Kilka miesięcy temu odbyłem podróż do Nowej Zelandii. Ten wyspiarski kraj przemierzyłem wzdłuż i wszerz. Dwuczęściowy reportaż z tego wojażu ukazał się w „Nowym Dzienniku” 17.05 i 24.05 br. W czasie tego samego wyjazdu odwiedziłem również Australię, w której wcześniej gościłem ponad dwie dekady temu.
Z braku czasu nie mogłem objechać tego ogromnego kraju-kontynentu, ograniczyłem się do kilku wybranych miejsc na jego wschodzie i północnym-wschodzie. Tak jak w Nowej Zelandii głównym moim celem było dotarcie do największej atrakcji turystycznej – Milford Sound – wpisanego na listę Światowego Dziedzictwa UNESCO, tak w Australii było zobaczenie Wielkiej Rafy Koralowej, która także znajduje się na liście UNESCO, wpisana na nią w 1981 roku. Podczas pierwszej podróży miałem okazję pływać z rurką (nie nurkować, bo to zupełnie coś innego) i zafundowałem sobie przejażdżkę całkowicie zanurzonym statkiem z oknami i przeszklonym dnem, skąd można podziwiać niesamowitą faunę i florę tego cudu natury. Teraz robiłem to samo lecz w innej lokalizacji.
Ta największa na Ziemi pojedyncza struktura wytworzona przez żywe organizmy położona jest na Morzu Koralowym wzdłuż północno-wschodnich wybrzeży Australii i rozciąga się na przestrzeni ponad 2300 km. Leży w różnych odległościach od brzegów kraju, wahających się od 15 km (w pobliżu Cairns) do 250 km (przy Gladston) i rozciąga się na powierzchni ponad 346 tys. km kwadratowych.
Mówiąc o Wielkiej Rafie Koralowej należy pokrótce przybliżyć proces powstawania tego organizmu. Tworzy się on w morzach i oceanach, w których temperatura wody utrzymuje się powyżej 18 stopni Celsjusza, a głębokość dochodzi do 50 metrów. Należy do najbardziej wrażliwych na zmiany klimatu ekosystemów.
Wielka Rafa Koralowa powstała około pół miliona lat temu. Według ostatnich ustaleń naukowców, mogłaby się nigdy nie uformować, gdyby w Australii nie znajdowała się największa na świecie wyspa-pustynia piaskowa K’gari o powierzchni prawie 1700 kilometrów kwadratowych. K”gari w połączeniu z Cooloola – pasmem zielonych wydm i plaż – tworzy swego rodzaju platformę ochronną. Gdyby nie ona, piasek wzdłuż wybrzeży Australii przez prądy oceaniczne trafiłyby tam, gdzie znajduje się Wielka Rafa Koralowa. Wówczas rafa mogłaby nie osiągnąć takich rozmiarów, dlatego że piaski bogate w kwarc mogłyby przeszkadzać w rozwoju raf.
Tak się nie stało i dzisiaj możemy podziwiać ten cud natury, który w całej okazałości widoczny jest też z kosmosu. Wody rafy zamieszkuje ponad 600 gatunków koralowców, 1600 gatunków ryb, 3000 mięczaków, 6 gatunków żółwi morskich, 30 wielorybów i delfinów, 133 gatunków rekinów i mant.
Rafy koralowe najczęściej leżą u wybrzeży w strefie szelfu kontynentalnego, ale bywają również samotne na przykład w kształcie atolu. Potrzebują ciepłej wody, dlatego nie spotyka się ich powyżej 30 stopni szerokości geograficznej północnej i 35 stopni szerokości geograficznej południowej. Zasolenie wody musi wynosić od 27 do 40 procent i powinna ona być w ruchu, by do organizmów docierało pożywienie. Koralowce są też bardzo wrażliwe na zanieczyszczenia.
