„Dzięki fotografii, ocieram się o pewne wyższe sfery, ale z drugiej strony w związku z tym, że ja się trochę ukrywam za aparatem, to mogę z nim wejść w różne 'dziwne’ miejsca, w których bez niego bym się nie pojawiła, ponieważ nie miałabym takiej potrzeby i odwagi” – mówi „Nowemu Dziennikowi” Izabela Łapińska, polska artystka-fotograf i filmoznawca, profesor Państwowej Wyższej Szkoły Filmowej, Telewizyjnej i Teatralnej w Łodzi opowiadając o swoich dwóch wystawach, z którymi przyjechała do Nowego Jorku.
Pani Izabelo, pojawiła się Pani w Nowym Jorku w związku z dwoma wystawami fotograficznymi. Jedna jest już za nami, a druga będzie miała swój wernisaż w najbliższy piątek, 26 września i potrwa do połowy października. Proszę powiedzieć, co to są za ekspozycje i co zawierają? Co ciekawego przywiozła Pani z Łodzi, gdzie Pani mieszka i tworzy?
Z Łodzi przywiozłam m.in. piękne fotografie w stylu glamour, zdjęcia modowe, które są wykonane w niesamowitych przestrzeniach starej elektrowni Karola Scheiblera, jednego z najważniejszych, a może nawet najważniejszego fabrykanta łódzkiego z XIX wieku. Nazywano go królem bawełny, ponieważ z prowincjonalnego miasteczka stworzył wielkie, znane na całym świece miasto zdominowane przez przemysł włókienniczy. Elektrownia Scheiblera bardzo mnie zainspirowała swoim industrialnym wnętrzem, dużą ilością turbin, zegarów i różnych wielkich konstrukcji. Jest ona także taką wyjątkową perełką secesyjną, wyróżniającą się nie tylko na tle Europy, ale może nawet całego świata. Wykorzystałam tę przemysłową przestrzeń do swojego projektu i wpisałam w nią kobietę w strojach jednego z łódzkich projektantów – Sergiusza Kuchczyńskiego. To połączenie sprawiło, że zderzyliśmy ze sobą dwie zupełnie różne struktury, kobiecą delikatność z mocnymi, mosiężnymi i żelaznymi, kutymi elementami. Te zdjęcia zebrane w serię o nazwie „Sensuality from the Scheibler Power House” zostały pokazane w Polskim Instytucie Naukowym na Manhattanie, na zbiorowej wystawie „Arts in Fashion” wraz z fotografiami amerykańskich artystów. Była ona związana z modą, pracą modelek oraz projektantów mody, a więc miała wspólny temat, który połączył różne dyscypliny.
Po obejrzeniu tej wystawy muszę stwierdzić, że prace te dosyć mocno ze sobą korespondują, są wykonane w podobnym stylu, mimo że były robione niezależnie i w dodatku w odległych od siebie miejscach.
Myślę, że jest to efekt tego, że są wykonane jako czarno-białe zdjęcia, a takie fotografie zawsze do siebie pasują.
Ta druga wystawa „Ślad pamięciowy”, którą niebawem również będzie można oglądać w Polskim Instytucie Naukowym na Manhattanie też jest wykonana w takiej tonacji. Wynika z tego, że chyba specjalizuje się Pani w czarno-białej fotografii.
Tak, preferuję czarno-białą fotografię. Rzadko mi się zdarza wykorzystywanie innego koloru, a jeśli już to jest to czerwony. Zdecydowanie wolę czarno-białe zdjęcia, zresztą moim mistrzem jest Jeanloup Sieff, który przez kilkadziesiąt lat pracował dla największych magazynów modowych oraz klientów z branży fashion i glamour, i nigdy nie zrobił żadnej kolorowej fotografii. Tak więc widać, że można przetrwać w tej branży bez robienia kolorowych zdjęć. Poza tym czarno-biała fotografia ma w sobie pewien urok, taki, którego nasze oko ludzkie na co dzień nie dostrzega, ponieważ widzimy wszystko w barwach. Dlatego tak dobrze nam się ogląda czarno-białą fotografię, bo jest to coś innego do naszej percepcji.
Czarno-białe zdjęcia chyba bardziej pobudzają naszą wyobraźnię.
