New York
72°
Partly Cloudy
6:15 am7:40 pm EDT
1mph
97%
29.79
TueWedThu
82°F
79°F
81°F
Jesteśmy z Polonią od 1971 r.
Publicystyka
Turystyka
Polonia

Odkrywanie Peru (cz. 2)

12.02.2024
Cruz del Condor – to miejsce widokowe, do którego ciągną turyści, aby oglądać słynne kondory wielkie

Janusz M. Szlechta

Była to wyjątkowa wyprawa, która trwała 15 dni. Rozpoczęła się 6, a zakończyła 20 października 2023 roku. Wyprawę „Peru Express + Linie Nazca” zorganizowało biuro Classic Travel z siedzibą w Wallingtonie, w stanie New Jersey, którego założycielami są Małgorzata i Jurek Majcherczyk. Dla Jurka Peru jest miejscem kultowym i bardzo ważnym w jego życiu.

DZIEŃ CZWARTY. PONIEDZIAŁEK, 9 PAŹDZIERNIKA. ZEJŚCIE DO KANIONU COLCA

O godzinie 6 rano zasiedliśmy w restauracji hotelowej w Chivay do śniadania, a pół godziny później wyjechaliśmy busem w kierunku Doliny Rio Colca. Prawie dwie godziny jechaliśmy do Cruz del Condor – początku Kanionu Colca. Jest to miejsce widokowe, do którego ciągną turyści, aby oglądać słynne kondory wielkie. Chętnych do ich oglądania były setki. Czekaliśmy na pojawienie się kondorów ponad godzinę. I nagle pojawił się jeden, który rozłożył skrzydła i spokojnie leciał nad kanionem. Po chwili dołączył do niego drugi. Kilka minut później przeleciały jeszcze trzy, po czym ukryły się za szczytami górskimi. Niemal każdy z obserwujących trzymał w ręku komórkę lub aparat i starał się sfotografować te latające olbrzymy.

Przewodnik powiedział nam, że kondor jest ważnym symbolem indiańskim. Oznacza odrodzenie po śmierci oraz świat duchów. Można go znaleźć zarówno w wierzeniach Inków, jak i innych ludów mieszkających na terenie Peru.

Z tego punktu widokowego pojechaliśmy już bezpośrednio do wioski Cabanaconde (3350 m n.p.m.). W hotelu La Posada del Conde zostawiliśmy bagaże i ruszyliśmy pieszo w kierunku zejścia do Kanionu Colca. Jest tutaj również Avenida Polonia, więc przeszliśmy nią kawałek i zrobiliśmy sobie pamiątkowe zdjęcia.

Kiedy stanęliśmy na krawędzi wiadomo było, kto zejdzie na dół. Sześć osób zdecydowało, że nie dadzą rady i zostają na górze. 14 osób ruszyło wąską ścieżką na dno kanionu. Naszym celem była oaza Sangalle na dnie Kanionu Colca. Prowadził nas licencjonowany przewodnik górski Eloy Cacya, syn szamana. O nasze bezpieczeństwo dbali również: jego córka Reyna, syn Eloy Jr oraz Paul Navarro.

Nasz przewodnik Eloy Cacya i Jurek Majcherczyk z biało-czerwoną chorągiewką w miejscu widokowym Cruz del Condor

Wedle wstępnych założeń, zejście powinno nam zająć trzy godziny. Udało się to tylko sześciu osobom, pozostali schodzili znacznie dłużej. Dla niektórych schodzenie tą kamienną ścieżką stało się koszmarem. Było dużo dziur, zakrętów i zeskoków, pokonanie których wymagało uwagi i wysiłku. Anna Sudoł, która korzystała z dwóch lasek, w pewnym momencie zaczęła siadać na skałach, niemal płakała z bólu i stwierdziła, że nie da rady już dalej iść. Nasz przewodnik Paul poprosił młodego Indianina Eloya, który szedł za nami z dwoma mułami, aby pozwolił Ani wsiąść na muła i zjechać na dół. I tak się stało.

