Skończyłaś studia aktorskie w Polsce, a w ubiegłym roku również w Nowym Jorku, gdzie studiowałaś na wydziale aktorskim CUNY Brooklyn College. Czym studia aktorskie w Polsce różnią się od tych w Nowym Jorku?
Uczenie się aktorstwa to bardzo indywidualne doświadczenie. Wiele zależy od tego, na jakich trafisz wykładowców, na jaką grupę. Te dwa systemy uczą tego samego, ale różnią się pod wieloma względami.
W Polsce mamy system mistrzowski. Nauczyciele to słynni aktorzy czy reżyserzy. Uczą tego, co dla nich działa, czego sami nauczyli się od swoich mistrzów. I to jest super, bo możesz się uczyć od artystów, których podziwiasz. Ale rzadziej jest to usystematyzowany sposób uczenia metod czy technik aktorskich. W USA wykładowcy, szczególnie na programach magisterskich, specjalizują się w konkretnych technikach aktorskich, ruchowych czy pracy z głosem. Dają ci bardzo konkretny zestaw narzędzi do pracy.
Myślę, że materiał, nad którym się pracuje, też jest trochę inny, zarówno jeśli chodzi o sceny na zajęciach, jak i o pełnowymiarowe spektakle, które wystawia się w uczelnianym teatrze. W Stanach to głównie dramaty z czytelną fabułą, które rozgrywają się w czterech ścianach: jest stół, są krzesła, kuchenka i lodówka, wszystko jest bardzo realistyczne, jak w filmie. W trakcie studiów grałam sceny od Artura Millera, poprzez Tennessee Williamsa po współczesnych dramatopisarzy amerykańskich, jak Stephen Adly Guirgis, Lucas Hnath czy Martyna Majok. W Polsce od lat dekonstruuje się taki klasycznie rozumiany, realistyczny teatr, jest dużo więcej umowności, abstrakcji, różnorodności środków i form, często spektakle są kolażami różnych tekstów, mają publicystyczny, nierzadko polityczny wydźwięk. Spektakle tworzone są według wizji reżysera, a mniej pod dyktando autora dramatu, tak jak to jest w USA. Podobnie też było w szkole teatralnej w Polsce, choć w obu instytucjach było również miejsce na pracę nad materiałem klasycznym – Szekspirem, a w Polsce także m.in. Słowackim czy Wyspiańskim.
Czy zawód aktor coś innego znaczy w Polsce niż w USA?
W Stanach każdy może być aktorem. W Polsce zazwyczaj (choć są wyjątki) trzeba przejść przez system szkoły teatralnej, żeby w ogóle się wkręcić w to środowisko i pracować. W Stanach wiadomo, że szkoła bardzo pomaga, bo daje nie tylko warsztat, ale też kontakty, możliwości grania i pracy, ale nie jest konieczna.
Normalne jest w USA, że każdy aktor ma jakiś drugi zawód. Aktorem jest się całe życie, i należy to traktować bardzo profesjonalnie, ale pracę się ma od czasu do czasu. I to nie zmienia tego, jakim jesteś artystą. Super, jak ktoś może robić projekt za projektem, ale w rzeczywistości dobrze mieć jakieś inne źródło dochodów. Nie musi to być bardzo dalekie od aktorstwa. Mam koleżankę, która uczy gry w szachy, poprzez granie małych spektakli dla dzieci o tym, co robią pionki na planszy. Moi koledzy są coachami i uczą wystąpień publicznych. Raz gościnią naszych zajęć była aktorka, która świetnie sobie radzi: gra na off-Broadwayu spektakl za spektaklem, zagrała też w serialu dla Netflixa, ale powiedziała, że utrzymuje się z tego, że gra… na giełdzie od siedmiu lat.
W Polsce wciąż bardzo jest zakorzeniony model teatrów, które mają stały zespół aktorów, zatrudnionych na etacie. Pamiętam, że gdy skończyłam szkołę aktorską w Krakowie, miałam poczucie, że jeśli ktoś nie dostanie etatu w teatrze od razu po studiach, to znaczy, że nigdy nie odnajdzie się na rynku. A tak naprawdę ja wcale nie chciałam wtedy współpracować na stałe z jednym teatrem. To się trochę zmienia, bo coraz więcej ludzi z mojego pokolenia nie wybiera etatów. Decydują się na bycie aktorami freelancerami, a jeśli grają w teatrze, to grają gościnnie, choć nie wszystkie teatry są na to otwarte. Takie gościnne granie jest możliwe głównie w teatrach musicalowych, gdzie często robi się otwarte castingi do poszczególnych spektakli.