Tak, a poza tym pokazują też pewne szczegóły, których w barwnej fotografii nie dostrzegamy, bo kolor jest jednak bardzo mocnym i decydującym środkiem wyrazu.
Czyli w ten sposób łatwiej jest wyeksponować pewne rzeczy.
Na pewno tak, a poza tym łatwiej jest skupić się na pewnych tematach, bo przykładowo skóra ludzka, która jest pozbawiona koloru, zupełnie inaczej współgra ze strukturą, fakturą i światłocieniem, przez co możemy pokazać trochę inne rzeczy.
Wspomniała Pani, że fotografie pokazane na zbiorowej wystawie zostały wykonane w starej łódzkiej elektrowni, oraz że modelka, która na nich jest uwieczniona, ubrana jest w stroje łódzkiego projektanta. Pani również pochodzi z Łodzi. Wynika z tego, że przy okazji pokazu mody, ekspozycja ta służy promocji tego miasta.
Łódź ogólnie kojarzy się z przemysłem włókienniczym oraz z modą. Zresztą kiedyś była jej stolicą, było tam organizowanych bardzo dużo imprez i festiwali związanych z modą. Obecnie trochę do tego znów wracamy. Mamy wielkie Centralne Muzeum Włókiennictwa, które jest genialnie przystosowane do ekspozycji. W tej chwili mamy tam jedno z największych na świecie Triennale Tkaniny, więc Łódź ogólnie kojarzy się z materiałem, z modą oraz z kobietami. Jest nawet takie powiedzenie, że „Łódź jest miastem kobiet”. Zawsze było w niej dużo kobiet, a kiedyś dominowały tam włókniarki. Tak więc Łódź jest miastem związanym z kobiecością. Natomiast na tych fotografiach widać symbiozę ubrania z ciałem, bo dla mnie te stroje są tylko pewnego rodzaju pretekstem do pokazania kobiety, która jest niezależna i silna, co doskonale wiąże się z tą industrialną przestrzenią.
Faktyczne kobiecość bije z tych zdjęć, mimo że nie są to akty, ani nie ma na nich zbyt dużo nagości.
Mimo że lubię prowokować, to tak jak pan powiedział, nie ma na nich takiej dosłownej nagości, ale te fotografie są mocno podszyte zmysłowością i takim kobiecym erotyzmem. Podkreślam to określenie „kobiecym”, ponieważ podczas wernisażu jedna z osób powiedziała, że była przekonana, że te zdjęcia robił mężczyzna. I była zdziwiona, że to jednak ja jestem ich autorką. Starałam się zrobić je tak, by pokazać kobietę, która nie tylko ma ciało i jest obiektem do oglądania, ale również ma w sobie pewną siłę, świadomość własnej tożsamości i poczucie własnej wartości oraz osobowość. I to właśnie doskonale podkreśla to industrialne, fabryczne tło. Z kolei w strojach, w sukienkach, w pięknej aranżacji fryzury, czy zakrytych koronką oczach wyrażona jest delikatność. To wszystko razem fajnie ze sobą koresponduje.
Podczas wernisażu na pewno miała Pani okazję rozmawiać z publicznością. Na co jeszcze widzowie zwracali uwagę?
Właściwie wszyscy byli zaciekawieni tym, gdzie te zdjęcia były robione, bo można odnieść wrażenie, że wykorzystałam do nich jakaś specjalną scenografię. Niektórzy byli zaskoczeni tym, że są to autentyczne przestrzenie, które do dzisiaj funkcjonują w Łodzi. Oczywiście są niedziałające, ale nadal można pójść do elektrowni Scheiblera i to wszystko zobaczyć. Pytano mnie również o modelkę, bo jest bardzo piękną kobietą, więc wzbudziła dużo uwagi, a także o wykorzystaną czerń i biel, i związaną z nią rozpiętość tonalną.
W jaki sposób te fotografie były robione?
Są one robione techniką analogową. Wykorzystałam do nich średni format, aparat Pentax 6×4,5. Robiłam zdjęcia na negatywie, później je skanowałam i wydrukowałam już tutaj, w Nowym Jorku. W związku z tym, że są to fotografie analogowe, a nie cyfrowe, to zupełnie inaczej ogląda się zawartą w nich głębię i przestrzeń.
