New York
55°
Sunny
7:13 am6:58 pm EDT
4mph
36%
29.89
TueWedThu
64°F
54°F
52°F
Jesteśmy z Polonią od 1971 r.
Publicystyka
Wywiady
Warto przeczytać
Kultura
Polonia

Nie należy się poddawać i załamywać

20.03.2022

„Dzięki roli matki Róży Czackiej zrozumiałam, że w życiu nie wszystko musi być pod moją kontrolą. To pewien rodzaj pokory, dzięki której myślę sobie, że dane doświadczenie, nawet to po ludzku przykre, jest mi w życiu do czegoś potrzebne” – mówi Małgorzata Kożuchowska opowiadając o roli błogosławionej matki Róży Czackiej, którą zagrała w filmie „Wyszyński – zemsta czy przebaczenie”.

Pani Małgorzato, spotykamy się przy okazji projekcji filmu „Wyszyński – zemsta czy przebaczenie”, w dodatku w wyjątkowych okolicznościach związanych z toczącą się wojną. Niestety te wydarzenia mające miejsce na Ukrainie w pewnym stopniu wpisują się w tematykę tego filmu. Jak Pani zareagowała na wiadomość o zbrojnej napaści Rosji na naszych wschodnich sąsiadów?
Jest to coś nieprawdopodobnego, że w XXI wieku możliwy był taki akt niczym niesprowokowanej agresji na wolny i niezależny kraj. Moja wizyta w Stanach była zaplanowana od dłuższego czasu. Jednak, kiedy rano w dniu wylotu dowiedziałam się, że Rosja zaatakowała Ukrainę, miałam ogromne wątpliwości, czy opuszczać nasz kraj i czy zostawić rodzinę… Przecież nie było wiadomo, co wydarzy się za kilka godzin czy następnego dnia. Poczucie obowiązku wzięło górę. Poza tym wolałabym, żebyśmy nie szukali dzisiaj porównań, ale ma pan rację, gdy oglądało się ten film („Wyszyński – zemsta czy przebaczenie”) z pozycji osoby żyjącej w pokoju, to oglądało się go trochę inaczej; z podziwem dla bohaterstwa ludzi z tamtych czasów. Była to jednak historia z przeszłości, która niewiele ma z nami wspólnego. Dzisiaj ogląda się go jako rzeczywistość, która dotyka każdego z nas. Wojna stała się bliska i nadzwyczaj realna. Tu i teraz. To się dzieje, choć z całych sił pragnęlibyśmy, żeby to był tylko zły sen. Dla mnie poruszające jest to, w jaki sposób Polacy, po raz kolejny, stają na wysokości zadania jednocząc się w tej trudnej sytuacji i niosą pomoc tam, gdzie jest najbardziej potrzebna. Śledząc to wszystko poprzez media społecznościowe nie widzę nikogo, kto siedzi z założonymi rękami i czeka. Są organizowane zbiórki żywności, lekarstw. Ludzie zawożą tę pomoc na granicę, jednocześnie zabierając stamtąd uchodźców, których kraj jest pogrążony w wojnie. Jest to niezwykle wzruszające i budujące.

To wszystko o czym Pani wspomniała, koresponduje także z podtytułem filmu, czyli ze słowami „zemsta czy przebaczenie”, i to w dodatku na dwóch różnych płaszczyznach. Z jednej strony jest kwestia relacji pomiędzy najeźdźcą i obrońcami, a z drugiej wsparcia niesionego przez naszych rodaków i historycznych zaszłości pomiędzy Polakami a Ukraińcami. Wiem, że mimo iż sporadycznie, to jednak pojawiały się głosy, czy ze względu na niewyjaśnioną sprawę rzezi wołyńskiej powinniśmy się angażować w pomoc Ukrainie. Na szczęście były one nieliczne i szybko ustały.
Dylemat wskazany w tytule dotyczył także osoby, która obecnie jest błogosławiona i konsekrowana, księdza, któremu teoretycznie powinno być łatwiej. Wszyscy jesteśmy ludźmi i każdy ma prawo na swój sposób przeżywać wątpliwości, rozterki. Jeśli takie opinie się pojawiły, to były one sporadyczne i niczego za sobą nie niosły. Jestem całym sercem za Ukrainą i po powrocie do kraju zrobię wszystko co w mojej mocy, żeby pomagać poszkodowanym i wspierać tych, którzy walczą. Prezydent Ukrainy Wołodymyr Zełenski apelował, żeby wykorzystywać media społecznościowe i jasno mówić światu, kto jest po dobrej, a kto po złej stronie. Ważne jest wywieranie odpowiedniej presji na rządy Europy Zachodniej, ale także władze w Stanach Zjednoczonych, żeby politycy nie czuli się bezpieczne i nie uciekali od ważnych decyzji, tylko je podejmowali i wprowadzali w życie. Ja też wykorzystuję swoje media społecznościowe do tego, żeby bardzo wyraźnie o tym mówić, oraz by te komunikaty docierały do jak największej liczby ludzi. Wydaje mi się, że ta presja społeczna i ogromne zaangażowanie ludzi odnosi skutek i bardzo w to wierzę. Mam nadzieję, że ostatecznie zwycięży sprawiedliwość, prawda i miłość, oraz że Ukraina odniesie zwycięstwo i zapanuje pokój.