Szkoła w Stanach dała mi wiele więcej narzędzi do tego, jak się odnaleźć na rynku. Mieliśmy np. zajęcia Business of Acting. Przygotowywały nas one do nas do tego, jak znaleźć agenta, jak działać na rynku nowojorskim. Tutaj do każdego spektaklu czy produkcji jest casting. Nawet jeśli w jednym sezonie grałeś na Broadwayu czy współpracujesz już kolejny raz z konkretnym teatrem albo producentem, często nie wiesz, czy dostaniesz angaż przy następnym projekcie. Oczywiście jeśli jesteś rozpoznawalną gwiazdą, to może cię ktoś zaprosić i zrobić cały spektakl pod ciebie, ale to dotyczy minimalnego procentu aktorów czy projektów.
Inna różnica to tryb powstawania i eksploatacji spektaklu. W Polsce próby do spektaklu trwają średnio trzy miesiące, a potem grasz setki spektakli co kilka tygodni na przestrzeni całego sezonu teatralnego, a czasami i kolejnych sezonów. W Nowym Jorku próby trwają tylko od dwóch do sześciu tygodni, a po premierze spektakl gra się prawie codziennie czasem przez tydzień, czasem przez miesiąc. I potem koniec, już się to tego tytułu nie wraca. Jeśli coś się bardzo dobrze sprzedaje, zwłaszcza w przypadku wysokobudżetowych produkcji na Broadwayu, to można to grać przez wiele miesięcy albo lat, po osiem spektakli w tygodniu. Ten tryb i ciągłość pracy jest zupełnie inna niż w Polsce.
Co dały Tobie studia aktorskie w Nowym Jorku?
Na studiach w USA kładzie się nacisk na to, żeby być empowered jako artysta. Znać swoją wartość i być odważnym. To znaczy, że nie jesteś tylko wykonawcą, który ma realizować czyjąś wizję. Oczywiście musisz umieć współpracować z reżyserem, z aktorami na planie czy w teatrze, ale to nie wystarczy. Sami musieliśmy napisać swój monodram i go wyreżyserować. Uczono nas tego, żeby być samodzielnymi artystami. Samemu wyjść z inicjatywą i zrobić swój projekt. “Nie musisz czekać, aż ci ktoś da pracę. Jak jej nie masz, to stwórz coś. Potrafisz, wierzymy w ciebie. Przez dwa lata pokazaliśmy ci, jaka jest w tobie siła” – taką dewizę wyniosłam z Brooklyn College.
W Polsce nie lubiłam grać w projektach komediowych. Wyrosłam na teatrze, który historycznie przez dziesiątki lat walczył z cenzurą i był ostoją kultury. Uważałam, że komediowe role są za mało ambitne i niewarte uwagi.
A tymczasem teatr w USA ukierunkowany jest głównie na rozrywkę. Dzięki temu tutaj miałam zajęcia pt. „Clown” czy zajęcia z pracy z maską, które są prześmieszne, a równocześnie bardzo wymagające. Dodało mi to dużo lekkości. Teraz ogromną przyjemność sprawia mi granie komediowych ról. Zobaczyłam, że potrafię to robić.
Od lat zajmujesz się metodą aktorską Michaiła Czechowa. Wzięłaś udział w wielu szkoleniach w USA i Wielkiej Brytanii i teraz sama je prowadzisz w Polsce…
To metoda, o której niby każdy aktor w Polsce słyszał, ale nikt jej tak za bardzo nie uczy. To metoda opracowana przez bratanka słynnego pisarza Antona Czechowa. Zafascynowałam się nią i zaczęłam się jej uczyć ponad siedem lat temu m.in. w Stanach, jeszcze zanim przyjechałam do Nowego Jorku w ramach stypendium Fulbrighta. Od pewnego czasu przekazuję ją dalej i prowadzę warsztaty, robiłam to w Stanach, a niedługo poprowadzę także warsztaty w Polsce.
Michaił Czechow był uczniem Konstantego Stanisławskiego, ojca europejskiego teatru. Uciekł z Rosji z powodów politycznych i kilka lat później założył swoją szkołę najpierw w Wielkiej Brytanii, a później w Stanach, w Connecticut. Później osiedlił się w Los Angeles, gdzie do końca życia pracował z aktorami. Grał w hollywoodzkich produkcjach, m.in. w filmie Alfreda Hitchcocka, za co dostał nominację do Oscara.