Zmysłowość, subtelność, piękno i eteryczna kobiecość emanują z czarno-białych fotografii Izabeli Łapińskiej wyeksponowanych w Instytucie Kultury Polskiej na Manhattanie / Foto: WOJTEK MAŚLANKA/NOWY DZIENNIK
Również na tej drugiej wystawie „Ślad pamięciowy” dominują postaci, a właściwie ich twarze, a zdjęcia wykonane są w technice czarno-białej. Co ta ekspozycja przedstawia?
Jest to wystawa zupełnie innego kalibru i ma wydźwięk skupiony na historii Polski. Sportretowałam 12 bohaterów, wśród których są zarówno kobiety i mężczyźni, którzy doświadczyli bardzo dużych prześladowań przez reżimy totalitarne, czy to nazistowskie, niemieckie, sowieckie czy też stalinowskie w okresie komunizmu. Tak więc są to tematy, które dotykają bardzo głębokich i trudnych treści. Fotografie wykonałam w sposób specyficzny, bo w stylistyce portretów policyjno-więziennych. Jedno zdjęcie jest zrobione z profilu, a drugie en face. Tak więc mamy przedstawiony profil danego człowieka oraz jego twarz widoczną z przodu. W dodatku każdy bohater trzyma tabliczkę z własnoręcznie napisanym swoim imieniem i nazwiskiem, tak jak to było i nadal jest robione w więzieniach. Niestety ta stylistyka podczas robienia zdjęć wywoływała u moich bohaterów duży dyskomfort psychiczny, ponieważ oni znowu czuli się jak w niewoli, a w przeszłości wszyscy byli więzieni, niezależnie od tego, czy była to daleka Syberia, czy wywiezienie do Trzeciej Rzeszy, czy wręcz ciężkie więzienia w okresie PRL-u w Polsce. Tak więc na pewno te portrety mają w sobie pewną moc w kontekście historycznym.
W jaki sposób dobierała Pani postaci do tej wystawy?
Chciałam pokazać pewne niezależne od siebie obszary, bo druga wojna światowa to nie tylko napad Hitlera na Polskę i to, co zrobili Niemcy naszemu narodowi oraz Europie, ale również najazd 17 września wojsk Armii Czerwonej na teren Polski, a później także wojna globalna. Tak więc chciałam pokazać te dwie strony, dlatego też są Sybiracy, w tym również Sybiracy, którzy byli wywożeni z Polski do łagrów po zakończeniu wojny, m.in. w latach 1952-53. Skupiłam się także na osobach z Łodzi, do których udało mi się dotrzeć dzięki Instytutowi Pamięci Narodowej. Były one przetrzymywane w więzieniu przy Alei Karola Anstadta w Łodzi, gdzie w trakcie drugiej wojny światowej było Gestapo, a po jej zakończeniu znajdował się Urząd Bezpieczeństwa oraz gdzie byli mordowani ludzie sprzeciwiający się okupantowi radzieckiemu. Właśnie tam udało mi się dotrzeć do grupy nastolatków, którzy w trakcie swoich ostatnich klas licealnych roznosili ulotki przeciwko komunizmowi. Byli członkami młodzieżowych organizacji „Huragan” oraz „Biała Tarcza”, które sprzeciwiały się temu, co się w latach pięćdziesiątych, w okresie stalinowskim działo w Polsce. Te osoby miały po 17 lat gdy zostały zatrzymane i aresztowane. Było to kilkanaście młodych chłopców i dziewczyn, którzy na mocy ówczesnego prawa byli przetrzymywani w tym więzieniu. Byli tam torturowani, bici nahajką czyli pejczem obciążonym odważnikiem, a także maltretowani na różne sposoby. Wszystkie te młode osoby dostały wyroki w sądzie wojskowym, który skazał je na surowe więzienie dla dorosłych. Większość z nich dostała 15 lat do odsiadki. A to wszystko tylko za roznoszenie ulotek przeciwko okupantowi radzieckiemu, oni nawet broni nie używali. Wyszli na wolność dopiero po śmierci Stalina i ogłoszonej później amnestii. Jednak nawet wówczas ich życie niewiele się polepszyło. W dodatku przed aresztowaniem nie zdążyli zrobić matury, a później w Łodzi było tylko jedno liceum, którego dyrektor zgodził się ich przyjąć, by mogli dokończyć średnią edukację. Natomiast na studia niestety mieli zakaz wstępu. Jeden z moich bohaterów – Kaziu Skibicki, opowiedział mi, że próbował to jakoś ominąć i chciał podjąć studia na uczelni, w której pracuję, czyli Szkole Filmowej w Łodzi. Niestety, nie zdążył jeszcze wejść za płot przy ul. Targowej i już miał przy sobie urzędników z UB, którzy mu szybko wybili z głowy studiowanie w „filmówce”. Tak więc te osoby przez całe swoje życie miały bardzo trudno, bowiem ciągnęło się za nimi wykluczenie społeczne i różne problemy. Nawet w uwagi na bezpieczeństwo swoje oraz bliskich przez wiele lat nie zwierzali się im z tego co przeżyli w więzieniu na Anstadta.
