Jako społeczność muzeum POLIN jesteśmy pacyfistami, nie jesteśmy obojętni, tak jak nas uczył Marian Turski. Byliśmy i jesteśmy przeciwko wszystkim wojnom – powiedział PAP dyrektor Muzeum Historii Żydów Polskich POLIN Zygmunt Stępiński.
Polska Agencja Prasowa: Podczas naszej ostatniej rozmowy, w 2020 r., powiedział pan, że antysemityzm jest w Polsce czymś zupełnie osobnym od tego, z czym mierzą się Żydzi mieszkający na Zachodzie. Czy te słowa są cały czas aktualne?
Zygmunt Stępiński: Nadal aktualne jest to, że mamy antysemityzm bez Żydów (których w Polsce mieszka dziś garstka), ale to już jest zupełnie inny antysemityzm. Wczoraj rozmawiałem z moją znajomą, szefową jednej z ważniejszych instytucji kultury żydowskiej w Polsce, która powiedziała mi, że na Facebooku ktoś jej napisał: „dobry Żyd to martwy Żyd” oraz „Adolf jednak miał rację”. Mówimy o zjawisku, które było, jest i będzie. A obecna sytuacja w Polsce niestety wręcz sprzyja rozwojowi antysemityzmu. Wpływ narodowych, nacjonalistycznych organizacji na zwiększenie napięć i atmosfery antysemickiej jest wyraźny. Wystarczy przywołać ostatnią kampanię prezydencką i przestępstwa, których publicznie dopuścił się jeden z kandydatów.
To, co się dzieje w portalach społecznościowych, zwłaszcza po wybuchu konfliktu izraelsko-palestyńskiego, który rozpoczął się od ataku terrorystycznego Hamasu na Izrael, a później reakcji militarnej Izraela, spowodowało i powoduje nadal wzrost napięć antysemickich na całym świecie.
Kiedyś mieliśmy do czynienia z tzw. antysemityzmem tradycyjnym, wynikającym raczej z uprzedzeń, które kształtowały się przez wieki, przedostały się do mainstreamu Kościoła Katolickiego, niesione były przez różne organizacje narodowe, które łatwo podchwytywały hasła antysemickie. Dzisiaj obserwujemy narastającą falę tzw. antysemityzmu lewicowego, z którym dość trudno sobie poradzić. Odwoływane są wystawy, koncerty, nie zaprasza się wybitnych żydowskich, izraelskich pisarzy i intelektualistów na konferencje naukowe, domaga się zerwania współpracy między najbardziej znaczącymi uniwersytetami a podobnymi instytucjami naukowymi i badawczymi w Izraelu, także otwarcie krytycznymi wobec władz tego kraju. Kwestionowane jest też prawo Izraela do istnienia. To jest zupełnie nowa forma antysemityzmu.
Przeraża jest skala zjawiska i fakt, że ten przekaz zdominował serwisy społecznościowe. Szerzy się tam w błyskawicznym tempie, nikt nie kontroluje ani nie usuwa z nich wrogich, atakujących Żydów stereotypowych haseł. I to trafia do ludzi, którzy nie są przygotowani do odbioru takich informacji, tylko ślepo wierzą w to, co przeczytali. Tu zwróciłbym uwagę na luki w edukacji – by móc się do czegoś krytycznie odnosić albo to oceniać, trzeba mieć dostateczną wiedzę. Myślę, że znaleźliśmy się w podobnej sytuacji, z jaką mieliśmy do czynienia przed wojną.
PAP: W latach 30…
Z.S.: Nie tylko w Niemczech, ale też w wielu innych krajach, w których niechęć do Żydów nagle wybrzmiała publicznie. Również w Polsce. Tuż przed okupacją, już po śmierci Józefa Piłsudskiego i po erupcji antysemityzmu, nieformalnie wprowadzono numerus clausus – ograniczenie liczby żydowskich studentów w szkołach wyższych do procentu Żydów w kraju – a potem numerus nullus, czyli całkowity zakaz przyjęć młodzieży żydowskiej na studia. To pokazuje, jak te zjawiska stawały się coraz bardziej powszechne i niebezpieczne.
PAP: Czy znając kontekst, nasilające się nastroje antyimigranckie w Polsce, tzw. patrole obywatelskie na granicach, manifestacje „Stop imigracji!”, ma pan wrażenie, że sytuacja może prowadzić do napięć, które przypominają atmosferę przedpogromową?