Nasza grupa schodzi do Kanionu Colca

Mniej więcej w połowie drogi ja też zacząłem mieć problemy ze schodzeniem, bo coraz bardziej bolały mnie nogi. Miałem jedną laskę, więc Reyna podała mi drugą. Szło mi się trochę lepiej. Zszedłem na dno kanionu tylko dzięki pomocy Tomka Augustyniaka i Paula Navarro. Tomek często łapał mnie za rękę lub za ramiona i pozwalał powoli iść do przodu. Jak była potrzeba, dołączał Paul. Nogi bolały mnie coraz bardziej, więc zatrzymywaliśmy się często, abym odpoczął. Dzięki ich pomocy dałem radę i zeszliśmy do oazy Sangalle.

Zmęczeni, ale i zadowoleni, że dotarliśmy na dno kanionu, wskoczyliśmy do niewielkiego basenu, aby się wykąpać i odreagować ogromny wysiłek. Basen usytuowany jest pośród skał. Na jednej z nich widnieje tablica przypominająca, że to polscy kajakarze odkryli Kanion Colca dla świata.

Chwila na odpoczynek w drodze do Kanionu Colca. Na zdjęciu (od lewej): Janusz Szlechta, Eloy Cacya Jr (prowadził muły), Anna Sudoł, przewodnik Paul Navarro i Reyna Cacya

Sandra, Rudolph, Magda, Grzegorz, Zuzanna i Grzegorz poszli jeszcze niżej, aby z bliska zobaczyć rzekę Colca i miejsce, gdzie zaczęli swoją wyprawę polscy kajakarze w maju 1981 roku. Poprowadził ich Paul. Wrócili szczęśliwi, że mogli to miejsce zobaczyć.

Powoli zapadał zmierzch. Zjedliśmy pyszną kolację w restauracji Tropical, usytuowanej powyżej basenu. Wszyscy poszliśmy spać po 9 wieczorem, bo czekał nas ciężki dzień. Hotel przypomina stary, niewielki wiejski dom. Jest w nim kilka pokoi dla turystów. Była to spokojna noc pod milionem gwiazd.

DZIEŃ PIĄTY. WTOREK, 10 PAŹDZIERNIKA. WYJŚCIE Z KANIONU COLCA. PRZEJAZD DO PUNO

Rudolph Rinderer, Beata Piszczek i jej mąż Mirek oraz Tomek Augustyniak pobudkę mieli o godzinie 4 rano. Po śniadaniu wyruszyli z oazy Sangalle na szczyt kanionu. Stwierdzili, że dadzą radę wejść. Towarzyszył im nasz przewodnik i jednocześnie szaman Eloy Cacya.

Pozostali członkowie grupy stawili się na śniadanie o 6:30. Nakarmieni pozytywną energią, ruszyliśmy wąską ścieżką pod górę. Kilkaset metrów dalej czekali na nas dwaj Indianie z mułami. Pomagali nam wsiąść na grzbiety tych spokojnych zwierząt i po kolei ruszaliśmy. Jako pierwszy ruszył Grzesiek Skora. Ja ruszyłem niedługo po nim. Muł sam szedł pod górę, ja tylko mocno trzymałem się siodła, aby nie spaść. Dzielnie pokonywał zakręty i wzniesienia, skakał po kamieniach i wspinał się, ciężko dysząc. W pewnym momencie zatrzymał się na chwilę, aby odsapnąć. Im było wyżej, tym częściej robił sobie przystanki. Ale nigdy nie pomylił trasy, mimo że w kilku miejscach ścieżki krzyżowały się. Wszystkie muły wyniosły nas na górę spokojnie i bez zawirowań.

Kiedy byliśmy już blisko wyjścia z kanionu, zobaczyliśmy na ścieżce spokojnie wspinających się Rudolpha, Beatę, Mirka i Tomka. Byli zmęczeni, ale… dali radę! Jako pierwszy zameldował się na krawędzi Tomek Augustyniak. Niedługo po nim dotarł tam Rudolph. Ma ponad 70 lat, ale może się pochwalić wspaniałą kondycją, gdyż wciąż biega w maratonach.

Potem dzielne muły wynosiły nas po kolei na krawędź kanionu. Tam czekał na nas Jurek Majcherczyk. W dowód uznania za wysiłek i „zdobycie” Colki, podpisał każdemu książkę „Zdobycie Rio Colca”, którą w dniu wyjazdu nam podarował.

Oaza Sangalle nad rzeką Colca

Po krótkim odpoczynku udaliśmy się do hotelu La Posada del Conde w Cabanaconde. Tam odświeżyliśmy się i zjedliśmy obiad. Potem zabraliśmy bagaże i busem ruszyliśmy do Puno. Przejazd trwał 6 godzin. Także dlatego, że po drodze zatrzymywaliśmy w różnych miejscach, aby podziwiać przepiękne górskie krajobrazy.

