Tomasz Deptuła
Śmierć dolara jako światowej waluty rezerwowej zapowiadana już była wielokrotnie. Tym razem okazją do dyskusji na temat dedolaryzacji, czyli odchodzenia od rozliczania transakcji międzynarodowych w walucie USA, była zapowiedź odejścia Wenezueli od sprzedaży ropy naftowej za dolary. Była to reakcja na sankcje amerykańskie nałożone na ten kraj.
Gdyby nie dominująca rola dolara, finansowe uderzenie w dyktatury i kraje sponsorujące terroryzm byłoby dużo słabsze. Przeciwnicy USA dobrze wiedzą, że dedolaryzacja osłabiłaby skuteczność amerykańskich systemów sankcji, które stanowią kluczowe narzędzie polityki zagranicznej w walce z siatkami terrorystycznymi, „zbójeckimi” reżimami i siatkami przestępczymi. Sankcje te opierają się m.in. na systemie finansowym SWIFT, czyli sieci wykorzystywanej przez banki do bezpiecznej komunikacji między sobą. Obecnie obsługuje on większość międzynarodowych przelewów pieniężnych i papierów wartościowych.
DYNAMIKA GLOBALNEGO POŁUDNIA
O odejściu od dolara najgłośniej mówi BRICS, grupa państw początkowo tworzona przez Brazylię, Rosję, Chiny, Indie i Republikę Południowej Afryki, a niedawno poszerzona o kolejne kraje. Gdyby – przynajmniej teoretycznie – kraje BRICS (do grupy aspiruje także Wenezuela) zrezygnowały z rozliczeń w dolarach, Stany Zjednoczone znalazłyby się w odwrocie. W praktyce Chiny i ich partnerzy z grupy forsują dedolaryzację jako broń gospodarczą, mającą na celu zmniejszenie wpływów USA w światowym systemie finansowym.
Teoretycznie nic nie stoi na przeszkodzie. Pięć pierwszych państw zrzeszonych w BRICS reprezentuje prawie połowę ludności świata i jedną trzecią globalnej gospodarki. Kraje te rozwijają się dużo dynamiczniej od bogatszej reszty świata, a ich przywódcy deklarują głośno, że dedolaryzacja jest zjawiskiem nieuniknionym.
Jednak BRICS mimo organizowanych z medialnym przytupem szczytów i antyzachodnich, a raczej antyamerykańskich deklaracji ma jednak poważne słabości. Przede wszystkim wciąż pozostaje nie do końca sformalizowaną grupą. Jedyną wspólną instytucją – oprócz organizowanych z pompą spotkań na szczycie – jest stworzony przez porozumienie Nowy Bank Rozwoju (New Development Bank – NDB). Jego celem jest wspomaganie gospodarek krajów zaliczanych do grupy oraz stworzenie alternatywy dla kontrolowanych przez USA i Zachód instytucji finansowych – Międzynarodowego Funduszu Walutowego oraz Banku Światowego. Jednak jak na ironię ponad dwie trzecie kredytów udzielanych przez NDB denominowana jest w amerykańskich dolarach, a następne na liście są euro i frank szwajcarski. Chiński juan zajmuje na tej liście skromne, czwarte miejsce. Tworzenie podstaw nowego systemu finansowego i międzynarodowego bez amerykańskiego dolara okazuje się więc dużo bardziej skomplikowane niż oficjalne deklaracje.
NIE BĘDZIE DOLARA-BIS
Eksperci są także mocno sceptyczni w sprawie stworzenia odrębnej waluty BRICS, często określając sam pomysł jako zwykłą fantazję. Pierwszym i decydującym powodem są ogromne różnice między pięcioma gospodarkami założycieli grupy, a przyjmowanie nowych członków jeszcze te kontrasty pogłębia. Gdyby rzeczywiście kraje te łączyła jedna waluta, byłaby ona zdominowana przez największą i najpotężniejszą gospodarkę BRICS, czyli Chiny. Uczestnicy tego międzynarodowego formatu z pewnością nie zechcą jednak wiązać swojej polityki pieniężnej z chińską polityką gospodarczą, tym bardziej że perspektywy wzrostu Państwa Środka są coraz bardziej pesymistyczne. Dotyczy to zwłaszcza Indii, które znajdują się ścieżce szybkiego wzrostu i rywalizują w Azji z Chinami nie tylko gospodarczo, ale także politycznie i militarnie. Gdyby nawet jakimś cudem kraje BRICS stworzyły wspólną walutę, mogłaby ona ostatecznie funkcjonować podobnie do euro, co nie zagroziło poważnie dominacji dolara – przypominają eksperci. W przypadku ropy i innych towarów ceną referencyjną pozostanie więc cena dolara, a kraje korzystające z walut alternatywnych nadal będą używać banknotów z podobiznami prezydentów USA do określenia wartości tego, co kupują i sprzedają.