Z.S.: To są bardzo groźne zjawiska, ale nie, myślę, że to jeszcze nie jest ten moment. Głównym źródłem informacji dla ludzi, z których wylewają się oskarżenia, są serwisy społecznościowe. Na nich można zbudować zwycięstwo w wyborach prezydenckich i parlamentarnych – wystarczy odpowiednio manipulować informacjami. Myślę, i chcę wierzyć, że nie jesteśmy blisko sytuacji sprzed 80 lat, ale powinniśmy pamiętać, że pogromy miały miejsce i że historia lubi się powtarzać. Jeżeli lubi się powtarzać i powtórzyła się wielokrotnie, to jest pytanie, czy może się powtórzyć jeszcze raz.
Od lat jestem pod absolutnym wrażeniem przemówienia Mariana Turskiego z Auschwitz w 2020 r. Powtórzył wówczas słowa swojego przyjaciela Romana Kenta: „Jedenaste przykazanie – nie bądź obojętny”. Zanim to powiedział, przedstawił uproszczoną historię tego, jak antysemickie działania były wprowadzane przez NSDAP w Niemczech, jak w żaden sposób nie były kontrolowane i do czego doprowadziły. Auschwitz nie spadł z nieba. To wszystko powinno być pod bardzo szczegółową obserwacją. Analizą tego zjawiska powinny się zajmować ośrodki badawcze, nie tylko w Polsce, ale też na świecie. I powinny być przygotowywane propozycje rozwiązania problemu.
PAP: 11 sierpnia opublikował pan list ws. wojny Izraela z Hamasem, który jest głosem bardzo wyważonym. Zastanawiam się, czy w kraju takim jak Polska, z taką a nie inną historią, nie powinno się wprost nazywać rzeczy po imieniu? Czy w pana ocenie to, co się dzieje obecnie w Gazie, można nazwać ludobójstwem? To już nie jest tzw. wojna sprawiedliwa?
Z.S.: W Gazie prowadzona jest wojna, której ofiarami są przede wszystkim cywile, natomiast ludobójstwo to termin z prawa międzynarodowego, zresztą wprowadzony tam przez polskiego Żyda, Rafała Lemkina. Z ludobójstwem mieliśmy do czynienia kilka razy w ostatniej historii – w Armenii, kiedy Turcy mordowali Ormian, podczas Holokaustu i np. w Rwandzie. Ale czy o terminy prawne tu chodzi? Uważam, że w Gazie dokonywana jest zbrodnia na bezbronnej ludności. Ci ludzie nie mają gdzie uciec, nie mają zapewnionych dostaw żywności, które mogłyby zapobiec klęsce głodu. Niektórzy jednak sięgają jeszcze dalej, do terminologii ściśle związanej z Holokaustem. Budzi to mój sprzeciw. Uważam, takie porównania za szkodliwe, szczególnie dla pamięci o ofiarach Zagłady. W getcie warszawskim nie było Hamasu. W niczym to oczywiście nie zmienia mojego zdania w odniesieniu do losu palestyńskich cywili.
Dzisiaj niezwykle pilne jest doprowadzenie do tego, żeby zaczęły się na poważnie rozmowy pokojowe, w których brałyby udział najważniejsze państwa. Te, które mają najwięcej do powiedzenia w polityce zagranicznej. Rozlew krwi trzeba natychmiast zatrzymać, zabezpieczyć ludność Gazy przed ranami, głodem pragnieniem i śmiercią. Oczywiście Hamas powinien natychmiast uwolnić porwanych zakładników. Po stronie izraelskiej też przecież giną ludzie – żołnierze i cywile. Zamiast pokoju jest jednak eskalacja. Bliskie jest mi zdanie prezydenta Ronalda Laudera, przewodniczącego Światowego Kongresu Żydów, który wskazuje fundamentalne niebezpieczeństwa związane z kursem, który przyjął Izrael.
Jako społeczność muzeum POLIN jesteśmy pacyfistami, nie jesteśmy obojętni, tak jak nas uczył Marian Turski. Byliśmy przeciwko wszystkim wojnom i jesteśmy przeciwko wojnie toczonej przez Rosję w Ukrainie. Byliśmy przeciwko sytuacji na wschodniej granicy Polski w czasie poprzednich rządów, podsycających nienawiści do obcych. W Polsce się obcych boimy, nie chcemy ich. A jeżeli politycy to w odpowiedni sposób wykorzystują, to wzbudzają w narodzie falę nienawiści. I my w takiej nienawiści w tym kraju żyjemy, do obcych, do Żydów.
PAP: Jaką zatem rolę powinny odgrywać instytucje takie jak POLIN?