Puno zrobiło na nas niesamowite wrażenie. Miasto usytuowane jest na wzgórzach otaczających jezioro Titicaca. Nie ma tu wieżowców podobnych do tych na Manhattanie, ale są duże budynki, nawet kilkupiętrowe. Zdziwienie budzą jednak bardzo wąskie uliczki, na których samochody mają często problem, aby się wyminąć. Ponadto domy zbudowane są byle jak i z byle czego. Okna bez firanek, często bez szyb, straszą jak w wymarłym mieście. Podobnie jest w Arequipie i innych miastach.

Według legendy wszystko zaczęło się w Puno, kiedy Manco Capac i Mama Ocllo wyłonili się z jeziora Titicaca, aby założyć dynastię Inków. Puno oficjalnie założone zostało w 1668 roku, przez wicekróla Pedro Antonio Fernandeza de Castro, jako stolica prowincji Paucarcolla. Liczy blisko 133 tysiące mieszkańców (głównie są to Indianie Ajmara). Obecnie jest stolicą regionu Puno. Jest to ośrodek regionalnego folkloru. Położone jest na wysokości 3830 m n.p.m. Puno jest zarazem portem usytuowanym nad Titicaca. Jest to najwyżej położone żeglowne jezioro dla dużych statków oraz największe wysokogórskie jezioro na świecie – na wysokości 3812 m. Do miasta prowadzi również linia kolejowa. Jest to baza turystyczna, gdyż przyjeżdżają tutaj turyści z całego świata, którzy przede wszystkim chcą zobaczyć jezioro Titicaca. Jego nazwa wywodzi się z języka keczua i oznacza „puma polująca na królika”. W centrum miasta, przy Plaza de Armas, znajduje się katedra z okresu kolonialnego (otwarta w roku 1757), z fasadą w stylu baroku metyskiego. Wnętrze jest surowe, a odmienny nieco jest marmurowy ołtarz bogato zdobiony srebrem. Jednym z najstarszych budynków w mieście jest XVII-wieczny Casa del Corregidor, w którym organizowane są wystawy, koncerty i inne kulturalne wydarzenia.

W Puno każdy oddech powietrza sprawia, że człowiek czuje się częścią jego historii i niesamowitych naturalnych krajobrazów, w tym majestatycznego jeziora Titicaca. Puno słynie z gościnności swoich mieszkańców i radości z uroczystości, tańców i rytuałów.

W Puno zakwaterowaliśmy się w hotelu Jose Antonio, usytuowanym nad brzegiem jeziora Titicaca. Mogliśmy więc spoglądać na to jezioro i zachwycać się nim. Podczas kolacji w lokalnej restauracji Jurek wręczył specjalne dyplomy, będące wyrazem uznania i wyróżnieniem dla tych, którzy zeszli do Kanionu Colca. Dyplomy te podpisali: nasz przewodnik Eloy Cacya, Jurek Majcherczyk i burmistrz Cabanaconde prof. Giovanna M. Garcia Quispe. Obejrzeliśmy też film dokumentalny „God Speed los Polacos” (Szczęść Boże, Polacy), którego autorami są Piotr Nawrot i Sonia Szczęsna. Jest to opowieść o wyprawie Canoandes’79, podczas której grupa studentów z Polski, jako pierwsza na świecie, pokonała kajakami uznawany za najgłębszy kanion na Ziemi – Kanion Colca w Peru. Film ten zdobył wiele nagród.

TO SIĘ ZDARZYŁO 22 LATA TEMU

W pamięci pozostają ważne wydarzenia z naszego życia. Jadąc na mule walczyłem, aby nie spaść, ale też wspominałem, jak to było 22 lata temu, w maju 2001 r. Nasza grupa liczyła wówczas 14 osób, a na zejście na dno Kanionu Colca zdecydowało się 10. Co istotne, zeszliśmy na dno i wróciliśmy na górę tego samego dnia.

