Tomasz Deptuła
Gdzieś w cieniu doniesień o krwawych i przerażających wydarzeniach w Strefie Gazy przemknął wywiad prestiżowego tygodnika „Economist” z gen. Walerijem Załużnym, naczelnym dowódcą sił zbrojnych Ukrainy. Szczery do bólu wojskowy – wbrew wszelkim regułom wojennej narracji, nakazującej dowódcom roztaczanie wizji szybkiego zwycięstwa – wylał na głowy Ukraińców kubeł zimnej wody.
Gen. Załużny rozwiewa nadzieje co do skuteczności prowadzonej od lata ofensywy. Wyraźnie sugeruje, że Ukrainie grozi uwikłanie w wieloletni konflikt, a im więcej będzie upływać czasu, tym trudniej będzie z niego wyjść zwycięsko.
ROSJA MA LUDZI, UKRAINA NIE
Załużny w rozmowie z „Economistem” przyznaje też, że popełnił błąd, przewidując w 2022 r., iż szybko rosnące straty zmuszą Kreml do korekty polityki. „Rosja ma co najmniej 150 tys. zabitych. W dowolnym innym kraju takie straty zakończyłyby wojnę” – mówił generał. Ale życie w Rosji ma zupełnie inną cenę niż w bardziej cywilizowanych krajach. Teraz wojna z Rosją znalazła się w impasie i aby go przełamać, potrzeba byłoby wielkiego technologicznego przełomu – sugeruje generał. Jego zdaniem na to się jednak nie zanosi. A zachodnia broń, która jeszcze kilka czy kilkanaście miesięcy temu mogła wpłynąć na przebieg wojny, dziś nie odegra już takiej roli, bo Rosjanie zdążyli się na nią przygotować.
Jeszcze bardziej pesymistyczny obraz maluje magazyn „Time”, w którym autor artykułu Simon Shuster opisuje prezydenta Wołodymyra Zełeńskiego jako zmęczonego i sfrustrowanego przywódcę, mającego poczucie zdradzenia i opuszczenia przez sojuszników. Autor artykułu pisze także o korupcji w elitach władzy i o problemach ukraińskiej władzy. „W niektórych oddziałach wojskowych niedobór personelu stał się nawet bardziej dotkliwy niż deficyt broni i amunicji. Jeden z bliskich współpracowników Zełeńskiego powiedział mi, że nawet jeśli USA i ich sojusznicy dostarczą całą obiecaną broń, to nie ma ludzi, którzy mogliby jej użyć” – pisze Shuster.
TYSIĄC KILOMETRÓW FRONTU
Szumnie zapowiadana od wiosny kontrofensywa, która miała doprowadzić do odzyskania pokaźnej części zagarniętego przez Rosję terytorium, nie przyniosła wymiernych efektów. Ukraińcy przy poważnych stratach posunęli się zaledwie o kilkanaście kilometrów, a w niektórych miejscach to Rosjanie przejęli ponownie inicjatywę. W rezultacie Ukraina wchodzi w trzecią zimę wojny bez 20 procent dawnego terytorium, z frontem rozciągniętym na długości 1000 kilometrów z liniami okopów, umocnień, zasieków i pól minowych. Bez wyraźnego przełomu w ofensywie musi przestawić się na wojnę pozycyjną. Mimo nowoczesnego uzbrojenia, systemów obrony rakietowej, dronów, zachodniego sprzętu naszpikowanego elektroniką styl walki zaczął przypominać I wojnę światową, a nie szybkie działania na współczesnym polu walki. I przed tym właśnie ostrzega generał Załużny, przy nieskrywanym niezadowoleniu biura prezydenta Wołodymyra Zełeńskiego. „Czas mija, ludzie są zmęczeni i jest to zrozumiałe. Ale to nie jest impas, podkreślam to jeszcze raz” – polemizuje z Załużnym prezydent Zełeński, a „New York Times” komentuje, że rozłam pomiędzy wojskiem a prezydentem pojawia się w momencie, gdy Ukraina zmaga się z ogromnymi wyzwaniami militarnymi i dyplomatycznymi. Do tego dochodzi coraz większe zmęczenie ubożejącego społeczeństwa, które może się przełożyć na wzrost niezadowolenia i naciski na szukanie kompromisu z Kremlem.
Słowa Załużnego przypominają Zachodowi to, o czym wie wielu Polaków dobrze pamiętających jacy są Rosjanie. Ukraina prowadzi wojnę z przeciwnikiem, który nie liczy się ze stratami w ludziach i jest nastawiony nawet na kilkuletni konflikt. Rosyjska kontrofensywa pod Awdijiwką pokazała, że odwołania Putina do konfliktów, w których Rosja traciła miliony ludzi, nie wzięły się znikąd. Tymczasem Ukraina liczy się z życiem każdego żołnierza – przynajmniej w warstwie narracyjnej. Co więcej – Rosja dysponuje zasobami nieporównywalnie większymi od Ukrainy. Nie tylko ludzkimi. Udało się jej przestawić gospodarkę w tryb wojenny, a społeczeństwo rosyjskie, wspierające w dużym odsetku zaborczą politykę Kremla, wydaje się pogodzone z koniecznością wyrzeczeń i z obniżeniem stopy życiowej. Do tego zachodnie sankcje okazały się na tyle dziurawe, że nie złamały rosyjskiej ekonomii.
ZIMOWA SZTUKA PRZETRWANIA
Ukraińców czeka więc trudna zima. Rosjanie, podobnie jak w poprzednich latach, będą atakować infrastrukturę krytyczną, w tym przede wszystkim linie energetyczne, usiłując złamać ducha walczącego narodu. Wszystko po to, aby zadać jak najwięcej cierpień ludności cywilnej. W obronie przeciwlotniczej Ukraina będzie się opierać na systemach przeciwrakietowych przekazywanych z Zachodu. Bez pomocy wojskowej nie będzie w stanie przetrwać. Wszystko to dziać się będzie tuż za granicą Polski, często zaledwie kilkadziesiąt kilometrów od Przemyśla czy Hrubieszowa.
O Ukrainie trzeba głośno przypominać także w USA, gdzie uwagę mediów i polityków pochłania przede wszystkim sytuacja w Izraelu i w Strefie Gazy oraz napięcia w stosunkach z Chinami. W Kongresie narasta sceptycyzm dotyczący dalszego wojskowego wsparcia dla Ukrainy, a wojna na Bliskim Wschodzie skutecznie odwraca uwagę i powoduje, że Waszyngton będzie musiał dzielić swoje zasoby między Ukrainę a Izrael.
Podobnie jest także w niektórych stolicach europejskich, gdzie znów ożywają tęsknoty za dostępem do tanich rosyjskich surowców energetycznych i prowadzeniu z Moskwą „business as usual”. Z kolei rozwijające się kraje chciałyby powrotu do normalnego handlu ukraińskim i rosyjskim zbożem bez obaw o zerwanie łańcuchów dostaw. To samo zboże jest jednak kością niezgody w stosunkach polsko-ukraińskich, podobnie jak konkurencja, którą stwarzają dla polskich kierowców ciężarówek „tirowcy” zza wschodniej granicy. Mimo tych spięć nie ulega wątpliwości, że polską racją stanu jest powstrzymanie Rosji.
To wszystko tworzy bardzo skomplikowany obraz, a perspektywy wydają się niezbyt optymistyczne. Ukraina leży dużo bliżej Polski niż Bliski Wschód. I nadal potrzebuje pomocy.