Kasia Drucker
Czytanie sceniczne sztuki pt. „The Half-Life of Marie Curie” według Lauren Gunderson odbyło się 14 maja w Konsulacie Generalnym RP w wykonaniu Amandy Baxter i Marianne Matthews, w reżyserii Kathryn Danielle Hirsh.
„Trzeba mieć wytrwałość i wiarę w siebie. Trzeba wierzyć, że człowiek jest do czegoś zdolny i osiągnąć to za wszelką cenę”. Te słowa Marii Skłodowskiej-Curie chyba najlepiej opisują jej życie jako naukowca. Maria Skłodowska-Curie to nie tylko znana wszystkim Polakom polsko-francuska uczona w dziedzinach fizyki doświadczalnej i chemii fizycznej, podwójna noblistka – laureatka Nagrody Nobla z fizyki w 1903 i chemii 1911, ale wspaniała kobieta, która wbrew ówczesnemu męskiemu światu nauki odniosła sukces i zaistniała w Panteonie najznamienitszych naukowców na świecie.
Kobietom w Królestwie Polskim nie wolno było otwarcie studiować w tym czasie, zależało to również w dużej mierze od zaborców. Co prawda były w Krakowie utworzone Wyższe Kursy Dla Kobiet w 1867 roku, ale dopiero w 1894 po raz pierwszy kobiety mogły być pełnoprawnymi studentkami na Uniwersytecie Jagiellońskim, dlatego szansą Marii na studia była Sorbona w Paryżu, gdzie wyjechała w roku 1891.
Jednak nie o tym jest sztuka…
Gdy zostałam zaproszona przez pana wicekonsula Mateusza Dębowicza na czytanie sceniczne w wykonaniu dwóch aktorek „Pół życia Marii Curie”, to spodziewałam się kolejnej sztuki o jej odkryciach, być może o relacji z córką Ireną, ale jakież było moje zaskoczenie, gdy w programie ujrzałam nazwisko Hertha Ayrton. Moje pierwsze pytania w głowie były: „Kim jest tajemnicza Hertha Ayrton?”, „Jakie ma powiązanie z Marią Skłodowską-Curie?”. Czytałam wiele biografii Marii, w tym napisaną przez jej córkę Irenę „Maria Curie – moja matka”, ale nigdzie nie napotkałam wzmianki o pani Ayrton. Pytałam się kilku osób z widowni, ale wszyscy również zastanawiali się, kim jest tajemnicza postać. Czekaliśmy z niecierpliwością na czytanie sztuki.
Na scenę wyszły aktorki i wraz z nimi odkrywaliśmy tajemnicę nie tylko pięknej i wzruszającej przyjaźni między dwiema kobietami, ale byliśmy świadkami ich niejako siostrzanej wspólnoty w walce o istnienie kobiet w świecie nauki i o poszanowanie ich dokonań. Mimo że było to czytanie bez dekoracji i w skromnych kostiumach, to wspaniała gra aktorska Amandy Baxter w roli Marii oraz Marianne Mathews w roli Herthy przeniosły nas w świat dwóch wyjątkowych w swojej epoce kobiet. Kobiet tak różnych charakterem i osobowością, ale połączonych razem poprzez podobieństwo swoich doświadczeń, świat protonów, neutronów, matematycznych równań oraz inżynierskich rozwiązań, które przyciągnęły uwagę widowni magnetyczną siłą wzruszeń i emocji.
Maria, drobna, cicha i bardziej spokojna, wycofana, skupiona na swoich pracach naukowych i planach powrotu do prac w laboratorium. Nosiła ze sobą gram radu, który przywiozła do Paryża w fiolce wręczonej jej przez prezydenta Hardinga w Białym Domu.
Hertha głośna i bardziej kobieta akcji, która wprost mówiła, co myśli. Odkryła pochodzenie syczenia podczas utleniania dodatniej elektrody węglowej i zaproponowała zmiany w kształcie elektrod węglowych, które znacznie skróciły okres syczenia. W 1899 roku Ayrton przeczytała swój artykuł na temat syczenia łuku elektrycznego dla Instytutu Inżynierów Elektryków, którym rozpoczyna się sztuka.
Akcja sztuki rozgrywa się w latach 1911-1914 roku we Francji i w Anglii. W tym czasie Curie przeżywała we Francji skandal związany z jej romansem z Paulem Langevinem, który groził przyćmieniem jej drugiej Nagrody Nobla. Grono obrońców Marii w tym czasie było raczej nieliczne. Na duchu wspierał ją jedynie Albert Einstein, stojący na czele międzynarodowej elity uczonych, oraz wąska grupa najbliższych przyjaciół, wśród nich właśnie
Hertha Ayrton. Marie Curie spędziła dwa miesiące na brytyjskim wybrzeżu w domu tej znakomitej matematyczki, wynalazczyni i sufrażystki.
W genialny sposób autorka sztuki pokazała obie kobiety nie tylko jako wielkie, silne pionierki w świecie nauki borykające się z uznaniem ich osiągnieć poprzez męskie grono czasem przeciętnych naukowców, ale pokazała ich wrażliwe wnętrze i cierpienia, jakich doznawały. Pokazała je jako matki martwiące się o przyszłość ich dzieci, jako kobiety, które chcą być kochane. Stały się one dla widowni bliskimi osobami, które chciałoby się wziąć za rękę i przytulić, wesprzeć i powiedzieć, że wszystko będzie dobrze. Końcowa scena, której nie będę zdradzać, pozostawiła widownię w kilkusekundowym milczeniu i ze łzami w oczach, po czym odezwały się okrzyki „brawo, brawo” i owacje na stojąco.
Odpowiedzialna za dźwięk i akompaniament Maria Dessena oraz reżyserka Kathryn Danielle Hirsh, która jako narrator czytała w tle opisy sceniczne, również zasługują na uznanie i wielkie brawa.
Wielkie podziękowania dla wicekonsula Mateusza Dębowicza za jego zaangażowanie, wsparcie, entuzjazm i ogromną pomoc w możliwości pokazania tej historii na scenie w Konsulacie Generalnym RP.
Mam nadzieje, że wkrótce obejrzymy tę sztukę w pełnej okazałości zaprezentowaną dla większej grupy widzów, na dużej scenie i poznamy historię przyjaźni mniej znanej, czyli „Drugą połowę życia Marii Skłodowskiej-Curie”. I tak, gdy zabrzmiały mi w uszach w uszach słowa piosenki „rzeczywiście tak jak księżyc ludzie znają mnie tylko z jednej, jesiennej strony”, to poczułam jakbym poznała dzięki tej sztuce Marię z zupełnie innej strony.
ZDJĘCIA: KASIA DRUCKER