bohaterowie są tak pokomplikowani, nielogiczni, romantyczni idealiści niczym błędni rycerze lub postaci literackiego absurdu. No bo kto poza rotmistrzem Pileckim poszedłby na ochotnika do piekła Auschwitz? A kto napisał: „Bo piękno na to jest by zachwycało do pracy/praca, by się zmartwychwstało!”? Zarówno Pilecki, jak i Norwid dla przyszłych pokoleń ofiarowali swoje życie, na ołtarzu historii i na ołtarzu sztuki.

Z kolei Pan świetnie próbuje rozpropagować ich działalność i życie, bo obaj na to zasługują, a w ogólnoświatowej świadomości praktycznie nie istnieją lub w bardzo ograniczonym zasięgu.

Od 17 lat jeżdżę z „Pileckim” po świecie. Odwiedzam uniwersytety, kościoły, muzea Holokaustu, inne muzea, festiwale filmowe itd. Jestem już zaproszony w kolejne miejsca na 2023 rok. I to jest niebywałe, bo moi bohaterowie są totalnie nieśmiertelni, poprzez to, co zrobili i po sobie pozostawili. Jestem ich ambasadorem, przypominam o nich światu i błyszczą jak „gwiaździsty dyjament”, to mój obowiązek, czerpię z niego ogromna satysfakcję i przyjemność.

Jeżeli chodzi o promocję rotmistrza Witolda Pileckiego, to wydaje mi się, że Pan zdecydowanie wyprzedził obecny trend, a nawet był prekursorem w tej dziedzinie, bo zaczął go Pan propagować już kilkanaście lat temu. Teraz pojawiają się książki i różne materiały na jego temat, ale wcześniej był on całkowicie zapomnianym, a nawet specjalnie wymazanym z pamięci bohaterem.

Rządy komunistyczne świadomie wymazały rotmistrza z kart historii. Miano o nim zapomnieć. A kiedy runął mur berliński, nikt nie miał odwagi ani ochoty wrócić do rozliczenia niewygodnego tematu, oczywiście poza najbliższą rodziną. Nasz film „Śmierć rotmistrza Pileckiego” był dla szerokiej publiczności pierwszym otwarciem historii o Pileckim, o jego tragizmie. Z ciekawostek powiem, że jego światowa premiera odbyła się nie w Polsce, tylko w Hollywood, w kinie Sunset 5 na Bulwarze Zachodzącego Słońca. Seans był wyprzedany, a ludzie musieli odejść od kas, ponieważ zabrakło biletów. Po projekcji filmu mieliśmy porywającą dyskusję i widzowie, głównie amerykańscy, stwierdzili, że to nowy Sokrates, Gandhi czy też Mandela. Ktoś nawet krzyknął, że to nowy Chrystus. Chodziło o to, że jest to po prostu krystalicznie czysty i porywający w swoim ludzkim żywiole człowiek. Rotmistrz Pilecki to jedno z najwybitniejszych wcieleń duchowych ludzkości, był polskim katolikiem i patriotą wierzącym w Honor, Boga i Ojczyznę, a jego czyny dotyczyły wolności i godności człowieka, bez podziałów na rasy i wyznania. Pilecki należy do całego świata i przemawia uniwersalnie, bo to, co zrobił, jest światowe.

Tablica Marka Probosza na Bulwarze Poli Negri w Lipnie / Foto: ARCHIWUM MARKA PROBOSZA

Jego działalność i poświęcenie są teraz doceniane przez wszystkich, podobnie jak jego raporty, w które w czasie, gdy je stworzył, uwierzyło jednak niewiele osób spośród władnych tego świata.

Po wspomnianej przeze mnie premierze filmu w Hollywood w 2006 roku przyszli do mnie dwaj dziennikarze i powiedzieli, że to jest kłamstwo, że to nieprawda. Stwierdzili, że zanim zrobią ze mną wywiad, muszą najpierw to wszystko sprawdzić w archiwach historycznych Holokaustu w Waszyngtonie i w Izraelu. Zabawne było to, że po kilku miesiącach wrócili do mnie i zrobiliśmy duży wywiad na temat „Ochotnika do Auschwitz”.

Tego wielkiego polskiego patriotę i bohatera promował Pan nie tylko na ekranie i scenie, ale również w inny sposób. Myślę tu o audiobooku z raportem Pileckiego.

Nagrałem dziesięciogodzinną książkę dźwiękową, której w tej chwili może posłuchać każdy na całym świecie. Moja żona mówi: „To oni ciebie sobie wybrali, a nie ty ich”. Rzeczywiście jestem pierwszym ekranowym Pileckim, pierwszym ekranowym Polańskim, nikt przede mną tych ról nie zagrał. Mam nadzieję, że będę pierwszym ekranowym Norwidem. Chciałbym, żeby powstał o nim film.

