New York
32°
Clear
7:01 am5:17 pm EST
5mph
96%
30.17
TueWedThu
46°F
37°F
43°F
Jesteśmy z Polonią od 1971 r.
Publicystyka
Opinie i Analizy

Walka o szkołę, walka o wszystko

24.04.2024
FOTO: DREAMSTIME Kluczem do sukcesu szkoły publicznej w USA jest rzecz bardzo prozaiczna: pieniądze

Eliza Sarnacka-Mahoney

Nie możemy świadomie przyzwalać na zamach na to, co powinno nas jednoczyć i dawać nam siłę na przyszłość – równy dostęp do przynajmniej podstawowej edukacji dla wszystkich.

O tym, że znana w mieście szkoła czarterowa jeszcze bardziej powiększy obszar swego działania, dowiedzieliśmy się z mężem w momencie, gdy korytarzem koło jego biura przemaszerowała defilada z CEO tej szkoły na czele i okazało się, że nie była wycieczka kulturoznawcza. Był to dzień, gdy zarządy obu stron dopełniły formalności o sprzedaży budynku biurowego na potrzeby rzeczonej szkoły.

Mamy rodzinnie rozległe doświadczenia ze szkołami czarterowymi i nie jesteśmy ich fanami, a wręcz nie kibicujemy im wcale. Wszystkie szkoły tego typu, jakie mamy w okolicy, są szkołami, gdzie kwestie ideologii i religii zajmują eksponowane miejsce w podstawie nauczania, a im dziecko starsze, tym bardziej wymaga się od niego zajmowania określonej pozycji światopoglądowej. Nie wprost, oczywiście, ale przecież sposobów na wywieranie nacisku ideologicznego, zwłaszcza na człowieka młodego, jest mnóstwo. Nie podoba mi się, że sama za tę indoktrynację płacę, żyjąc w państwie, w którym, gdy ostatni raz sprawdzałam, wciąż obowiązuje konstytucyjna rozdzielność państwa od Kościoła.

Kilka dni później spadła na nas kolejna nieciekawa wiadomość. Publiczne liceum, do którego uczęszczały nasze córki, zamyka nowatorski program, w ramach którego uczniowie mieli szerszy dostęp do specjalistycznych zajęć w ramach zapoznawania się z konkretnymi ścieżkami zawodowymi: od informatyki, przez gastronomię i hotelarstwo, mechanikę oraz pracę z narzędziami, po media, biznes oraz grafikę komputerową. Program był popularny. W czasach, gdy koszty studiów zaczynają coraz skuteczniej odstręczać, zwłaszcza tych, którzy nie są przekonani co do swojego potencjału jako studenci, pomagał w wyborach, pomagał też ukończyć liceum tym, którzy się w nim wcześniej nie odnajdowali. Decyzję o likwidacji programu podjęto niemal z dnia na dzień i największym szokiem była dla samych nauczycieli, którzy w nim pracowali. Poszło, rzecz jasna, wyłącznie o pieniądze. Program kosztował, bo zamiast 40 uczniów na lekcji, normą były tam zajęcia w grupach po 10-15 osób. Decydenci uzasadnili swoją decyzję „koniecznością brania odpowiedzialności za wydawanie publicznych pieniędzy”. Aż język świerzbi dopowiedzieć: by CEO szkoły czarterowej miał za co kupić jeden z najdroższych budynków w mieście.

Ameryka jest państwem zbudowanym na idei wyboru, bo między wyborem a wolnością stawia znak równości. O problemach szkoły publicznej wiemy nie od dziś. Niezadowalające standardy, biurokracja, w ostatnich czasach „mordująca” – i nauczycieli, i uczniów pospołu – atmosfera wyścigu po punkty na testach, bo obecne szkolnictwo punktami i statystykami stoi, nie tylko zresztą w USA. Dorzućmy do tego wojny kulturowe o „dżenderyzm” i inkluzywność oraz kwestie sprawiedliwości rasowej, które rozdzierają Amerykę OD ZAWSZE i tylko przyjmują coraz to nowe formy ataków i kontrataków (w tej chwili najbardziej nośnym hasłem jest krytyczna teoria rasy) – i mamy wiecznie żyzny grunt pod nawoływanie do obalenia dysfunkcyjnej, szkodliwej i komu w ogóle potrzebnej szkoły publicznej w USA. W imię tego, że powinniśmy mieć wybór.

