New York
43°
Partly Cloudy
7:00 am5:19 pm EST
7mph
76%
29.76
WedThuFri
37°F
41°F
45°F
Jesteśmy z Polonią od 1971 r.
Publicystyka
Opinie i Analizy

Lektura obowiązkowa

20.02.2024

Eliza Sarnacka-Mahoney

Autorka „Chłopek” wykonała gigantyczną i pod wieloma względami pionierską pracę opowiedzenia Polkom i Polakom części ich historii, dotąd w dominującej narracji pomijanej i niedocenianej.

O książce „Chłopki. Opowieść o naszych babkach” Joanny Kuciel-Frydryszak słyszałam na długo, zanim w końcu postanowiłam wziąć ją do ręki. Trudno zresztą było nie słyszeć. Książka, wydana w ub. roku, osiągnęła rekordowy, jak na Polskę, nakład ponad 200 tys. egzemplarzy, a pod koniec 2023 r. zdobyła miano „Książki Roku”, nadawane dorocznie przez Magazyn Literacki „Książki”.

Dlaczego opierałam się lekturze? Przyznam otwarcie – odstręczał mnie tytuł i to, co wydawało mi się, zwiastował. Nie jestem i nigdy nie byłam fanką wsi, nawet tej „sielskiej, anielskiej”. Nie mam „instynktu” ludowego, który jest ostatnio coraz popularniejszy, wskrzesza zainteresowanie wyrobami Cepelii i kolekcjonowaniem naczyń z Bolesławca nie tylko przez zagranicę, ale i na powrót przez młodsze pokolenia w Polsce. Nie gustuję nawet w wiejskiej kuchni. Kartoflanka i smalec z korniszonem mogą dla mnie nie istnieć.

Czy za ten brak zainteresowania mogła odpowiadać postawa moich rodziców, polskoludowych przesiedleńców ze wsi do miasta, o których Kuciel-Frydryszak pisze, że mieli wszelkie podstawy swoich korzeni nienawidzić i nieświadomie siać niechęć do wsi w przyszłych pokoleniach? Przez dużą część życia nie brałam tego argumentu pod uwagę. Cenną rzeczą, jaką oferował dziecku PRL, był niebywale silny i formujący (doceniłam to dopiero po latach, gdy dorosłam i zaznałam życia na „wolnym” Zachodzie) przekaz o tym, że człowiek jest sam sobie sterem i okrętem. Może być kim chce, w obliczu życiowych szans jesteśmy bowiem sobie równi. Przekaz, paradoksalnie, najbardziej amerykański z amerykańskich i chwiejący się już w posadach, ale jako dziecko tamtych konkretnych czasów nic o tym szczęśliwie nie wiedziałam. Dorosłam przekonana, że przeszłość rodziców i dziadków należała wyłącznie do nich, nie do mnie.

Co nie znaczy, że rodzinne historie mnie nie interesowały.

– Opowiedzcie mi coś o waszym dzieciństwie – nagabywałam rodziców od czasu do czasu.

Ojciec zbywał mnie wzruszeniem ramion i wyrazem popłochu w oczach. Mama najczęściej odpowiadała:

– Wierz mi, nie ma o czym. To były ciężkie, nieciekawe czasy. Trzeba żyć tym, co jest i co będzie.

Nie nalegałam. Na wszystko przyjdzie odpowiednia chwila, konstatowałam, i zadowalałam się karmą z kilku skąpych opowiastek, na które się zdecydowali. O tym, co im się w dzieciństwie i młodości udało – anegdot budujących, w sam raz nadających się do tego, by umocnić mnie w przeświadczeniu, że wywodzę się z linii ludzi pracowitych i ambitnych. W pierwszej z nich Mama występowała jako duma i wsparcie dla wychowujących ją samotnie kobiet, babci i matki. Uczyła się najlepiej w szkole, a do tego nie bała się od pracy zarobkowej ponad siły, bo w cisnącej biedzie każdy grosz był na wagę złota. Jako 13-latka wyrabiała największą w ich lokalnym PGR-ze normę podczas wykopków. W drugiej pojawiała się nastoletnia postać Ojca, który jako pierwszy z grona rówieśników wyjechał do wielkiego miasta, by się kształcić, a potem wracał na wieś w odwiedziny ze zdobyczami postępu: jako pierwszy sprawił sobie rower i jako pierwszy bywał w kinie opowiadając potem fabuły filmów sąsiadom zza płotu.

