New York
70°
Clear
6:38 am7:02 pm EDT
6mph
66%
30.13
WedThuFri
75°F
75°F
73°F
Jesteśmy z Polonią od 1971 r.
Wiadomości
Nowy Jork
Publicystyka
Kultura
Polonia

Kto nie przyjdzie, będzie żałował

03.10.2023
Beata Ścibakówna jest aktorką i producentką filmową FOTO: ADAM PLUCIŃSKI

Z przedstawienia „Oszuści” wszyscy wychodzą szczęśliwi, zadowoleni, ubawieni, oddzieleni od trosk życia codziennego – mówi Beata Ścibakówna.

Reżyser Jan Englert zrobił z tego przedstawienia perełeczkę. A przy tym jest to spektakl, który ma wspaniałą obsadę – mówi Beata Ścibakówna o sztuce “Oszuści”, którą będzie można obejrzeć 7 października w Memorial Auditorium Montclair State University w Montclair, NJ, o godz. 7 wieczorem.

Pani Beato, już niedługo będziemy mogli zobaczyć Panią w Chicago, IL, i Montclair, NJ, w spektaklu pt. „Oszuści”, którego jest też Pani producentką. Proszę opowiedzieć nam o tym projekcie.

Ten, kto nie przyjdzie, poniesie olbrzymią stratę. To jest spektakl, wyprodukowany przeze mnie, który ma wspaniałą obsadę: Zbigniew Zamachowski, Gabriela Muskała, Piotr Grabowski, Michalina Łabacz, Filip Pławiak i ja, Beata Ścibakówna. Reżyser Jan Englert zrobił z tego przedstawienia perełeczkę. Mało tego, kogokolwiek bym nie zaprosiła na ten spektakl do Och-Teatru, w którym gramy w Warszawie, zawsze wszyscy wychodzą z przedstawienia szczęśliwi, zadowoleni, ubawieni, oddzieleni od trosk życia codziennego. Zawsze są wdzięczni, że przyszli, i wszystkim swoim znajomym polecają to przedstawienie – dla rozluźnienia, dla zabawy, dla wspaniałej komedii. Druga rzecz – jest to bardzo dobrze napisany tekst przez amerykańskiego pisarza Michaela Jacobsa. Świetnie przetłumaczony przez Michała Ronikiera. I nie chwaląc się, my gramy znakomicie! Mimo że premiera była planowana tuż przed rozpoczęciem pandemii, i została oczywiście przesunięta o kilka miesięcy, i mimo wielkich lockdowns zagraliśmy „Oszustów” już ponad 100 razy. Uważam, że jest to wielki sukces frekwencyjny, mamy zawsze pełne sale, a w Warszawie jest trudno dostać bilety. Z przedstawieniem jeździmy po całej Polsce, a teraz będziemy w kanadyjskim Toronto i w Stanach Zjednoczonych. Cóż więcej dodać, kto nie przyjdzie, ten naprawdę będzie bardzo żałował.

W spektaklu gra Pani Monikę. Jaka jest to osoba?

W tym przedstawieniu są dwa małżeństwa, które mają dorosłe już dzieci. Nie chcę za wiele zdradzać, ale Monika jest osobą z mocnym charakterem, silną kobietą, bardzo pewną siebie, która chce jeszcze użyć życia i bierze je pełnymi garściami.

Myślę, że ta postać jest trochę podobna do Pani. Pani też bierze życie pełnymi garściami. Różnica polega jedynie w trwałości związku. Prawie 30 lat małżeństwa to kawał czasu, zwłaszcza w branży artystycznej. Jaka jest Pani recepta na udane małżeństwo?

Rzeczywiście, kilkanaście dni temu obchodziliśmy 28. rocznicę ślubu. A jaka jest recepta? Każdy ma swoją. Ja nie mam żadnych złotych myśli, którymi mogłabym się podzielić z innymi. Być może to, że z mężem jesteśmy w tej samej branży, pracujemy razem, razem się inspirujemy, mamy te same zainteresowania, razem jeździmy na wakacje. My praktycznie spędzamy ze sobą 24 godziny na dobę. Nie nudzimy się ze sobą. Wiem, że niektóre związki czy małżeństwa nie wytrzymałyby tego „ciśnienia”. Wolą pracować oddzielnie przez cały dzień i dopiero wieczorem się spotkać. Lubią też pojechać oddzielnie na wakacje. My tego nie robimy, rzadko to się zdarza. No chyba, że z racji wykonywanego zawodu cały dzień spędzamy na planie filmowym. Ale generalnie dużo czasu spędzamy razem. Może to jest nasza recepta?

Beata Ścibakówna i Jan Englert obchodzili niedawno 28. rocznicę ślubu
FOTO: ARCH. BŚ

A może jesteście dwiema połówkami jabłka albo, jak inni mawiają, dwiema połówkami pomarańczy… A skoro rozmawiamy o rodzinie, to koniecznie muszę zapytać o córkę, która poszła w ślady rodziców i też jest aktorką.