Czyli „Ślad pamięciowy” to jest pewien multimedialny projekt, bo z tego co słyszę nie są to tylko fotografie, ale także zarejestrowane opowieści z traumatycznymi wspomnieniami bohaterów tej wystawy.
Cały projekt faktycznie prócz zdjęć zawiera nagrane i spisane opowieści. Tutaj tego nie ma, ale w Polsce wystawę tę prezentowałam w plenerze, gdzie rozstawione były głośniki i światła przyporządkowane do każdej fotografii. Tak więc oglądając zdjęcia można było posłuchać historii osób na nich przedstawionych. Ważnym aspektem jest to, że te wspomnienia najpierw nagrałam, następnie je spisałam, a później zarejestrowałam jeszcze raz, lecz głosami dzieci, które czytały te historie. Dzięki temu siła wyrazu i przekazu jest mocniejsza. Widzimy starego człowieka na portrecie, natomiast jego historię opowiada dziecko, które najczęściej było w podobnym wieku, w jakim te osoby były zesłane na Syberię. Nie z każdym bohaterem było to możliwe, ponieważ niektórzy trafili tam wraz z rodzicami jako niemowlaki. Jednak w jednym przypadku udało mi się zaangażować do tego nagrania prawnuka jednego z moich bohaterów. Był nim 11-letni Kuba, który po wyjściu ze studia nagraniowego, na moje pytanie: „”Co teraz myślisz o pradziadku Heniu?”, odpowiedział, że: „Gdyby nie tacy ludzie jak on, to Polski by nie było”. Była to bardzo poruszająca wypowiedź, i nawet jego mama, która to usłyszała, bardzo się wzruszyła. Notabene Kuba jest bardzo podobny do pradziadka Henia, a poza tym obydwaj świetnie kopią piłkę i lubią futbol.
Kilka fotografii Izabeli Łapińskiej z projektu „Sensuality from the Scheibler Power House” / Foto: IZABELA ŁAPIŃSKA
Zdjęcia zawsze są pewnym historycznym śladem dla kolejnych pokoleń i wywołują pewną reakcję, wspomnienia i refleksję. Projekt „Ślad pamięciowy” poszerzony o dźwiękowe opowieści jeszcze bardziej to potęguje, a nawet przywołuje konkretne zdarzenia, fakty i nazwiska. Słyszałem, że nawet w pewnym przypadku ktoś obawiał się, żeby te wspomnienia nie wywołały zbyt dużej reakcji lub jakiegoś skandalu i poproszono Panią o usunięcie pewnych fragmentów tych dźwiękowych wspomnień. Czy to prawda?
