Co się stanie, kiedy Stany Zjednoczone przestaną spłacać własne długi? To pytanie zadawał jeszcze kilka dni temu prestiżowy tygodnik “The Economist”. Katastroficzne prognozy nie spełniły się. Okazało się – nie po raz pierwszy zresztą – że udało się doprowadzić do kompromisu: republikanie i demokraci zdołali się porozumieć.
Tomasz Deptuła
Datą graniczną miał być 5 czerwca. Po tym dniu Stany Zjednoczone miały stracić możliwość spłacania wszystkich swoich zobowiązań, z powodu przekroczenia limitu długu publicznego, którego wysokość wyznaczono na poziomie 31,4 biliona dolarów. Tak przynajmniej ostrzegała sekretarz skarbu Janet Yellen. Dom maklerski Goldman Sachs prognozował bankructwo Ameryki na 8-9 czerwca, ale nie zmieniało to istoty sprawy – po raz kolejny wiarygodność finansowa Ameryki zawisła na przysłowiowym włosku. A wraz z nią bezpieczeństwo finansowe globu. Bo świat przyzwyczaił się do tego, że nawet w największych kryzysach istnieje bezpieczna przystań – amerykańskie obligacje skarbowe. Bo kto jak kto, ale Wuj Sam zawsze spłacał swoje zobowiązania.
TWARDE WARUNKI REPUBLIKANÓW
Zbliżający się termin niewypłacalności doprowadził do kryzysu politycznego, bo republikanie początkowo obwarowali zgodę na podniesienie lub uchylenie limitu zadłużenia żądaniami znacznego obniżenia wydatków na programy społeczne. Mówiono nawet o cięciach w takich sztandarowych programach socjalnych, jak Social Security i Medicare. Zaczęto mówić o politycznym szantażu, w którym stawką jest pozycja Stanów Zjednoczonych jako globalnego mocarstwa.
Ponieważ Biały Dom też licytował twardo, nawołując do wyrażenia zgody na dalsze pożyczenie pieniędzy bez żadnych warunków. Groziło to powtórką konfrontacji z 2011 roku, kiedy republikański Kongres nie dogadał się na czas z ówczesnym prezydentem Barackiem Obamą i po raz pierwszy w historii obniżono rating amerykańskich papierów dłużnych. Ponieważ podważono wiarygodność instrumentów finansowych, które uważano za oazę bezpieczeństwa, rynki kapitałowe zareagowały wówczas sporymi spadkami.
POROZUMIENIE ZA DZIESIĘĆ DWUNASTA
Tym razem jednak nie czekano do ostatniej chwili. W niedzielę, 28 maja, prezydent Joe Biden i przewodniczący Izby Reprezentantów Kevin McCarthy podpisali wstępne porozumienie w sprawie limitu zadłużenia, które powinno zakończyć groźbę niewypłacalności. Dla prezydenta ugoda z republikanami “to ważny krok naprzód, który zmniejsza wydatki, jednocześnie chroniąc programy krytyczne dla ludzi pracy”. Jednocześnie zdaniem Bidena kompromis “zapobiega temu, co mogłoby być katastrofalną niewypłacalnością i doprowadziłoby do recesji gospodarczej, zdewastowanych kont emerytalnych i utraty milionów miejsc pracy”. Według prezydenta udało się także ochronić kluczowe priorytety demokratów. Z kolei McCarthy podkreślał, że porozumienie obejmuje znaczące cięcia wydatków i nie wprowadza nowych podatków ani programów rządowych.
Formalności musi dopełnić jeszcze Kongres uchwalając przełożone na język legislacji porozumienie w obu izbach.