Czechow interesował się naukami Wschodu, antropozofią, jogą i różnymi rodzajami ruchu. Jego technika opiera się na pracy z ciałem, wyobraźnią, gestem, z archetypami. Jednym ze znanych pojęć jest gest psychologiczny. Chodzi o to, że mogę wywołać emocje w sobie, które są prawdziwe, nie tylko poprzez wyobrażanie sobie czegoś w myślach, nie tylko z poziomu umysłu czy wspomnień, ale poprzez ciało i ruch. Poprzez wykonanie gestu, intencjonalnego ruchu – jeśli moje ciało jest rozluźnione i zaangażowane w ten ruch, to wywoła on u mnie jakąś reakcje emocjonalną. I m.in. na tym psychofizycznym połączeniu oparł swoją technikę Czechow. W dużym uproszczeniu to jest trochę jak mowa ciała. Jak czujesz się dobrze, to jesteś wyprostowana i masz ramiona otwarte, a jak się boisz, to twoje ciało się wycofuje, jesteś skulona. I to może działać też w odwrotnym kierunku.
Miałam z tej metody jeden weekendowy warsztat podczas studiów w Krakowie. Potem znalazłam szkołę w Londynie, dokąd pojechałam na krótkie intensywne letnie warsztaty. To zupełnie zmieniło moje wyobrażenie o aktorstwie. A później znalazłam Michael Chekhov Association w Stanach, które wtedy prowadziła zmarła w zeszłym roku, ostatnia żyjąca uczennica Czechowa – Joanna Merlin. Pojechałam tam i to wywróciło moje życie do góry nogami. Nie tylko jeśli chodzi o metody aktorskie, ale wtedy też zwiedziłam Nowy Jork i pomyślałam, że chciałabym tu kiedyś wrócić na dłużej i dalej się artystycznie rozwijać.
Będąc imigrantką, jak byłaś przyjmowana w nowojorskim świecie aktorskim?
Bardzo dobrze. Zawsze czułam się bardzo doceniania. Rozumiałam, że mogę się dużo nauczyć od innych studentów i wykładowców w szkole, a później od innych aktorów i reżyserów w teatrze. Poznawanie ich myślenia o aktorstwie i sztuce, tutejszych sposobów pracy było ubogacające. Często też słyszałam, że ja wnoszę do pracy coś innego “coś europejskiego” – myślenie metaforą, coś o innej ciężkości, co nie jest znane w Stanach. To dzięki moim aktorskim doświadczeniom i edukacji w Polsce.
Masz doświadczenie na scenie teatralnej, w filmach, w serialach, jako konferansjerka, ale także skrzypaczka, wokalistka i kompozytorka. Wydaje się, że w każdej z tych ról czujesz się jak ryba w wodzie…
Myślę, że każdy z tych obszarów jest częścią mnie. Tak naprawdę to są różne, ale bliskie sobie formy wyrazu. Gram na skrzypcach od szóstego roku życia, więc ten instrument jest jakby dodatkową częścią mojego ciała. Nie zastanawiam się już, skąd mam tę umiejętność. Po prostu gram.
Chyba też mam taki typ charakteru, że najlepiej się odnajduję w życiu, gdy mam kilka pasji. Jak jestem przez dłuższy czas w projekcie aktorskim, to mi brakuje muzyki. Jak zajmuję się tylko muzyką, to tęsknię za aktorstwem.
Jeśli chodzi o aktorstwo, to wolisz teatr czy ekran?
To dobre pytanie, na które nie mam dobrej odpowiedzi.
Ogólnie uwielbiam atmosferę planu filmowego i pod wieloma względami wolę ją od tej teatralnej. Ale z drugiej strony teatr oferuje spotkanie z żywym widzem, jest bardziej spontaniczny i za każdym razem dzieje się tu i teraz. Niestety teatr jest nieuchronnie połączony ze śmiercią. To brzmi filozoficznie, ale za każdym razem spektakl umiera i rodzi się na nowo następnego wieczoru. W pewnym momencie zagramy go po raz ostatni i nigdy nie będzie możliwości, żeby go wskrzesić. W przypadku filmu ta wspólna praca całej ekipy jest zarejestrowana i jej efekt zostaje na lata.
Oprócz studiów aktorskich, ukończyłam też studia w szkole filmowej w Łodzi. Studiowałam produkcję i poznałam robienie filmu od podszewki. Tego już nie zapomnę i to też wpływa na moje podejście do filmu.