Przed projekcją filmu „Wyszyński – zemsta czy przebaczenie” w Konsulacie Generalnym RP w Nowym Jorku Małgorzata Kożuchowska opowiedziała o kulisach jego powstania / Foto: WOJTEK MAŚLANKA/NOWY DZIENNIK

Wspomniała Pani o postaci błogosławionego kardynała Stefana Wyszyńskiego, który – jako jako jeszcze młody ksiądz – jest głównym bohaterem filmu. Pani również zagrała w nim wyjątkową i obecnie błogosławioną osobę – matkę Różę Czacką. Jak pani zareagowała na wiadomość o tej propozycji i wyjątkowej roli filmowej?
Osoba matki Róży Czackiej pojawiła się moim życiu już na studiach – prof. Maja Komorowska, która była opiekunką mojego roku, jest mocno związana z ośrodkiem dla niewidomych w Laskach, którego założycielką była matka Róża Czacka. Najpierw byłam trochę zaskoczona i zdziwiona tą propozycją, a jednocześnie zaszczycona, że akurat mnie wybrano do tej roli. Wiedziałam, że grając autentyczną postać, biorę na siebie dużą odpowiedzialność, dlatego chciałam się dobrze przygotować. Oczywiście wiedziałam o tym, że film jest poświęcony kardynałowi Stefanowi Wyszyńskiemu, i że matka Róża Czacka będzie w nim postacią drugoplanową.

Wydaje mi się, że Pani w tym filmie miała kilka trudności do pokonania, ponieważ grała pani siostrę zakonną, niewidomą i świętą, a w dodatku jej beatyfikacja zbliżała się wielkimi krokami. O ile ta pierwsza kwestia nie powinna Pani, jako doświadczonej aktorce, sprawić kłopotu, to już te kolejne aspekty na pewno mogły być nieco stresujące. W dodatku kreowała Pani jej postać od samego początku. O ile rolę i sposób odtwarzania, zachowanie i reakcje ks. porucznika Wyszyńskiego można było nieco oprzeć na materiałach dokumentalnych, znanych z jego późniejszego życia, już jako kardynała i Prymasa Tysiąclecia, to w przypadku matki Róży Czackiej Pani musiała stworzyć jej postać od podstaw, ponieważ nie była ona znana, nie ma nagrań z jej udziałem, a poza nielicznymi siostrami zakonnymi mało kto mógł cokolwiek powiedzieć na jej temat. Tak więc Pani twarz staje się pierwowzorem błogosławionej matki Róży Czackiej. To na pewno było dla Pani duże wyzwanie.
Źródeł, z których można było dowiedzieć się, jak zachowywała się matka Róża Czacka, nie ma wiele. Przestudiowałam wszystko, co było dostępne. Habit i miejsce, w którym graliśmy, już w jakiś sposób były mi pomocne, bo wyraźnie określały tę postać. Przed rozpoczęciem zdjęć spędziłam dzień w Laskach przyglądając się pracy sióstr i słuchając opowieści o założycielce ich zgromadzenia. Matka Czacka miała w życiu konkretne zadanie, które konsekwentnie realizowała, musiała posiadać niesamowitą charyzmę, bowiem mimo swojej ułomności potrafiła zbudować ośrodek funkcjonujący do dziś. Była tam przełożoną; kimś w rodzaju dzisiejszego lidera. Moim punktem wyjścia do pracy nad tą postacią była pokora, skupienie i dobór skromnych środków wyrazu. Po obejrzeniu filmu siostry, które ją znały, powiedziały mi, że moja rola im się podobała, ale dodały, że ich matka nie była taka łagodna…

Co dla Pani było najtrudniejsze podczas pracy na planie filmowym?
Myślę, że znalezienie pewnego balansu pomiędzy autentycznością, wiernością prawdzie a pewną wizją artystyczną. Podczas wizyty w Laskach widziałam ludzi, którzy poruszają się i zachowują prawie tak samo jak ludzie widzący. Jednocześnie w filmie trzeba to było zaznaczyć. Z rozmów z siostrami zakonnymi wynikało, że matka Róża Czacka właściwie miała zamknięte oczy, widoczne było to również na wszystkich zdjęciach. Jednak uznaliśmy, że w filmie nie zda to egzaminu. Musiałam to wypośrodkować i znaleźć też takie momenty, gdzie te oczy są otwarte, ale wzrok pozostaje nieruchomy, nieobecny.