Rafa tworzy się poprzez stopniowe gromadzenie się wapiennych szkieletów koralowców. Rozpoczyna się od przyczepiania larw do morskiego dna, które rozwijają się w koralowce. Ich polipy budują twardą wapienną strukturę, która akumuluje się przez tysiące lat, tworząc strukturę rafy.
Ten niezwykły fenomen natury nie pozostaje odporny na to, co dzieje się wokół niego. Największym zagrożeniem dla jego egzystencji są zmiany klimatyczne, głównie ocieplenie. Wraz ze wzrostem temperatury powietrza podnosi się temperatura wody Wielkiej Rafy Koralowej i gdy przekroczy 30 stopni Celsjusza spowoduje ich powolne obumieranie. Jeżeli do tego dojdą takie czynniki jak zakwaszenie wód, wycieki ropy naftowej, zanieczyszczenie wody ściekami komunalnymi i przemysłowymi, pogłębianie dna na szlakach morskich, erozja gleby na lądzie i dewastacja lasów na wybrzeżu powodujące coraz większe zamulenie wód przybrzeżnych, to przyszłość tego organizmu nie mieni się kolorowo. Ale to nie wszystko. Barbarzyńskie metody połowu ryb przez detonowanie materiałów wybuchowych pod wodą i wydobywanie wapnia wykorzystywanego do produkcji materiałów budowlanych to kolejne gwoździe do trumny rafy koralowej.
W ostatnich dwudziestu latach 75 procent raf doświadczyło stresu cieplnego, które stanowi największe zagrożenie dla ich istnienia. Powoduje ono blaknięcie, które ma miejsce, gdy przez długo utrzymuje się podwyższona temperatura wody. Koralowce tracą wtedy symbiotyczne glony, co w rezultacie prowadzi do śmierci kolonii. Ostatnie masowe blaknięcie dotknęło Wielką Rafę Koralową w 2024 i 2025 roku, które jest największym odnotowanym od 2016 roku. Poważnie uszkodziło 81 procent rafy. To z 2017 roku było równie dewastacyjne i spowodowało nieodwracalne straty.
Skala problemu jest ogromna i dotyka nie tylko rafy u wybrzeży australijskiego Queenslandu. Jak wynika z danych Narodowej Agencji Oceanów i Atmosfery (NOAA), od lutego 2023 roku co najmniej 54 państwa i regiony doświadczyły masowego blaknięcia raf. Jeśli to zjawisko nie zostanie powstrzymane, bezpowrotna utrata rafy jest tylko kwestią czasu, bowiem przyrost tego stworzenia w idealnych warunkach wynosi 5-15 mm rocznie.
W związku z tym ONZ i Komisja Światowego dziedzictwa UNESCO rekomendują wpisanie Wielkiej Rafy Koralowej na listę obiektów zagrożonych, czemu zdecydowanie sprzeciwia się rząd australijski, który obawia się utraty znacznych dochodów, których mu ona dostarcza. Rocznie przyciąga ona około pięć milionów turystów, którzy dostarczają krajowi dochody w wysokości 4,2 mld dolarów.
Nie będę się wypierał, że znalazłem się w tym gronie, ale pomny temu, co napisałem powyżej, powiedziałem sobie, że zrobię wszystko, by swój pobyt na rafie ograniczyć do absolutnego minimum i że nie poczynię szkód, które często pozostawiają po sobie przybysze z całego świata.
Mając to na uwadze, wybrałem rafę stosunkowo daleko od Cairns – miasta, z którego odpływa najwięcej łodzi z chcącymi podziwiać ten podwodny cud natury. Autokary podwożą także turystów do pobliskich miejscowości, skąd wsiadają oni na łodzie. W informacji dowiedziałem się, są tam zawsze tłumy i często nie wystarcza miejsc, by dostać się do pojazdu, co równocześnie wyklucza wejście na pokład statku. W związku z tym zdecydowaliśmy, bo była nas czwórka, że wypożyczymy samochód i pojedziemy do miasteczka Mission Beach, skąd udamy się na wycieczkę łodzią motorową z główną atrakcją pływania z rurką na terenie Wielkiej Rafy Koralowej. Mieliśmy do pokonania 140 km, więc musieliśmy wyjechać bardzo wcześnie, bo nie wiedzieliśmy, w jakim stanie jest droga doń prowadząca. Na szczęście była dobrze utrzymana i przy przystani zjawiliśmy się grubo przed czasem.