Helena jako 15-letnia dziewczyna chciała sprawdzić, czy aktorstwo jej się spodoba. Zapisała się do agencji aktorskiej i tam przechodziła szereg castingów. Wybrano ją do kilku projektów i posmakowała tego zawodu. Spodobało jej się. Połknęła bakcyla. Właśnie skończyła Akademię Teatralną. A jeżeli ktoś z państwa chciałby obejrzeć Helenę, to na platformie HBO MAX jest dostępny również w Stanach serial pt. „BringBackAlice” (od redakcji: polski kryminalno-obyczajowy serial telewizyjny), w którym Helena gra główna rolę – Alicję.

Jeżeli jesteśmy przy filmach, to wiem, że zajęła się Pani ich produkcją. Pierwszy pt. „Skrzyżowanie” już jest chyba ukończony?

Nie, to nie tak było. Dominika Montean-Pańków, scenarzystka i dokumentalistka, reżyserka filmów dokumentalnych, napisała wspaniały scenariusz z myślą o Janie Englercie. Niestety zamiar jego realizacji przerwała pandemia. Były też kłopoty z zebraniem odpowiednich środków finansowych. Po turbulencjach covidowych i powrocie do normalności odnalazłam scenariusz w domu i pomyślałam, że tego nie można ot tak zostawić. Zwłaszcza że zbliżały się okrągłe urodziny męża i chciałam zrobić mu prezent-niespodziankę w postaci świetnej roli w filmie. Zaznaczam raz jeszcze, że scenariusz jest bardzo dobry. Studio Munka było głównym producentem, ale z niewielkimi środkami finansowymi. Zadzwoniłam do pani Dominiki – reżyserki, której jeszcze osobiście nie znałam – i zapytałam, na jakim etapie są przygotowania do zdjęć. Powiedziała mi: „Na żadnym. Nie będzie filmu, bo nie ma dofinansowania”. Postanowiłam pomóc. Znalazłam na tyle dużo środków, że mogliśmy rozpocząć zdjęcia. Obecnie ukończony jest już montaż filmu i trwają dalsze prace nad postprodukcją, czyli korygowaniem kolorów, udźwiękowieniem itd. Premiera planowana jest na początek przyszłego roku.

A w jakiej roli czuje się Pani lepiej: jako producentka czy jako aktorka?

(śmiech) To są dwie zupełnie różne bajki. Produkcja to większy stres, bo nie ode mnie wiele spraw zależy. Dostanę pieniądze, czy nie dostanę. Jak się z kimś umówię, to nie wiem, czy ktoś będzie życzliwy dla mnie, czy nie. Muszę chodzić, prosić, błagać. W aktorstwie dostaję rolę i mogę się skupić tylko i wyłącznie na sobie i na swojej postaci, na swojej pracy. Trudno porównywać te obie sytuacje.

Beata Ścibakówna jako Monika w sztuce pt. „Oszuści”
FOTO: TOMASZ ENGLERT

Gdy przeczesywałam internet, to zwróciłam uwagę na Pani znakomitą sylwetkę. Czy to efekt diety, czy gimnastyki, czy wszystkiego po trochu?

(śmiech) Wszystkiego razem. Ale dziękuję, że pani to dostrzegła. Trenuję pod okiem trenera personalnego. Ale również lubię zajęcia typu pilates, body balance itp. Bardzo też uważam, co nakładam na talerz i ile. Bo jak powiedziała kiedyś pani Bożena Dykiel: „Żołądek to nie jest śmietnik. Nie można tam wrzucić wszystkiego.” I ja trzymam się tej zasady.

Czyli łasuchem Pani nie jest!

Och! Czasami bywam, oczywiście! Czasami sobie folguję. Ale to są wyjątkowe okoliczności, święta, wakacje, i wtedy mogę sobie pozwolić na takie odstępstwo i ulegam pokusie.

To jakie jest Pani ulubione danie? W czym może sobie Pani pofolgować?

O jejku! (śmiech) Nie lubię gotować i nie bardzo potrafię gotować. Ale to nie oznacza, że żywię się w restauracjach. Raczej w bufecie teatralnym. Ale jeżeli miałabym wybrać jedno danie, które mogłabym jeść dosyć długo i często, to jest to sałatka caprese, czyli mozzarella buffala z pięknym, pysznym, jędrnym i zdrowym pomidorem, polana oliwą z oliwek i balsamic vinegar, i obsypana świeżą bazylią. I jeszcze spaghetti aglio e olio z owocami morza… pycha!

No, ale przecież makarony tuczą!

Podobno; to zależy, jak są ugotowane. Nigdy nie łączę makaronów i ziemniaków z mięsem. Generalnie mało jem mięsa. Co też jest bardzo zdrowe i dobre dla żołądka i układu trawienia.