Pozostańmy przy temacie filmowym. Stwierdził pan, że wymazanie rotmistrza Pileckiego z historii w Polsce, a nawet w całej Europie było świadomie zrobione przez komunistów. Jednak w Stanach Zjednoczonych takich ograniczeń nie było, a mimo tego do tej pory w Hollywood nie powstał poważny film na jego temat. Jak Pan myśli, dlaczego żaden ze znanych reżyserów nie sięgnął po rotmistrza Pileckiego? Przecież jego życie i działalność to gotowy scenariusz na bardzo dobry film.  

Ma pan rację, to temat na genialny film. Myślę, że o rotmistrzu Pileckim powinien powstać epicki, hollywoodzki obraz, tak jak chociażby o Gandhim, Mandeli czy o Spartakusie. Gdyby nasz bohater był innej narodowości, już dawno powstałby o nim taki film, ale jako że był Polakiem, jego droga na ekrany świata jest bardziej skomplikowana. Nie tracę jednak nadziei. Udało nam się przed laty z reżyserem Ryszardem Bugajskim stworzyć minimalistyczny obraz „Śmierć rotmistrza Pileckiego”, który żyje do dzisiaj, udało się zrobić audiowizualne przedstawienie na scenie, z którym jeździłem po Ameryce i po Kanadzie. Udało się nagrać audiobooka z „Raportami Witolda z Auschwitz”. Udało się zwyciężyć z monodramem o rotmistrzu Pileckim na największym festiwalu jednego aktora na świecie United Solo na Broadwayu w setną rocznicę odzyskania przez Polskę niepodległości. A czy powstanie za mojego życia epicki film o Pileckim? Uważam, że każdy z nas musi wykonywać samodzielną swoją pracę i zadawać ważne pytania. Dobrze, że pan pyta, dlaczego do dzisiaj nie ma epickiego filmu o Pileckim, który jest światowym bestsellerem, samograjem, oczywistością.

1. Marek Probosz jako Roman Polański w filmie „Helter Skelter” w reż. Johna Graya / Foto: ARCHIWUM MARKA PROBOSZA

Miejmy nadzieję, że Pańska działalność promująca na różne sposoby rotmistrza Pileckiego przełoży się na to, że faktycznie jakiś poważny reżyser zabierze się za ten temat. Miejmy też nadzieję, że wtedy jego historia nie zostanie zbyt sfabularyzowana i przekłamana, bo wiemy z doświadczenia, że z tym filmowym przekazem bywa różnie.  

To bardzo ważne w przypadku wielkich postaci historycznych, żeby prawda o nich nie była przekłamana. W ubiegłym roku byłem z filmem o Pileckim na A&M University w Teksasie, na University of North Texas, a także w Minneapolis i wszędzie miałem świetnie spotkania z publicznością. Jakieś trzy miesiące później zadzwonił do mnie amerykański biznesmen, którego rodzice byli Polakami. On nie mówi po polsku, ale tak bardzo poruszył go ten film, bohater i spotkanie ze mną, że postanowił zrobić coś dla Polski i Polaków na obczyźnie. Zapytał mnie, czy nie zechciałbym być częścią jego pomysłu, który polega na tym, że każdego roku przekaże 200 tys. dolarów, aby jeden student kształcił się w języku polskim, poznawał polską historię i kulturę w Saint Thomas Akademy w Minneapolis. Ten projekt ruszy 25 maja przyszłego roku, jestem tam zaproszony na pokaz filmu „Śmierć rotmistrza Pileckiego” i wręczenie pierwszemu studentowi stypendium, które trwać będzie 4 lata. Tak więc amerykański biznesmen polskiego pochodzenia założył specjalną fundację im. Witolda Pileckiego i dzięki rotmistrzowi będziemy mieli co roku studenta, którego krew musi być przynajmniej w 50 proc. polska, i który w Minneapolis będzie studiował polską historię, kulturę i język.

Kończąc naszą rozmowę zastanawiam się, czego można Panu życzyć. Myślę, że powrócę do niedzielnej premiery w Theatre Row na Broadwayu. Tak więc życzę, żeby amerykańscy krytycy znów napisali, że Pańskiego monodramu nie można przegapić, oraz że – podobnie jak było w przypadku Pileckiego – Norwid wstrząsnął Nowym Jorkiem.

Dziękuję bardzo. Tego nam wszystkim życzę. Serdecznie zapraszam na amerykańską premierę.

Rozmawiał Wojtek Maślanka

Plakat amerykańskiej premiery monodramu „Powrót Norwida” na Festiwalu United Solo NY 2022 / FOTO: LUCYNA PRZASNYSKI

Premiera monodramu „Powrót Norwida” – niedziela, 13 listopada, Theatre Row na Broadwayu przy 410 West 42nd St o godz. 3:30 po południu. Bilety są dostępne w kasie teatru oraz pod linkiem: www.unitedsolo.org/norwids-return.

Podobne artykuły

NAJCZĘŚCIEJ CZYTANE

baner