Po drugie – o czym pisałem w tym miejscu latem ubiegłego roku przy okazji szumnie celebrowanego szczytu BRICS – żaden z uczestników porozumienia nie dysponuje walutą, która mogłaby zastąpić dolara. Najbliższy byłby chiński juan, ale trudno uznać go za w pełni wolnorynkową walutę: jest on przedmiotem manipulacji rządu ChRL, więc trudno używać do transakcji na wolnym tynku. Z kolei mówienie o powrocie do parytetu złota to czysta fantazja, a korzystanie z kryptowalut przy rozliczeniach też jest mało realne ze względu na gwałtowne, spekulacyjne wahania kursowe. Zresztą część walut krajów BRICS nie jest do końca wymienialna, co już na wstępie blokuje tworzenie alternatywnego systemu finansowego. BRICS łączy co prawda chęć stworzenia alternatywy dla Zachodu, ale jednocześnie w grupie znajdują się kraje mocno zantagonizowane. Przypomnijmy tu choćby rywalizację między Chinami a Indiami czy – w przypadku nowych członków – między Iranem a Arabią Saudyjską. Dodatkowo inicjatywa dedolaryzacji skompromitowała się w ostatnich miesiącach, kiedy kurs dolara amerykańskiego praktycznie upokorzył wszystkie lokalne waluty krajów BRICS.
Innym wyjściem może być waluta cyfrowa banku centralnego (CBDC) jako nowa podstawa rozliczeń międzynarodowych. W tym kierunku chce podążać np. Wenezuela sprzedając ropę – surowiec stanowiący główne źródło dochodu kraju.
BIERNOŚĆ NIE POPŁACA
Trudno przypuszczać, aby w dającym się przewidzieć czasie udało się odejść od podstawowego koszyka opartego na dolarze amerykańskim, euro, funcie brytyjskim, juanie i franku szwajcarskim z wiodącą rolą pierwszych dwóch walut. W ubiegłym roku New Development Bank odmówił nawet finansowania kilku rosyjskich projektów, choć w Moskwie utrzymywano, że były to tylko przejściowe trudności.
Kraje BRICS nie wspominają też głośno o pozytywnej stronie dominacji dolara. Posiadanie stabilnej waluty rezerwowej wiąże się z niewątpliwymi korzyściami. Odwołanie się do dolara stwarza wschodzącym gospodarkom dostęp do tańszego pieniądza. W świecie emerging markets czy Globalnego Południa fluktuacje kursów walutowych potrafią być znaczące, a wysoka inflacja nie jest zjawiskiem wyjątkowym. Odwołanie się do dolara ogranicza te problemy.
Proces odchodzenia od dolara, choć będzie zapewne nadal postępował, zajmie wiele lat. Ameryka jeszcze długo pozostanie najważniejszą gospodarką świata, a dolar finansowym instrumentem rozliczeń. Analitycy twierdzą, że dolar pozostanie królem w dającej się przewidzieć przyszłości, a od czegoś, co naprawdę zagroziłoby dominacji USA, dzielą nas dziesiątki lat. Wynika to nie tylko z jej siły, ale także z tego, że nie ma na razie pretendenta, który w ciągu najbliższej dekady mógłby przejąć od USA walutowy prymat.
Nie znaczy to jednak, że nad wysiłkami BRICS na rzecz dedolaryzacji można przejść do porządku dziennego. Raport prawicowego think tanku Atlantic Council ostrzega, że amerykańskie wysiłki mające na celu zapobieganie dedolaryzacji są rozproszone po agencjach stanowych, handlowych, przedstawicielstwach handlowych USA itp. Jak dotąd, Kongres nie przyjął przepisów prawnych bezpośrednio rozwiązujących ten problem, a Biały Dom nie koordynował reakcji. „W tym momencie potrzebny jest proces międzyresortowy, wspierany przez powiązane organy ustawodawcze, aby podkreślić zagrożenie dedolaryzacją” – czytamy w analizie.