New York
59°
Clear
5:35 am8:09 pm EDT
1mph
76%
29.95
SunMonTue
68°F
72°F
79°F
Jesteśmy z Polonią od 1971 r.
Publicystyka
Warto przeczytać
Opinie i Analizy

BAMBUKO MADE IN USA

30.05.2023
FOTO: DREAMSTIME

Coraz mniej lubię wypady na miasto. Spacer ulicami jest w porządku, ale wejście do jakiegokolwiek przybytku handlowego to ryzyko nokautu szokiem, jaki dopada przy kasie. I nie chodzi mi bynajmniej o ceny.

Eliza Sarnacka-Mahoney  

Choć od nich zacznę. Memo o podwyżkach dotarło do mnie dość późno, bo dopiero po nowym roku, więc i tak jestem w gronie szczęśliwców. Jesień i zima minęły mi bowiem na intensywnej pracy i walce z nie mniej intensywnie atakującymi infekcjami (osłabiona odporność i covid to jednak wyzwanie!), zakupy robili więc inni członkowie rodziny i tak się uchowałam. Na miasto zaczęłam wychodzić częściej dopiero w okolicy Walentynek i to wtedy na dobre dotarła do mnie informacja, że krajobraz handlu po bitwie (pandemicznej) zmienił się nie do poznania. Cenowo, ale przede wszystkim napiwkowo. Sęk w tym, że przysłowiowe ręce wyciągają się dziś do mnie po napiwki w sytuacjach/interakcjach, o których kiedyś do głowy by mi nie przyszło, że są w jakikolwiek sposób „napiwkowe”.

Wiem oczywiście – amerykańska branża usług napiwkami stoi. To zresztą kolejna praktyka z korzeniami – kierują tę informację do tych, którzy być może nie wiedzą – sięgającymi jeszcze czasów Rekonstrukcji, czyli okresu po zakończeniu wojny domowej w 1865 r. Gdy po abolicji rzesze czarnych obywateli emigrowały z plantacji do miast w poszukiwaniu zatrudnienia, usługi i gastronomia były dla nich oczywistą i często jedyną dostępną opcją. Biali pracodawcy, zwłaszcza w byłych stanach konfederackich, nie zarzucali jednak „kolorowych” ofertami pracy, wobec czego z inicjatywą wyszedł Kongres. Przegłosowano ustawę, na mocy której pracodawca nie musiał płacić czarnemu pracownikowi usług ani centa – całe jego wynagrodzenie miało pochodzić z napiwków. Że był to czysty żer na ludzkiej krzywdzie i bezbronności? Cóż, wszystko, jak zawsze, zależy od punktu siedzenia. Jak dowodzili politycy, dawało to przedsiębiorcom pewność, że byli niewolnicy będą śpiewająco wywiązywać się z obowiązków i w ten sposób „umożliwiało” czarnoskórym znalezienie tak pożądanej i potrzebnej im do przeżycia pracy. Stąd już tylko krok do idei płacy subminimalnej. Amerykańskie prawo po dziś dzień zezwala, by stawki za pracę w usługach, szczególnie gastronomii, nadal mogły być niższe od federalnej płacy minimalnej, bo pracownik ma osiągnąć stawkę minimalną napiwkami właśnie. Co ma zrobić kelner, gdy czasy chude, inflacja szaleje i wszyscy trzymają się za kieszeń, czyli zderzając się z czynnikami kompletnie niezależnymi od tego jak się stara i ile z siebie daje, to już jego własne zmartwienie.   

Nigdy nie miałam problemu z zostawianiem napiwków, choć, jak większości Europejczyków zajęło mi trochę czasu, by zrozumieć, że nie o tylko o moją satysfakcję w tym systemie chodzi. Gdy wyjaśniam te zależności gościom z Europy, nieodmiennie widzę na ich twarzach najpierw zdumienie, potem złość. Zdumienie, że tak można, złość zaś dlatego, że skoro napiwek jest dla amerykańskiego kelnera sposobem na płacę minimalną, to znaczy, że koszt posiłku w restauracji jest de facto wyższy, niż myśleli czytając pierwotnie kartę. A to już brzydkie robienie klienta w bambuko.