Polskie media rozpisują się o Pani kreacjach. Kto Panią ubiera?

Od wielu lat współpracuję z Izabelą Łapińską. To jest wspaniała, kreatywna polska projektantka, która widzi kobiety i potrafi je przepięknie ubrać. Artystka, która ma swój charakterystyczny, rozpoznawalny styl. Współpracowała z paryskim domem mody Hermes. Ale teraz moja córka troszeczkę zajmuje się modą i stylizacją. I ostatnio bardzo często ją pytam o różne moje wątpliwości modowe, a ona z radością mi podpowiada.

To chyba bardzo dobrze mieć kogoś pod jedną ręką, kto reżyseruje Pani produkcje teatralne, a pod drugą ręką kogoś, kto podpowie, jak się ubrać. To nie wszystkim się przydarza…

(śmiech) Trzeba umieć się ustawić.

A jak to jest być żoną Jana Englerta? Jakie są blaski i cienie tej sytuacji?

O cieniach nie będę mówiła, bo to nasze prywatne sprawy. Skupię się na pięknych stronach. Mój mąż jest człowiekiem renesansu. Bo pisze, reżyseruje, jest wielkim aktorem, jest pedagogiem, jest dyrektorem. Krótko mówiąc ma wiele profesji. Ja, jako producentka, mogę uczyć się od dyrektora. Jako aktorka mogę uczyć się od aktora, reżysera i pedagoga jednocześnie. Więc tych melanży jest naprawdę bardzo dużo. Mogę czerpać garściami. I to są te blaski bycia razem z Janem Englertem.

Mówiąc o nauce, muszę koniecznie zapytać o szkoły teatralne w Polsce. Są różne opinie o przydatności szkół aktorskich. Mówi się, że nie zawsze są to dobre miejsca dla wrażliwych, młodych ludzi. Odnotowane są przypadki znęcania się psychicznego nauczycieli nad uczniami.

Są oczywiście takie wieści. Były sprawy sądowe związane z tego typu aferami w szkołach teatralnych. Aktorzy pracują w oparciu o emocje i uczucia. Jesteśmy bardzo delikatni. I jeżeli ktoś wchodzi w butach w nasze wnętrze, w naszą psychikę, to każdy bardzo to przeżywa. Jedni są mniej odporni, inni bardziej, ale ślad brudnego buta pozostaje. Eliminowałabym osoby stosujące przemoc. Pedagogika nie jest dla nich. A szczególnie w szkołach teatralnych, gdzie studenci aktorstwa otwierają swoją duszę, pokazują ją na zewnątrz. Są otwarci, szczerzy i tak ufni, i wierni, że niecne zachowania tzw. pedagogów musi odcisnąć piętno na całe życie.

Zostawmy ten przykry temat. Mam nadzieję, że już nikt nie będzie krzywdzony w żadnych szkołach, i to pod każdą szerokością geograficzną. Porozmawiajmy o podróżach, bo podróżuje Pani dużo. Jak i gdzie najlepiej Pani wypoczywała czy też wypoczywa?

(długa pauza, a później śmiech) Trudno byłoby mi wybrać jedno miejsce. Ja rzeczywiście dosyć sporo podróżuję. Odbyłam na przykład wspaniałą wyprawę do Peru i Boliwii. Absolutnie tam nie wypoczęłam, ale to, co zobaczyłam i przeżyłam, było wspaniałe. Dostałam olbrzymią dawkę dobrej energii i dobrych emocji na wiele, wiele miesięcy. Lubię również wypoczywać pod palmą. Palma, książka, piasek, ciepłe morze – to jest moja wycieczka, to jest moja wyprawa. Ale muszę powiedzieć, że spędzałam wakacje na tzw. łódkach, czyli wspaniałych jachtach, na których również mieszkaliśmy. I tylko zawijaliśmy do portu na kolacyjkę czy zakupy. Poza tym, cały dzień na wodzie. Wybrzeże włoskie Amalfi z wyspami Capri i Ischia jest obłędne. I z wody najpiękniej je widać. Można płynąć, opalać się i podziwiać widoki. Takie wakacje też lubię.

Beata Ścibakówna jest aktorką i producentką filmową
FOTO: ADAM PLUCIŃSKI

I ostatnie pytanie, kiedy mowa już o odpoczynku – jaką książkę teraz Pani czyta?

Ostatnio byłam w Neapolu i czytałam „Solfatara” Macieja Hena – o życiu w XVII-wiecznym Neapolu. Świetnie ją się czyta, mimo że książka ma 900 stron. A teraz czytam najnowszy thriller Juliusza Machulskiego pt. „Wisząca małpa”. Polecam.

Rozmawiała Ludwika Zajkowska

Podobne artykuły

NAJCZĘŚCIEJ CZYTANE

baner