NA CZYM POLEGA KOMPROMIS
Mimo początkowych zapowiedzi sugerujących ostrą polityczną konfrontację, osiągnięte porozumienie wydało się na tyle sensowne, że pochwaliły je zarówno liberalne, jak i prawicowe media. Co prawda – jak zauważył prezydent Biden – jak to w każdym kompromisie, nie każdy dostanie to, co chciał. Każda ze stron ma oczywiście zupełnie inne powody do zadowolenia. Porozumienie obejmuje cięcia wydatków, ale nie tak drastyczne, jak to przegłosowała w pierwszej wersji ustawy zdominowana przez republikanów Izba Reprezentantów. Tym niemniej konserwatyści mogą cieszyć się z ograniczenia wydatków budżetu federalnego. Wydatki niezwiązane z obronnością zostaną praktycznie zamrożone w roku fiskalnym 2024 (który zaczyna się już 1 października br.), a w 2025 roku wzrosną o zaledwie 1 procent.
Z drugiej strony znosi limit zadłużenia do 1 stycznia 2025 roku. W praktyce oznacza to, że kwestia długu publicznego nie stanie się przedmiotem kampanii w prezydenckich wyborach w 2024 roku. Pewne jest natomiast, że politycy w Kongresie będą toczyć spory, jak podzielić pieniądze, których nie będzie przybywać z powodu ograniczeń w wydatkach.
Natomiast wydatki na obronę mają w 2024 roku wzrosnąć do 886 miliardów dolarów, czyli o 3 proc. więcej niż w obecnym budżecie. Do budżetu mają wrócić także niewykorzystane środki z funduszy covidowych, których wysokość szacuje się na 50-70 miliardów dolarów. Zmiany dotyczyć mają także finansowania Internal Revenue Service, a także ułatwień dla inwestycji w energetykę, w tym także w projekty oparte na paliwach kopalnych, takich jak Mountain Valley Pipeline w Wirginii Zachodniej, na co nalegali republikanie. Ale jednocześnie nie wprowadza się żadnych zmian w polityce klimatycznej Białego Domu.
NIEPEWNY LOS POŻYCZEK STUDENCKICH
Dużą niewiadomą pozostaje kwestia pożyczek studenckich. Porozumienie zobowiązuje administrację Bidena do zakończenia do końca sierpnia okresu przerwy w spłacaniu zobowiązań. Według przewodniczącego McCarthy’ego oznacza to “5 miliardów dolarów zwracanych co miesiąc amerykańskiemu społeczeństwu”. Ale jednocześnie nie unieważniono planu Białego Domu umorzenia pożyczek edukacyjnych łącznej wartości 430 miliardów dolarów, nad którego legalnością zastanawia się właśnie Sąd Najwyższy.
Zawarcie kompromisu ponad politycznymi podziałami można traktować jako przejaw pragmatyzmu, który po raz kolejny zwyciężył mimo pogłębiającej się polaryzacji. Nie zmienia to jednak faktu, że kryzys związany z podnoszeniem “sufitu” zadłużenia publicznego powtarzał się w ostatnich latach kilkakrotnie. Ostatnio paradoks polegał na tym, że jeszcze przed ostatnim kryzysem politycznym Kongres uchwalił budżet, który już zakładał przekroczenie limitu.
Teraz kupiono kolejnych kilkanaście miesięcy spokoju, ale nad Stanami Zjednoczonymi, a pośrednio także nad globalną gospodarką będzie nadal wisiał miecz Damoklesa – prawny zapis o limicie zadłużenia publicznego wprowadzony ustawowo jeszcze za czasów I wojny światowej. Większość państw nie ma takiego instrumentu służącego jako hamulec dla wzrostu zadłużenia publicznego. Ale są stosowane inne rozwiązania. Na przykład polska konstytucja ustala limit długu nie w konkretnych sumach, ale w stosunku do produktu krajowego brutto (PKB). Nic dziwnego, że w USA pojawiły się głosy, by zrezygnować na stałe z limitu zadłużenia. Ten mechanizm można bowiem wykorzystać w celach nie zawsze zgodnych z dobrem publicznym. Zawsze też istnieje niebezpieczeństwo przelicytowania. A w takim wypadku globalny system finansowy zatrząsłby się w posadach.