Łódź prowadził doświadczony kapitan, który równocześnie był pilotem i wykonywał inne zadania. Miał do pomocy trzech młodych mężczyzn, którzy przygotowywali dla wycieczkowiczów przekąski, sprzęt do nurkowania i obsługiwali pokładowy sklepik, ale też z nami pływali. Zgodnie z naszymi przewidywaniami, nie było kompletu turystów, co zawsze ma swoje plusy, bo jest więcej miejsca do siedzenia i swobodniej można się poruszać po pokładzie, jak i po kabinie.
Po około dwóch godzinach płynięcia dotarliśmy do wybrzeża wyspy Dunk, gdzie zacumowała nasza łódź. Na wyspie nic się nie dzieje. Praktycznie jest bezludna, ale do 2011 roku funkcjonował na niej ośrodek wypoczynkowy, który w ciągu pięciu lat dwukrotnie został zdewastowany przez cyklon. Pierwszy cyklon Larry czwartej kategorii w 2006 roku spowodował zniszczenia konstrukcyjne i zalania. 280 gości i 160 pracowników zdołano ewakuować. Na wyspie zostało jedynie dwadzieścia osób. Po trzech miesiącach ośrodek przywrócono do życia kosztem 20 mln dolarów.
Kolejny cyklon Yasi kategorii piątej w 2011 roku poczynił jeszcze większe szkody. Były one tak duże, że uniemożliwiły funkcjonowanie ośrodka. Po wielokrotnym przesuwaniu dnia ponownego otwarcia, do dziś ono nie nastąpiło. Ogrodzony, stoi bez życia. Przechodziłem koło jednej jego części blisko plaży i nie sposób było nie zauważyć, że zamienia się w ruinę. Zainteresowałem się tematem i wyczytałem, że koszty renowacji przerastały właściciela, nawet z wypłatą odszkodowania i po licznych próbach sprzedaży, transakcja wreszcie doszła do skutku. Zakupił go międzynarodowy konglomerat inwestycyjny Mayfair 101 za sumę 31,5 mln dolarów. Ośrodek ma być nie tylko odbudowany, ale także rozbudowany.
To, co działo się wtedy na terenie kompleksu zanim oko cyklonu bezpośrednio przeszło przez niego, szeroko opisywała cała australijska prasa. Pomimo próśb policji o ewakuację, które opublikowano tydzień przed nadejściem żywiołu, kierownictwo ośrodka nakazało pracownikom pozostać na wyspie, żeby uprzątnąć szkody. Wielu skarżyło się na traumę, którą przeżyli, a w mediach trwała dyskusja, czy w tak dramatycznych chwilach pracodawca powinien zmuszać pracowników do pozostania w miejscu pracy przy tak wysokim ryzyku utraty życia.
Po krótkim instruktażu, jak zachować się w czasie przebywania w wodzie i możliwych sytuacjach, które mogą się przydarzyć, założyliśmy kombinezony, płetwy, gogle oraz rurki i wskoczyliśmy do morza. Zanim to nastąpiło, wielokrotnie zapewniano nas, że w tym regionie nie ma rekinów, spotkania których chorobliwie obawiała się jedna Brytyjka i we wszystkich wznieciła promyk niepokoju. Była tak emocjonalna, przyznaję bez bicia, że mnie też się to udzieliło i sprawiło, że pływałem z duszą na ramieniu.