Z.S.: Przede wszystkim edukacyjną. Ale żeby wypełniać tę rolę dobrze powinny być niezależne. Zostaliśmy powołani przez trzech założycieli, czyli przez ministerstwo kultury, którego szefem był wówczas lewicowy polityk Waldemar Dąbrowski, przez miasto stołeczne Warszawa, którego prezydentem był prawicowy polityk Lech Kaczyński i przez Stowarzyszenie Żydowski Instytut Historyczny, które jest właścicielem największego zbioru artefaktów żydowskich w Polsce. To był konsensus, że muzeum jest niezbędne i że ono powinno powstać.
O nas mówi się, że jesteśmy muzeum żydowskim. Ale tak nie jest, bo w potocznym rozumieniu można byłoby to interpretować, że jesteśmy muzeum, które jest własnością Żydów. Jesteśmy muzeum wpisanym do rejestru prowadzonego przez ministerstwo kultury. Zdarza się nawet, że mówi się o nas jako muzeum izraelskim i stawiane są absurdalne pytania, dlaczego nie ma muzeum Polaków w Tel Awiwie. Jesteśmy polską instytucją opowiadającą polską, tysiącletnią historię Żydów polskich.
Na powstanie POLIN złożyły się dotacje urzędu miasta, Ministerstwa Kultury I Dziedzictwa Narodowego, środowisk żydowskich na całym świecie – tu wielkie zasługi ma Stowarzyszenie Żydowski Instytut Historyczny, jak również kilku państw – Niemiec, Stanów Zjednoczonych, Holandii, ostatnio też Norwegii. Od Izraela nie wzięliśmy ani złotówki, ani jednego szekla. Oczywiście, jak każde rejestrowe muzeum podlegamy ministrowi kultury, ale nikt nam nie dyktował, nie dyktuje i nie będzie dyktował, co mamy robić. Program POLIN to wyłącznie nasze decyzje, moje, poprzednich dyrektorów i dużego zespołu naprawdę wybitnych ludzi, znawców historii Żydów. To jest nasz wielki atut. Na nas nikt niczego nie wymusi. Oczywiście, prowadzimy rozmowy z założycielami, ale z ich strony to mogą być propozycje czy dyskusje o tym, czy pewne sprawy poruszamy w sposób właściwy. Natomiast żaden z założycieli, dotyczy to również okresu, kiedy u władzy w Polsce był PiS, nie narzucał nam programu.
PAP: A przypadek prof. Dariusza Stoli?
Z.S.: To jest trochę co innego. Dyrektor Stola i zespół muzeum przygotowali wystawę „Obcy w domu” poświęconą wydarzeniom Marca ’68, ostatniej fali emigracji Żydów z Polski. Odważną i szczerą. Ekspozycja spotkała się z krytyczną oceną ówczesnego rządu. To był pewnie jeden z głównych powodów, dla których prof. Stola nie został powołany na kolejną kadencję, mimo że bezapelacyjnie wygrał konkurs na dyrektora. Sytuacja w żaden sposób nie wpłynęła jednak ani na zmianę naszej narracji o Marcu ’68, ani na zmianę programu muzeum. Choć był to dla nas ogromny cios. Płaszczyzną, na której toczyły się wszystkie dyskusje, była Rada Muzeum, w której ministerstwo miało swoich przedstawicieli, i tam dochodziło do wymiany poglądów dotyczących programu muzeum. Przedstawicielem ministerstwa był wtedy wiceminister kultury Jarosław Sellin, zresztą osoba o naprawdę dużej wiedzy na temat historii polskich Żydów. Podczas spotkań rady zdarzały się spory, ale nigdy nie kończyło się tym, że otrzymywałem polecenie, że mam zrobić to i to, bo z góry było wiadomo, że tą ścieżką nie pójdę. Niezależność to mój priorytet.
PAP: Stoi pan na czele POLIN-u od ponad sześciu lat. Co uważa pan za swój największy sukces?
Z.S.: Mamy za sobą bardzo trudny okres. Pandemię, która wywołała turbulencje na całym świecie, w naszym muzeum również. W krótkim czasie przenieśliśmy działalność do sieci, wyposażyliśmy wszystkich pracowników w odpowiedni sprzęt, żeby można było prowadzić działalność muzealną i wykonywać prace w systemie online, a to wymagało rewolucji w całym IT. Trzeba było dbać nie tylko o rozwój samego muzeum, ale również o zespół, bo to on odpowiadał za przygotowanie wszystkich planów w nowym formacie, a jednocześnie za ich realizację.
Przygotowaliśmy także kilka wspaniałych wystaw czasowych, które cieszyły się wielkim powodzeniem wśród publiczności. Byliśmy epicentrum wydarzeń i głównym hubem informacyjnym dla mediów z całego świata podczas obchodów 80. rocznicy powstania w getcie warszawskim. Akcja Żonkile z wydarzenia lokalnego, warszawskiego rozrosła się w Polskę i na cały świat. Żółty symbol pamięci pierwszego miejskiego zrywu w okupowanej Europie dotarł w tym roku niemal na wszystkie kontynenty.