Poważne próby wyciągnięcia z rodziców „czegoś więcej” zaczęłam, gdy sama już zostałam matką. Zainspirowała mnie rodzina mojego amerykańskiego męża, która swoje korzenie zna do n-tego pokolenia wstecz, nie tylko te zapuszczone na amerykańskiej ziemi, ale jeszcze te europejskie. Chciałam stworzyć dla córek podobny albumu-archiwum z opowieściami o ich polskim pochodzeniu. Niestety, oporu i milczenia rodziców nie złamało nic. Kilkadziesiąt stron zapisanych pytaniami, z miejscami na odpowiedzi i zdjęcia do dzisiaj leży nietkniętych w mojej biblioteczce. W atmosferze niemal kłótni udało mi się z czasem jedynie „wycisnąć” z rodziców kilka smutnych, rodzinnych tajemnic, ale te, z pozoru, też nie miały większego związku ze wsią. Pozostałam więc z pogłębiającą się świadomością, że choć coś się do czegoś nie dodaje, a ja sama z jakichś przyczyn instynktownie powielam i praktykuję postawy, które kłócą się z moimi wartościami, skazana jestem w tym wymiarze na samotność i raczej muszę się z tym pogodzić.

Pierwszym uczuciem, jakie mnie ogarnęło po przeczytaniu „Chłopek”, była złość. Nie na autorkę, oczywiście, a na to, że na żadne z pytań, ani te stare, ani, tym bardziej nowe, jakie osaczyły mnie po lekturze, moi rodzice już mi nigdy nie odpowiedzą. Ojcu mogę je zadać na cmentarzu. Mama, chorująca na Alzheimera, od kilku lat przebywa we własnym, coraz bardziej odrealnionym świecie. Uczuciem drugim była smutna, ale jednak ulga. Wiele z tych nie dodających się wcześniej do siebie wartości nagle nabrało sensu. Na część pytań, pomijając ich wymiar osobisty, dostałam merytoryczne odpowiedzi. Z upływem czasu czuję zaś do autorki „Chłopek” coraz większą wdzięczność. Wykonała gigantyczną i pod wieloma względami pionierską pracę opowiedzenia Polkom i Polakom części ich historii, dotąd w dominującej narracji pomijanej i niedocenianej. A ważnej niesłychanie, bo dotyczącej większości z nas – mieszkańcy wsi stanowili w przedwojennej Polsce około trzech czwartych społeczeństwa. Co jeszcze ważniejsze, i co czuje się niemal od pierwszych stron lektury, autorce udało się odnaleźć i wskazać na nierozerwalne związki między masowymi doświadczeniami upodlenia, „wyklętozy” i znoju, jakie były udziałem przedwojennego pokolenia wieśniaczek, a takimi, powszechnymi zjawiskami do dziś pokutującymi w polskiej obyczajowości, jak choćby matkopolkowa obsesja na punkcie nieustającej domowej „krzątaniny” i stawiania potrzeb domowników nad własne, wyrażanie miłości do naszych bliskich, a szacunku do gości poprzez sadzanie ich za stołem, czy wciąż żywe przeświadczenie, że wiejskie pochodzenie jest gorsze od miejskiego i należy się go wstydzić.

Wreszcie udało się też Kuciel-Frydryszak, chyba w sposób najbardziej przekonujący z dotychczas podejmowanych prób, wyjaśnić, dlaczego połacie polskiego społeczeństwa, włączając w to moich rodziców, do dziś odczuwają do PRL-u przeogromny sentyment. Rzecz, która dla twórców nowego, demokratycznego ładu pozostaje sprawą „niepojętą” i wciąż obsesyjnie zwalczaną. Autorka „Chłopek” uznaje to „potępianie” nie tylko za społecznie szkodliwe, ale z gruntu nieuczciwe wobec pokoleń wiejskich mas urodzonych przed wojną, szczególnie kobiet, dla których możliwość wyrwania się z zabijających je – dosłownie! – warunków życia była szansą na ocalenie ich ludzkiej godności i jedyną furtką do lepszego życia.

Pozostaję z myślą, że gdyby Mama mogła przeczytać „Chłopki”, poczułaby się w końcu uwolniona od wstydu i bólu, jaki w sobie przez całe życie nosiła. Może poznałabym historie, na które całe życie podświadomie czekałam. Może w końcu usłyszałabym z jej ust słowa najważniejsze dla każdego dziecka, zwłaszcza dziewczynki: że jestem wystarczająca, że kocha mnie taką, jaką jestem, jest ze mnie dumna i nic nikomu nie jestem winna. Pociesza, że mogę o tym wszystkim porozmawiać z własnymi córkami, by idąc dalej w świat lepiej rozumiały i moje, i swoje wybory.

Podobne artykuły

NAJCZĘŚCIEJ CZYTANE

baner