Pierwszy problem z „napiwkowaniem” miałam kilka lat temu w bistro Panera Bread. To tam po raz pierwszy natknęłam się na maszyny do obsługi kart kredytowych, które „prosiły” mnie o dodanie napiwku. Bistro jest samoobsługowe, a do tego działa jak regularny sklep, jeśli chodzi o zakupy pieczywa. Płacenie kasjerom napiwku za to, że podają mi towary z półki za plecami wydawało mi się nadużyciem. Trochę jednak zaczęło gryźć mnie sumienie, gdy do pieczywa brałam na wynos na przykład kawę czy smoothie. Ktoś mi te napoje musiał przecież zrobić. Niech więc będzie, zaczęłam dodawać napiwki, choć nie powiem, że czyniłam to spolegliwie. Jakież było moje zdumienie, gdy wracając na miasto po pandemii odkryłam, że maszyny do ściągania ze mnie napiwków to największa, po redukcji etatów, zmiana w usługach. Wygląda na to, że powszechna, bo napiwek „należy się” dzisiaj już absolutnie wszystkim, nawet ludziom, którzy tylko stoją na kasie i przyjmują moje pieniądze. Niektóre technologie podchodzą nas tak chytrze, że na pierwszy rzut oka nawet nie widać opcji, by napiwka nie zostawić. Do wyboru jest jedynie jego wysokość, która może sięgać nawet 30 proc. Aby znaleźć opcję „bez napiwku” trzeba się trochę naklikać, ale oczywiście to działanie celowe. Klikanie zajmuje czas i przykuwa uwagę nie tylko osoby nas obsługującej, ale kolejki za nami, genialny zabieg, byśmy raczej zostawili napiwek oszczędzając sobie zażenowania, nawet jeśli w duchu się przeciwko temu napiwkowi buntujemy.

Dlatego kilka dni temu aż złapałam się za głowę z radości, gdy Wall Street Journal wypowiedział na głos (wypisał czarno na białym), że nie tylko ja czuję się schwytana w tę chytrą pułapkę. Nie tylko mnie cała ta nagonka na napiwki, gdzie się człowiek nie obróci, nie podoba się wcale i nie tylko mnie zdrowy rozsądek podpowiada, że chyba jednak przekroczona została granica. Nie tylko dobrego smaku, ale i dobrego biznesu. Dojenie konsumenckiej kieszeni to jedno, ale ktoś chyba zapomniał komuś powiedzieć, że w handlu ważna jest nie tylko kieszeń klienta, ale i jego wybór. Co z bogacza, jeśli wybierze, by na nic swoich pieniędzy nie wydawać? Co z punktu usług, jeśli zamiast przyciągać klienta odstrasza go od siebie? Może mam za słabe nerwy, może państwo mają silniejsze, ja po prostu chcąc uniknąć tych wszystkich niedobrych emocji, po prostu coraz mniej na mieście kupuję. Nie dlatego, że nagle znielubiłam jego oferty i usługi, ale właśnie z poczucia, że ktoś chce mnie tam po prostu wykorzystać nie dając nic w zamian.

Ciekawa jestem, gdzie z tym napiwkowym trendem wylądujemy. Maszyny proszące o napiwek zaczynają się pojawiać już nawet w punktach samoobsługowych – np. z kanapkami i napojami na lotniskach. Czyli tam, gdzie nie ma już nawet kasjera, żeby nam kanapkę czy picie podać do ręki. Kogo więc właściwie tym napiwkiem obdarowujemy? Bo przecież nie maszynę. Odpowiedź na pytanie jest oczywista i oczywiście jeszcze bardziej kisi nam i tak już dość podły humor. Czy niedługo amerykański kapitalizm będzie nas prosił o napiwek także za samodzielne zaparkowanie auta na skądinąd i tak płatnym parkingu, za automatycznie uiszczaną opłatę przy bramce na autostradzie albo za użycie kasy samoobsługowej w supermarkecie? Bo do tego chyba zmierzamy.

Tagi ceny napiwki

Podobne artykuły

NAJCZĘŚCIEJ CZYTANE

baner