Tak, rzeczywiście była taka sytuacja i związana jest właśnie ze wspomnianym Henrykiem Obiedzińskim. To było już po nagraniu i spisaniu naszej rozmowy. Gdy wysłałam mu ten tekst, on do mnie zadzwonił i powiedział, żebym może wyrzuciła z niego dwa nazwiska jego prześladowców, osób, które go biły. Byli to dwaj znani bokserzy polscy: Niewadził oraz Żyrys. Mimo że minęło już ponad 70 lat od tego momentu, gdy Henio był więziony, to jednak nadal obawiał się, że może mieć z tego tytułu jakieś konsekwencje. Poprosił o to, mimo że oni go strasznie tłukli. To byli zawodowi bokserzy wagi ciężkiej, więc można sobie wyobrazić, jak 17-letni Henio, który był chudy i niedużej postury, był przez nich katowany, kopany, podtapiany i bity. Powiedziałam mu, że przecież przekazujemy prawdę i dla sprawiedliwości oraz historii powinniśmy te nazwiska zostawić, i ostatecznie tak też zrobiliśmy. Przy tej okazji muszę wspomnieć, że prezentacje tego projektu w Polsce, czasem robię nocą w lasach, w więzieniach lub ich dziedzińcach, a czasem w galeriach. I właśnie w galeriach stosuję taki zabieg, że na podłogę przyklejam fotografie moich bohaterów. Te zdjęcia mają wówczas wymazane twarze, zresztą podobnie jest na plakacie promującym wystawę. Robię to, żeby podkreślić, że ci ludzie również byli wymazani z historii na wiele, wiele lat. W dodatku po tych zdjęciach można chodzić i je deptać. Oczywiście niektórzy się oburzają z tego powodu i uważają, że nie powinno się chodzić po fotografiach z podobiznami ludzi. A ja wtedy podkreślam, że to jest właśnie taka przenośnia, którą zrobiłam w sposób artystyczny, żeby pokazać, że ci ludzie byli deptani przez lata oraz żeby każdy uczestnik wystawy mógł poczuć jak to jest, jak się kogoś depcze. W dodatku wśród tych deptanych fotografii umieściłam jedno zdjęcie, które jest żółte.
Co ono oznacza? Dlaczego jest żółte?
Podczas realizacji projektu sfotografowałam 13 osób. Jednak później musiałam odbyć półroczną kwerendę w Instytucie Pamięci Narodowej oraz przejrzeć stos teczek żeby zweryfikować, czy wśród tych osób nie ma tajnych współpracowników, bo takie sytuacje się zdarzają. No i się okazało, że jeden z moich bohaterów, był tajnym współpracownikiem o pseudonimie Lew, przez co musiałam go wycofać z wystawy. Jednak na tydzień przed pierwszym premierowym wernisażem miałam sen. Przyśniło mi się, że mam 12 apostołów, czyli moich 12 bohaterów, a ten trzynasty to Judasz, którego powinnam wydrukować na żółto. Tak więc gdy obudziłam się w nocy, wzięłam kartkę i długopis, i zapisałam ten sen, żeby o nim nie zapomnieć. Później zrobiłam tak jak było w tym śnie, czyli wydrukowałam Judasza na żółto i też można po nim deptać. Twarz ma oczywiście wymazaną.
Widzę, że Pani prace to nie są zdjęcia robione przypadkowo. Po pierwsze, zawsze jest jakiś pomysł, jakaś koncepcja, a po drugie w tych fotografiach zawarty jest pewien przekaz, który chce Pani wysłać w świat. Jak ludzie odbierają Pani wystawy, zwłaszcza tę obecną „Ślad pamięciowy”?
Najważniejsze dla mnie jest to, że przy każdej wystawie, niezależnie od tego czy jest ona prezentowana w lesie, w galerii czy gdzieś w więzieniu, ludzie podchodzą do mnie i okazują ogromne wzruszenie. Czasami ktoś sobie przypomina, że miał w rodzinie kogoś, kto na przykład był więziony na Anstadta, i że ta osoba nigdy nie opowiadała o tym, co takiego tam doznała. To samo dotyczy rodzin Sybiraków, które też są bardzo wzruszone. Ogólnie mam wrażenie, że zdjęcia mają w sobie ogromną moc i zatrzymują pewne emocje. Dlatego też styl więziennej fotografii, który wykorzystałam w tym projekcie, bardzo podkreśla to, co chciałam w nim pokazać i przekazać.
Rozmawiamy o dwóch wystawach, z którymi przyjechała Pani do Nowego Jorku: „Sensuality from the Scheibler Power House” oraz „Ślad pamięciowy”. Wiem, że takich dużych projektów ma Pani więcej. Proszę opowiedzieć nam jeszcze coś na temat swojej pracy. Co najchętniej Pani fotografuje?