Ale warto było ryzykować, gdyż możliwość oglądania z bliska tego żywego tworu rekompensowała wszystko. Ponieważ ten cud świata podziwiałem już w czasie swojej pierwszej podróży do Australii początkiem XXI wieku, teraz jeszcze bardziej utwierdziłem się w niezwykłości tego miejsca. Wiedziałem, że gdybym zanurzał się tu pod wodę przez tydzień, a nawet przez miesiąc, dalej nie wyszedłbym z podziwu jego wyjątkowości.
Gama kolorów, form i kształtów korali jest wprost nie do opisania. Nie miałem wodoszczelnego aparatu fotograficznego, a raczej plastikowego opakowania na telefon komórkowy, żeby piękność tę utrwalić, odsyłam czytelnika do albumów lub fotografii cyfrowych, których pełno znaleźć można w internecie.
Nie mając tej aktywności na głowie, bez reszty oddałem się doznaniom wzrokowym, których nie zapomnę do końca swoich dni.
Dopisywało mi szczęście, bo w podziwianiu podwodnego świata pomagała pogoda. Dzień był bardzo słoneczny, co zwiększa widoczność, a morzem nie kołysały wysokie fale, które utrudniają pływanie. Odbyliśmy dwie sesje po około godzinę każda, więc mogłem nacieszyć oko. Miejsce to idealnie nadaje się do nurkowania z rurką, gdyż jest w miarę płytkie, a w niektórych miejscach można nawet dotknąć koralowca lub zawadzić o niego kolanem.
Nie potrafię powiedzieć, ile gatunków koralowców widziałem, bo nikt nie mógł tego objaśnić w czasie przebywania wśród nich, a po wyjściu na pokład łodzi trudno dokładnie wyznaczyć, które były tu, a które tam, ale wiem, że w całej Wielkiej Rafie Koralowej żyje 400 gatunków tych barwnych stworzeń.
Spodziewałem się, że zobaczę więcej ryb, ale nie było ich tyle, ile widać na zdjęciach. Instruktor mówił, że gdy nurkuje jedna, czy dwie osoby, dużo ich pływa, ale jak w wodzie jest liczniejsza grupa, płoszą się i uciekają w spokojniejsze miejsca.
Z nieukrywaną satysfakcją odnotowuję spotkanie z mantą, której początkowo się przestraszyłem, gdyż z daleka wyglądała przytłaczająco i mimo wiedzy, że nie jest groźna dla człowieka, sama jej wielkość wzbudziła u mnie zaniepokojenie. Była bardzo duża. Prawdopodobnie jej długość wynosiła około 3-4 metrów, a rozpiętość płetw wahała się w granicach 5-6 metrów.
Wyglądem różni się od większości ryb, gdyż nie ma płetwy grzbietowej i ogonowej, za to ma dwie po bokach głowy i krótki, biczowaty ogon bez kolca typowego dla większości orleniokształtnych. Szczeliny skrzele – pięć par – położone są na spodniej stronie ciała. Samice mają szersze płetwy piersiowe.
Pływają zwykle samotnie lub w parach, rzadziej w małym stadzie. Często wyskakują ponad powierzchnię nawet na wysokość 1,5 metra i z hukiem spadają do wody. Prawdopodobnie w ten sposób uwalniają się od pasożytów.
Co tu dużo mówić, spotkanie manty niespodziewanie stało się kulminacyjnym punktem nurkowania w Wielkiej Rafie Koralowej w pobliżu wyspy Dunk.
Zmęczeni, ale szczęśliwi, wciśnięci w swoje fotele, dzieliliśmy się dopiero co przeżytą przygodą. Nasza łódź sunęła z powrotem do przystani w Mission Beach, skąd jeszcze musieliśmy samochodem wrócić do Cairns i nazajutrz polecieć w dalszą podróż.
Autor tekstu i zdjęć 1RAFA-5RAFA: Wiesław Cypryś
Autor zdjęcia 6RAFA: CC