Jednym z Twoich talentów jest znajomość języka esperanto. To sztuczny język stworzony przez Ludwika Zamenhofa, o którym niewiele osób słyszało.
To dzięki mojemu tacie, dla którego esperanto jest życiową pasją. Uczy esperanto, amatorsko śpiewa i zajmuje się teatrem w tym języku. Ja się wychowałam w esperanto. Używałam go do 10. roku życia. Teraz trochę zapomniałam, ale rozumiem praktycznie wszystko. Mój tata od lat jeździ kilka razy w roku na kongresy esperanckie. Jako dziecko jeździłam z nim i miałam wrażenie, że wszyscy mówią w esperanto. I że to normalnie, że mam ciocię z Francji, wujka z Korei i że choć są tak różnorodni, mówią różnymi językami, ale mają też wspólny. W dorosłym życiu wróciłam do tej pasji i występowałam kilkakrotnie śpiewając w esperanto dla wielonarodowej publiczności, m.in na Światowym Kongresie Esperantystów w Lizbonie, a nawet mieliśmy trasę koncertową po esperanckich klubach we Francji i Belgii.
Myślę, że dlatego tak dobrze czuję się w Nowym Jorku, bo kojarzy mi się z tą esperancką częścią mojego dzieciństwa. Każdy tu jest skądinąd, ale wszyscy się rozumieją.
Z projektów artystycznych, w których miałaś okazję brać udział w Nowym Jorku, który wspominasz ze szczególną sympatią, a który był dla Ciebie dużym wyzwaniem?
Ze wszystkich mam dobre wspomnienia. Teraz najcieplej myślę o “Once”, musicalu, w którym grałam w grudniu ubiegłego roku w Gallery Players na Brooklynie. To był projekt, który połączył wiele aspektów mojego życia. Mogłam grać na skrzypcach i śpiewać. Przede wszystkim uwielbiam ten musical, który opowiada o miłości irlandzkiego muzyka i imigrantki z Czech. Grany był na Broadwayu i otrzymał osiem Tony Awards. Jako mała dziewczynka widziałam film na podstawie tej historii i byłam nim zachwycona. Byłam też latem w Radio City Music Hall na koncercie Glena Hansarda i Margety Irglovej – autorów piosenek do “Once” i wykonawców głównych ról w filmie, który był pierwowzorem musicalu. Wtedy sobie pomyślałam: muszę kiedyś zagrać w tym spektaklu i dwa miesiące później zobaczyłam, że jest casting. Od razu wiedziałam, że jest tam rola dla mnie.
Ten spektakl okazał się ogromnym sukcesem. Wyprzedane były wszystkie przedstawienia. Tak entuzjastyczne zainteresowanie widowni i jej reakcje dawały nam ogromnie dużo radości każdego wieczoru.
Największym zaś wyzwaniem był projekt w Shapiro Theater, który jest częścią Columbia University. Projekt reżyserowany był przez studenta reżyserii Calvina Atkinsona. Wystawiliśmy “Confessional” Tennessee Williamsa. To mało znana jednoaktówka, prawie nigdy niewystawiana. Jak szłam na casting, to sobie pomyślałam, że nie ma mocnych, żeby mnie – aktorkę z Polski – obsadzili w takiej roli, zwłaszcza że to była postać nie w takim typie, w jakim najczęściej się mnie obsadza. Ale ją dostałam.
To była duża rola, na której opierał się cały dramat. Praktycznie na każdej stronie mój monolog. Ponadto, to skomplikowana postać, bardzo ekscentryczna i mająca w sobie dużo cierpienia. Sam proces tworzenia tej roli był dla mnie trudny, wyzwaniem dla mnie było zrobienie tego wiarygodnie w obcym języku. Przez dwa lata w Nowym Jorku czułam, że stopniowo się oswoiłam z graniem w języku angielskim. W którymś momencie nie robiło mi różnicy czy gram po polsku, czy po angielsku. A przy tej roli jednak okazało się to wysoką poprzeczką ze względu na samą postać i specyficzny język Williamsa. Ten spektakl był dla mnie bardzo dużym wyzwaniem, ale wyszło nam naprawdę świetnie i dało mi to bardzo dużo satysfakcji.
Niesamowitym przeżyciem dla mnie było też to, że projekt nadzorowała Anne Bogart, dziekanka reżyserii na Columbia University i legenda światowego teatru.