Fotografuję wiele różnych rzeczy i nawet ostatnio ktoś był tym bardzo zdziwiony. Natomiast wydaje mi się, że fotografia właśnie jest dziedziną, która może dotykać wielu tematów, jeśli oczywiście ma się taką potrzebę wewnętrzną. Ja chętnie fotografuję człowieka, ale lubię też fotografować naturę i krajobraz, także ten industrialny, przemysłowy oraz zwykłą architekturę. To wszystko robię w ulubionej czerni i bieli. Takich dużych projektów zawierających jednorazowo co najmniej 80 prac, mam na koncie około dziewięciu. Projekt „Skóra”, zwieńczyłam autorską książką. Wydałam ją tylko w 200 egzemplarzach wydrukowanych na offsecie, tak więc jest to bardzo unikatowa i oryginalna publikacja. Dodatkowo książka ta jest przeze mnie autorsko sygnowana i numerowana. Jeden z egzemplarzy znajduje się w bibliotece w Metropolitan Museum of Art w Nowym Jorku. Jest to jeden z moich większych sukcesów życiowych. Mogę się też pochwalić, że na jednej z moich wystaw w galerii w Luksemburgu pojawił się m.in. sam książę luksemburski. Tak więc czasami, dzięki fotografii, ocieram się o pewne wyższe sfery, ale z drugiej strony w związku z tym, że ja się trochę ukrywam za aparatem, to mogę z nim wejść w różne „dziwne” miejsca, w których bez niego bym się nie pojawiła, ponieważ nie miałabym takiej potrzeby i odwagi. Tak było np. z prosektorium, w którym fotografowałam osoby zmarłe do wspomnianego projektu „Skóra”. Porównywałam w nim struktury skóry tkanek zwierzęcych, roślinnych i ludzkich, przez co temat ten rozbudował się do biopsji, autopsji i merystemu. Biopsja dotyczyła tkanki żywej, pobranej z żyjącego organizmu, autopsja związana była z tkanką martwą, a merystem z tkanką roślinną. Było to dla mnie pewnego rodzaju wyzwanie emocjonalne, zwłaszcza w przypadku autopsji, ale też ten rozkład ciała był bardzo ciekawym zjawiskiem strukturalnym. Skończyłam liceum plastyczne, malowałam, rysowałam, rzeźbiłam, jednak zawsze fotografia była moim najważniejszym wyborem. Nigdy nie chciałam kształcić się w żadnym innym kierunku, ponieważ fotografia jest to dla mnie medium, które łączy w sobie fizykę, chemię i sztukę. Fizyka przejawia się w soczewkach obiektywów i w odwróconym obrazie jak w kamerze obscura. Chemia to praca w ciemni fotograficznej, która jest procesem magicznym poprzez to, że obraz utajony można utrwalić. Generalnie fotografia zrewolucjonizowała myślenie o wielu rzeczach, bo czasami dotyka tematów bardzo istotnych, jeśli chodzi o pamięć zbiorową. Natomiast jest to medium, które dzisiaj przeżywa pewnego rodzaju zagrożenie m.in. ze strony sztucznej inteligencji, która – w moim odczuciu – zawłaszczyła sobie słowo fotografia, a przecież ona nie ma z nią nic wspólnego. Są to po prostu obrazy komputerowe, sztuczne, i tak też powinny być nazwane. Słowo fotografia oznacza rysowanie światłem na materiale światłoczułym, a w żadnym obrazie stworzonym przez AI, nie ma rzeczywistości malowanej światłem. Więc jest to tak naprawdę przywłaszczenie sobie przez sztuczną inteligencję słowa fotografia. To jest nieprawidłowe i trzeba to rozróżnić. W związku z tym istnieje też ogromne niebezpieczeństwo dla ludzkości przez to, że w tej chwili AI tworzy obrazy, które udają rzeczywistość. Kiedyś w przyszłości możemy naprawdę bardzo żałować, że ktoś „wpuścił” AI do obiegu tym bardziej, że już niektórzy mają problem z odróżnieniem sztucznych zdjęć od prawdziwych fotografii. Dlatego też ja zawsze podkreślam, że natura jest tak piękna, a to co nas otacza jest tak interesujące i ciekawe, że nie ma potrzeby wymyślania czegoś sztucznego. A poza tym zawsze to co człowiek wymyśli, nigdy nie będzie tak dobre, jak to, co jest stworzone naturalnie.