Jestem „za”. Gdy miałam okazję, też skorzystałam z wyboru i posłałam dzieci do podstawówki realizującej program o nazwie „core knowledge”. Wybór był tym prostszy, że podstawówka była publiczna i blisko domu. Funkcjonowała świetnie, jak i reszta szkół publicznych w mieście, bo trafiłam na miasto, które nie bało się inwestować pieniędzy w swoje publiczne szkoły i szkołom tym po prostu na wszystko starczało, jak powinno. Ja, jako rodzic, już dawno zrozumiałam, że kluczem do sukcesu szkoły publicznej w USA wcale nie jest brak wyboru, a rzecz dużo bardziej prozaiczna: pieniądze. A dokładnie – zasobność rejonu, który dana szkoła „obsługuje”, gdyż działa ona za pieniądze z podatków od nieruchomości w tym właśnie rejonie. Zależność jest prosta. Jeśli rejon jest biedny i podatki niskie, wtedy i Salomon z pustego nie naleje. Najlepsi edukatorzy oddelegowani do takiej szkoły nie wyczarują wyników, jeśli nie będą mieli dostępu do narzędzi pracy. Czasem, jak się okazje, tak podstawowych jak ławka, krzesło i tablica.

Łatwo jest wytknąć palcem błąd, trudniej zadać sobie trud i sprawdzić, co ten błąd spowodowało. Amerykańska szkoła publiczna nie potrzebuje demontażu, potrzebuje pieniędzy na normalne funkcjonowanie. Debata o jej stanie i jej przyszłości na pewno nie leży w programach publicznych voucherów i dalszego oddawania przestrzeni edukacyjnej instytucjom jawnie religijnym i ideologicznym. Dziś religia i ideologia wkraczają do edukacji publicznej poprzez szkoły czarterowe, ale gdyby voucheryzm – najnowsze ukochane dziecko ideologów na prawicy – się upowszechnił, to wszyscy będziemy finansować również szkoły prywatne, gdzie żadnego „krycia się” z ideologią nie będzie. Nasze pieniądze, w imię wolności wyboru, będą finansowały studiowanie Biblii, Tory czy Koranu, wszystko w ramach podstaw edukacji, gdzie jednocześnie nie będzie musiało być miejsca np. na biologię czy fizykę, bo przedstawiana tam wizja świata mija się z tą przekazaną przez Boga czy Allaha we wspomnianych świętych księgach. Mocno zachęcam państwa do zainteresowania się programem reformy szkoły publicznej proponowanym przez religijną prawicę, bo reforma ta może wkroczyć do

publicznej szkoły szybciej, niż się państwo spodziewają. Jej szczegółowe wytyczne są i czekają na realizację w ramach tzw. Project 2025, który szturmem weźmie Biały Dom, jeśli tylko ponownie znajdzie się tam Donald Trump. Ja tylko powiem, że w proponowanym systemie powszechnych voucherów, obalenia Departamentu Edukacji (jego rolę ma przejąć Departament Sprawiedliwości), a także zdjęcia z barków szkół jakiejkolwiek odpowiedzialności za to, jak będą wykorzystywały przekazywane im nasze pieniądze (fachowa nazwa tego nowego rodzaju finansowania edukacji publicznej to block grants), legalne ma być także „prawo szkoły” do selekcji uczniów, których przyjmie. Podkreślam i przypominam – mówimy o szkołach, za które będziemy płacić, bo vouchery będzie można realizować także w szkołach prywatnych. Słowem – w ramach tworzenia nowego, lepszego świata edukacyjnej wolności i wyborów placówki edukacyjne będą się cieszyć niezbywalnym prawem do zamykania drzwi przed dziećmi z upośledzeniami, ze specjalnymi potrzebami, a choćby tylko przed tymi o „niewłaściwym” kolorze skóry czy pochodzeniu. Wyborów w tej nowej rzeczywistości dostaniemy tyle, że nie mam najmniejszej wątpliwości, iż odbiją się nam one gorzką, wypalającą gardło czkawką. A może nawet i zwymiotowaniem wszystkich wnętrzności.

Nie mam też najmniejszej wątpliwości, że stawka, o jaką toczy się gra w tych wyborach, jest najwyższa ze wszystkich, w jakich do tej pory brałam udział, a było tych elekcji już kilka. Świat rzuca nam dziś pod nogi wystarczająco innych, niebezpiecznych wyzwań, by świadomie przyzwalać na zamach na to, co powinno nas jednoczyć i dawać nam siłę oraz nadzieję na przyszłość – równy dostęp do przynajmniej podstawowej edukacji dla wszystkich, którzy wraz z nami tworzą społeczeństwo kraju, w jakim żyjemy. Nie wypowiadam się w imieniu tych, którzy ten kraj powołali do życia, jednak patrząc na dokumenty, jakie po sobie zostawili, mam jeszcze jedną pewność: już oni wiedzieli, że rozdzielność państwa od Kościoła jest najważniejszym warunkiem wolności, którą nam obiecali.

Podobne artykuły

NAJCZĘŚCIEJ CZYTANE

baner