Szeroką ścieżką Inków, wydeptaną przez muły i osły, zeszliśmy spokojnie, bez jakichkolwiek problemów. Pierwsze promienie słońca zaczęły złocić się na szczytach gór, gdy dotarliśmy do maleńkiej osady San Gaye na samym dnie. Czuliśmy się jak w oazie na pustyni. Było tu tylko kilka domów zbudowanych z bambusa i trawy, w których żyli Indianie. Dookoła wysokie palmy i zielone krzewy. Trzęsąc się z zimna czekaliśmy na słońce. Kiedy wreszcie pojawiło się, dolinę wypełniło światło. Upał towarzyszył nam już przez cały dzień. Zrobiliśmy sobie pamiątkowe zdjęcia w miejscu, gdzie uczestnicy wyprawy Canoandes’79 rozbili obóz. 18 maja 1981 r. stąd właśnie rozpoczęli podbój Colki.

Kanion Colca usytuowany jest na poziomie około 2100 m n.p.m. My, po dwóch godzinach relaksu, musieliśmy się wspiąć na poziom 3300 m – tam, skąd wyruszyliśmy o świcie. Początkowo szliśmy wszyscy razem, ale trwało to krótko. Z tyłu został Andrzej i jego żona Adaria. Obaj z Jurkiem przez długi czas im towarzyszyliśmy. Tymczasem Janek, Radek i Irek wyrwali do przodu. Potem się okazało, że Janek potrzebował na wyjście z kanionu dwóch godzin i 15 minut. Do wysokości 2600-2700 m wszystko było w porządku. Co pewien czas zatrzymywaliśmy się, ale nie po to, aby odpocząć, lecz by podziwiać niepowtarzalne widoki. Rzeka, uwięziona w głębokim kanionie, powoli od nas się oddalała, przypominając spokojną strużkę, a nie groźny żywioł. Wypatrywaliśmy też kondorów i… pojawiły się. Mieliśmy szczęście.

Z kanionu wyjeżdżają na mułach Wincenty Migacz, Magdalena Skora i Anna Bzowski

W pewnym momencie wspinanie stało się męką. Zrobiłem kilkanaście kroków i poczułem, że brakuje mi powietrza, a w oczach zrobiło się ciemno. To nie tylko mnie dotykało. Zatrzymywaliśmy się wówczas, aby odpocząć. Każdy z nas sięgał po butelkę i wypijał kilka łyków wody, bo woda daje czas na oddech i dotlenia organizm. Tak pokrzepieni ruszaliśmy pod górę. I po kilkudziesięciu krokach czuliśmy dokładnie to samo. Znowu ten mrok przed oczami. I strach, że nie damy rady iść dalej. Kiedy patrzyliśmy w dół wydawało się, że wspięliśmy się już bardzo wysoko, no bo palmy, skały, indiańskie chatki i rzeka stawały się coraz mniejsze i bardziej odległe. Ale kiedy spoglądaliśmy w górę, szczyt był bardzo daleko, a droga do nieba wydawała się nie mieć końca. Więc szedłem, bo wiedziałem, że iść muszę i że nikt mi nie pomoże, bo inni przecież przeżywają ten sam dylemat. I ten mrok w oczach… Słońce tak grzało, że niemal paliło ręce, nogi i twarz. Zapasy wody znikały błyskawicznie. Jurek po męsku stwierdził, że nie da rady dalej iść i wsiadł na muła.

Po czterech godzinach wspinaczki, potwornie zmęczony, stanąłem na krawędzi kanionu, skąd rano rozpoczęliśmy naszą morderczą wędrówkę. Dana, Beata i Basia, które wydostały się z kanionu wcześniej, leżały na kamieniach, ciężko oddychając. Zrobiliśmy sobie pamiątkowe zdjęcia, po czym poszliśmy do Cabanaconde. W restauracji zjedliśmy obiad. Janek Fryzel, który wyszedł z kanionu najszybciej, twierdził, że w ogóle nie czuje zmęczenia. Natomiast pozostali uczestnicy wyprawy zmęczenia nie ukrywali. Zadziwiające było to, że nikt się nie skarżył, nie narzekał. Podziękowaliśmy natomiast Jurkowi Majcherczykowi za to, że dał nam szansę zobaczyć Kanion Colca i przeżyć tę trudną i męczącą wspinaczkę, którą zapamiętamy na zawsze.

CDN

ZDJĘCIA: JANUSZ M. SZLECHTA & TOMASZ AUGUSTYNIAK

Podobne artykuły

NAJCZĘŚCIEJ CZYTANE

baner