Wspomniała Pani o różnych swoich zainteresowaniach, przede wszystkim o fotografii, ale prócz tego, że jest Pani artystką-fotografem to również wykłada Pani w Szkole Filmowej w Łodzi. Proszę opowiedzieć nam troszeczkę o tej swojej pracy profesorskiej, ale też o tym czy ta ukochana fotografia jest w niej wykorzystywana.
Jestem fotografem właściwie od momentu gdy skończyłam 11 lat i tak naprawdę mogę śmiało powiedzieć, że całe swoje życie poświęciłam fotografii. Zawsze próbowałam robić tylko to, co kocham i chyba mi się to udało, bo do dzisiaj nie zarobiłam żadnych pieniędzy robiąc cokolwiek innego. Najpierw przez 10 lat zajmowałam się fotografią komercyjną, modową, ale głównie specjalizowałam się w fotografii bielizny. Stąd też te prowokacje i obecność ciała ludzkiego oraz nagości na moich zdjęciach, bo to zawsze było mi bliskie. Później, po 10 latach pracy w takiej komercyjnej przestrzeni, zaczęłam pracę w wyższych szkołach i uczę studentów fotografii. To trwa już 20 lat. Nawet na wernisaż „Sensuality from the Scheibler Power House”, tutaj w Nowym Jorku, przyszła moja była studentka, która pamiętała nasze zajęcia z 2012 roku, co było dla mnie bardzo miłą niespodzianką. Pracuję na Wydziale Organizacji Sztuki Filmowej Państwowej Wyższej Szkoły Filmowej, Telewizyjnej i Teatralnej w Łodzi i tam właśnie przyszłych producentów filmowych uczę miłości do fotografii.
A czy ta technika fotografowania w jakiś sposób przekłada się na filmowanie? Czy w jakiś sposób pomaga operatorom kamer w ich pracy?
Na pewno. Moje drugie wykształcenie to filmoznawstwo. Tak więc dla mnie film, jeśli chodzi o wagę sztuki, jest tak samo ważny jak fotografowanie, bo obraz operatorski właściwie jest oparty na zdjęciach. Gdyby nie fotografia, nie byłoby filmu. Podwaliny do filmu, do tego co bracia Lumiere wymyślili, stworzyli Muybridge i Murray. To są osoby, które się zajmowały tzw. chronofotografią i wprowadzały zdjęcia w ruch. Później wymyślono, że na tej podstawie można robić ruchome obrazy. Zawsze znajdą się tacy operatorzy filmowi, których kadry są wręcz gotowymi fotografiami, takimi zdjęciami, które można wyciągnąć z filmu i powiesić na ścianie w galerii. Do nich należy m.in. Sven Nykvist, świetny operator, który współpracował z Ingmarem Bergmanem, a ze współczesnych filmowców na pewno Tom Ford, genialny reżyser, który jest również związany z branżą modową. W filmach „Zwierzęta nocy” i „Samotny mężczyzna” stworzył niesamowicie wysublimowane i piękne zdjęcia, które też są gotowymi fotograficznymi kadrami.
Na zakończenie proszę powiedzieć coś o swoich planach. Czy ma Pani jakiś nowy pomysł, który chce zrealizować w najbliższym czasie?
Oczywiście, cały czas coś robię. Aktualnie realizuję projekt, którego tytułu jeszcze nie chcę zdradzać, ale mogę powiedzieć, że rozpoczął się w ubiegłym roku w Nowym Jorku. Chodziłam i zaczepiałam ludzi na ulicy, a teraz nad tym pracuję. Więcej nie mogę jeszcze powiedzieć.
Domyślam się, że wernisaż z nim związany również będzie w Nowym Jorku.
Bardzo bym tego chciała i mam nadzieję, że to się uda zrealizować.
Tak więc trzymam kciuki i dziękuję bardzo za rozmowę.
Ja również dziękuję.
Rozmawiał Wojtek Maślanka