Myślę, że sprostaliśmy wszystkim wyzwaniom, rozwijając muzeum, kształtując zespół, zapewniając mu odpowiednie warunki do pracy, a to przełożyło się na sukces – dwukrotnie otrzymaliśmy nagrodę Europa Nostra przyznawaną przez Komisję Europejską. Żadne inne muzeum w Polsce nie ma dwóch takich nagród. Jednocześnie ciągle mam w sobie niepokój, że wydarzenia na świecie, na które wpływu nie mamy, mogą się przełożyć na zaprzepaszczenie dekady naszej pracy w misji edukacji i dialogu. W konsekwencji obniżając zainteresowanie tą historyczną wiedzą i spadkiem frekwencji. Na ten moment tego nie obserwujemy. Mamy publiczność ciągle na tym samym poziomie.
PAP: Pod koniec czerwca w muzeum otwarta została galeria „Więzi”, będąca ostatnim rozdziałem wystawy stałej.
Z.S.: Opowiada o polskich Żydach, którzy od drugiej połowy XIX w. szukali lepszego miejsca do życia – m.in. ze względu na brak perspektyw, brak dostępu do pewnych zawodów, albo po prostu wrogość motywowaną uprzedzeniami, także religijnymi. Ludzie ci zaczęli emigrować do Stanów Zjednoczonych, krajów Europy Zachodniej, Kanady, Brazylii, Argentyny, a nawet Afryki. Dla nas interesujące było to, co stało się z kolejnymi pokoleniami diaspory. Czy one odnoszą się w jakikolwiek sposób do Polski? Szukają kontaktu z naszym krajem? Pokazaliśmy te relacje poprzez siedem filmów nakręconych w siedmiu wybranych krajach. Z ogromnym wzruszeniem oglądam film o tym, jak ważna dla rodziny żydowskiej mieszkającej w Australii jest receptura sernika, którą zabrała ze sobą w podróż w nieznane prababcia. Podobne skojarzenia mają Żydzi, bohaterowie wystawy, którzy wyemigrowali do innych krajów.
Galeria „Więzi” to opowieść o tym, że dziedzictwo Żydów aszkenazyjskich przetrwało w smakach, języku i emocjach – w domach rozsianych po całym świecie. Żydzi aszkenazyjscy, którzy obecnie stanowią ponad 80 proc. wszystkich Żydów żyjących na świecie, w większości mają swoje korzenie w Polsce. Dla nas to symboliczne zamknięcie wystawy i pokazanie, że więzi nadal istnieją i że miejsce, z którego pochodzą, poprzez przekazywane przez pokolenia receptury, wspomnienia, zdjęcia, jest bardzo ważne.
PAP: Jakie plany na najbliższe miesiące?
Z.S.: We wrześniu otwieramy kameralną wystawę „Głoski Aliny Szapocznikow”, w listopadzie szykujemy się do prezentacji nowej wystawy czasowej „Moc słów” poświęconej językom żydowskim. Mamy także w dalszym planie rearanżację przestrzeni wystaw czasowych i wystawę prac amerykańskiego malarza o polsko-żydowskich korzeniach, Barnetta Newmana. A obok działań wystawienniczych te stałe programowe, m.in. finał konkursu Nagroda POLIN.
Jeżeli chodzi o moje plany, to kadencja kończy mi się 28 lutego przyszłego roku. Decyzje w sprawie stanowiska dyrektora Muzeum POLIN podejmą organizatorzy, wszystko to jeszcze przed nami.
Rozmawiała Katarzyna Krzykowska
*Zygmunt Stępiński jest absolwentem Wydziału Historycznego Uniwersytetu Warszawskiego. Od lat związany z działalnością społeczną organizacji żydowskich w Polsce i za granicą. W latach 80. XX wieku zaangażowany był w działalność opozycji demokratycznej. Był wydawcą, dziennikarzem, współtwórcą i wieloletnim prezesem zarządu Wydawnictwa Murator, współautorem programów społecznych „Dom dostępny” i „Dom bez barier”.
W Muzeum POLIN w latach 2012–2019 jako zastępca dyrektora nadzorował pracę działów: edukacji, komunikacji oraz sprzedaży i marketingu.
Od lutego 2019 r. pełnił obowiązki dyrektora tej placówki, a od 1 marca 2020 r. dyrektora Muzeum Historii Żydów Polskich POLIN. (PAP)
ksi/ miś/ aszw/