W Nowym Jorku miałaś też okazję wystąpić w projekcie folklorystycznym, z Kapelą Ludową podczas koncertu 85-lecia Polsko Amerykańskiego Zespołu Folklorystycznego. Muzyka ludowa jest specyficzna. Nie każdy się dobrze czuje w tym rodzaju muzyki, nie każdy umie ją grać. Ty jednak bardzo dobrze sobie poradziłaś. Grałaś tam zresztą pierwsze skrzypce.
Pochodzę z Bielska-Białej, czyli z Podbeskidzia. Nigdy wcześniej nie grałam z kapelą ludową, ale w moim regionie muzyka ludowa jest popularna, jest częścią życia, więc chyba dlatego było mi łatwo się w tym odnaleźć. Lubię polską muzykę ludową. Lubię też jak się ją wykorzystuje w nowoczesny sposób, wydobywając z niej piękno poprzez współczesne aranżacje. W tym koncercie miałam też ogromne wsparcie reszty Kapeli. To była grupa, która wiedziała dokładnie, jak to robić i jak to powinno brzmieć.
Zamierzasz wrócić do Nowego Jorku i działać artystycznie? W którym kierunku będziesz chciała się rozwijać?
Polska i Nowy Jork to są dwa miejsca, w których czuję się dobrze i chcę w nich tworzyć. Dwadzieścia lat temu byłoby to nie do pomyślenia, ale teraz żyjemy w takich czasach, że to jest możliwe. Rynek amerykański jest coraz bardziej otwarty na każdego rodzaju różnorodność, to też się wiąże z różnorodnością narodowościową. A dodatkowo większość przesłuchań i tak odbywa się online i przez to ten dystans maleje. Będąc w Stanach robiłam nagrania do castingów w Polsce. I będąc w Polsce też wysyłam nagrania na castingi w Stanach.
Mam różne plany dotyczące Stanów na najbliższy czas, chcę wykorzystać to, co tu zbudowałam, ale tak naprawdę, gdzie mnie los zaprowadzi, to się okaże.
W Polsce miałabyś ogromne możliwości jako aktorka. Co przyciąga Ciebie, jako młodą artystkę z Polski, do Nowego Jorku?
Jako człowieka przyciąga mnie różnorodność. Wielokulturowe społeczeństwo, to, że mam tu przyjaciół i współpracowników z całego świata. To poszerza mi perspektywy patrzenia na rzeczywistość i przez to mogę się rozwijać jako człowiek.
To takie środowisko, w którym jest ferment artystyczny do tworzenia nowych rzeczy. Nowy Jork daje możliwość rozwoju aktorowi, jak żadne inne miasto na świecie.
Nowy Jork ma taki magnetyzm, że się go kocha i nienawidzi równocześnie. Ale jak już ktoś tu jest, to chce tu zostać.
Rozmawiała Aleksandra Słabisz
Dominika Handzlik jest absolwentką Wydziału Aktorskiego Akademii Sztuk Teatralnych w Krakowie i ma licencjat z Wydziału Organizacji Sztuki Filmowej PWSFTviT w Łodzi. Ukończyła też dwa stopnie szkoły muzycznej w klasie skrzypiec w Bielsku-Białej. Znana jest z ról w takich polskich serialach, jak: “Przyjaciółki”, “Komisarz Alex” czy “Pierwsza miłość”, oraz produkcji filmowych, m.in. “Prawdziwe życie aniołów”. Ma na swoim koncie też spektakle w krakowskim Teatrze Variete, teatrze WARSawy i Teatrze Polskim w Bielsku-Białej.
W latach 2021-23, będąc stypendystką Fulbrighta, studiowała aktorstwo w CUNY Brooklyn College w Nowym Jorku. Wcześniej kilkakrotnie brała udział w warsztatach aktorskich organizowanych przez MICHA (Michael Chekhov Association) – Stowarzyszenie Michaiła Czechowa działające w USA. W Nowym Jorku brała udział w wielu projektach aktorskich, w tym remake’u słynnego musicalu “Once” w Gallery Players na Brooklynie, oraz zagrała główną rolę w “Confessional” na podstawie Tennessee Williamsa w Shapiro Theater.
Swoje aktorskie pasje łączy z muzycznymi: śpiewa i pisze własną muzykę. Jest laureatką I nagrody Międzynarodowego Festiwalu Piosenki „Anna German” w Warszawie oraz II nagrody na 54. Studenckim Festiwalu Piosenki w Krakowie.