Małgorzata Kożuchowska (w środku) z siostrami zakonnymi obecnymi na pokazie filmu „Wyszyński – zemsta czy przebaczenie” / Foto: WOJTEK MAŚLANKA/NOWY DZIENNIK

To na pewno nie jest łatwe, ponieważ każda osoba widząca podczas rozmowy automatycznie kieruje wzrok w kierunku źródła dźwięku.
Tak, ma pan rację, ale jako aktorka muszę sobie z takimi sprawami radzić i mam nadzieję, że tak było i w tym przypadku. Poza tym poprosiłam siostry, żeby były na planie, żeby czuwały i zwracały mi uwagę, gdyby wyczuły jakiś cień fałszu w mojej grze, ponieważ to one na co dzień pracują z niewidomymi. Oczywiście, teraz oglądając film, poprawiłabym niektóre rzeczy, ale tak jest prawie zawsze.

Dodatkowym utrudnieniem na pewno był czas pracy na planie filmowym. Zdjęcia kręciliście podczas pandemii, a z wcześniejszego wywiadu, który przeprowadziłem z producentem filmu Maciejem Syką, wiem, że musieliście czasami przerywać pracę i poddać się kwarantannie.
Tak, mieliśmy przerwy w pracy, ale wraz z upływem tego czasu moja rola się rozwijała. Tak więc postaci, którą odgrywałam, te przerwy się przysłużyły. Widocznie matka Róża Czacka zasługiwała na więcej uwagi, aniżeli to było w założeniach początkowych.

Czy ta rola, którą Pani grała, a także postać matki Róży Czackiej wpłynęły na Panią w jakiś sposób?
Każda z ról, którą gram, odkłada się w mojej pamięci. Dzięki postaciom, które kreuję, czasem łatwiej mi siebie zrozumieć. Dzięki roli matki Róży Czackiej zrozumiałam, że w życiu nie wszystko musi być pod moją kontrolą. To pewien rodzaj pokory, dzięki której myślę sobie, że dane doświadczenie, nawet to po ludzku przykre, jest mi w życiu do czegoś potrzebne. Nie należy się poddawać i załamywać, tylko nauczyć się przyjmować to i myśleć pozytywnie, a historia życia oraz działalności matki Róży Czackiej jest tego świetnym przykładem.

Na zakończenie proszę powiedzieć, nad czym Pani teraz pracuje? Gdzie znów będziemy mogli Panią zobaczyć?
Po powrocie do Polski zacznę próby w Teatrze Polonia w Warszawie, gdzie zagram w komedii Aleksandra Fredry „Mąż i żona”. Mam nadzieję, że w maju, kiedy jest zaplanowana premiera, będziemy żyli w świece bez wojen, i że to będzie taki „plaster” na dusze widzów. Później wejdę w próby w moim Teatrze Narodowym do „Dekalogu” według Krzysztofa Kieślowskiego. Czekałam na to i niesamowicie się cieszę, że na początku przyszłego sezonu, we wrześniu lub październiku, będzie premiera. Jestem podekscytowana, ponieważ będzie to moja kolejna współpraca z reżyserem Wojciechem Farugą, z którym zrobiłam „Matkę Joannę od Aniołów” i świetnie nam się razem pracowało. Poza teatrem również pracuję cały czas. Nową rolą jest dla mnie współprodukcja filmu „Zołza” na podstawie scenariusza Ilony Łepkowskiej, w którym zagrałam też główną rolę. Jego premiera przewidziana jest na jesień i jestem w ten proces postprodukcji filmu bardzo zaangażowana, bo włożyłam w niego dużo pracy i serca.

Malgorzata Kozuchowska, z dużą pokorą podeszła do roli błogosławionej matki Róży Czackiej, którą zagrała w filmie „Wyszyński – zemsta czy przebaczenie” / Foto: WOJTEK MAŚLANKA/NOWY DZIENNIK

Podobne artykuły

NAJCZĘŚCIEJ CZYTANE

baner