Hokeiści Vegas Golden Knights pokonali w piątym meczu finału Florida Panthers 9:3, wygrali serię play off 4-1 i po raz pierwszy zdobyli Puchar Stanleya, trofeum dla mistrza ligi NHL.
„Złoci Rycerze” to najmłodszy klub w NHL, który występuje w lidze od sezonu 2017/18. W wielkim finale byli już w swoich premierowych rozgrywkach, ale ulegli wówczas Washington Capitals 1-4. We wtorek wpisali się na listę zdobywców Pucharu Stanelya jako 26. zespół w historii.
„Pantery” również po raz drugi dotarły do decydującej batalii i po raz drugi przegrały; poprzednio, 1996 roku, z Colorado Avalanche 0-4.
Ekipa z Las Vegas, najlepsza w sezonie regularnym w zachodniej „połówce” ligi, wcześniej w play off pokonali kolejno Winnipeg Jets 4-1, Edmonton Oilers 4-2 i Dallas Stars 4-2. Z kolei Panthers dostali się do play off z najsłabszym bilansem i jako ósma drużyna Wschodu, ale w pierwszej rundzie wyeliminowali 4-3 najlepszych w zasadniczej części sezonu hokeistów Boston Bruins.
Finałową rywalizację Golden Knights zaczęli od dwóch zwycięstw na własnym lodowisku, później przywieźli jedną wygraną z Sunrise i we wtorek stanęli przed pierwszą szansą dokończenia dzieła.
Przed 19 058 kibicami w T-Mobile Arena rozkręcali się dość powoli, gdyż prowadzenie objęli w 12. minucie po strzale Marka Stone’a, który z olimpijskim spokojem wykorzystał kontratak po tym, jak grający w liczebnej przewadze rywale zgubili krążek w strefie gospodarzy. 31-letni Kanadyjczyk był bohaterem meczu, bo później jeszcze dwukrotnie wpisał się na listę strzelców. To pierwszy hat-trick w finale od 1996 roku, gdy odnotował go Szwed Peter Forsberg w barwach Colorado Avalanche.
Stone z 24 punktami (11 goli + 13 asyst) był jednym z najskuteczniejszych zawodników w play off.
Lepsi byli od niego dwaj koledzy z zespołu – Amerykanin Jack Eichel, który dzięki trzem asystom w ostatniej potyczce uzbierał 26 pkt (6+20) oraz Jonathan Marchessault, który we wtorek dołożył jedno kluczowe podanie, ale łącznie w play off uzyskał 13 bramek oraz miał 12 asyst i to właśnie jemu przypadła Conn Smythe Trophy, nagroda dla najlepszego gracza tej części sezonu.
„Bardziej dumny z naszej drużyny, naszego klubu chyba nie mógłbym być. Każdy dołożył cegiełkę do tego sukcesu, każdy przyspieszał w innym momencie. Wszystko się zazębiało, wszyscy się uzupełniali. Właśnie dlatego jesteśmy mistrzami” – podkreślił 32-letni Kanadyjczyk, który do Las Vegas przeniósł się w 2017 roku z… Florydy.
Marchessault asystował przy trafieniu Nicolasa Hague na 2:0 i takim wynikiem zakończyła się pierwsza tercja. Na początku drugiej nadzieję gościom przywrócił kontaktowym golem Aaron Ekblad, ale druga część tej odsłony to już popis rozpędzających się z każdą minutą miejscowych, którzy uzyskali cztery gole i prowadzili już 6:1.
W połowie finałowej tercji „Pantery” zbliżyły się na 7:3, postawiły wszystko na jedną kartę wycofując rosyjskiego golkipera Siergieja Bobrowskiego, ale szybko zostały skarcone trafieniem Stone’a do pustej bramki i wiadomo było, że gospodarzom już nie stanie się krzywda. Skończyło się wynikiem 9:3.
To dopiero trzeci przypadek w historii, by drużyna w meczu mogącym decydować o triumfie w NHL strzeliła co najmniej osiem goli. „Złoci Rycerze” dołączyli do Edmonton Oilers (1985) i Pittsburgh Penguins (1991).
Panthers, którzy w ostatnim spotkaniu musiały sobie radzić bez kontuzjowanego czołowego strzelca Matthew Tkachuka, też przeszły do historii, gdyż w finałowej serii nie wykorzystał żadnego z 14 okresów gry w liczebnej przewadze. To pierwszy taki przypadek od Detroit Red Wings z 1948 roku.
A później zaczęło się wielkie świętowanie i celebrowanie sukcesu.
„Las Vegas umie się bawić, Las Vegas wie, jak przygotować imprezę. To, co dzieje się w tej hali i na zewnątrz jest niesamowite i świadczy o tym, jak wielkie i wspaniałe emocje budzi hokej. Wszystkim, którzy mieli wątpliwości, muszę powiedzieć, że Vegas to nie tylko miasto hokeja, to też miasto mistrzów” – powiedział komisarz NHL Gary Bettman wręczając gospodarzom Puchar Stanleya.
„To niewiarygodne, szalone. Gdy patrzyłem w oczy kolegów po otrzymaniu pucharu, widziałem jakąś dziwną ekstazę. Samemu trudno mi sklecić zdanie, nie potrafię opisać tego, co czuję w żołądku i sercu. To wszystko jest trudne do wyobrażenia. 82 spotkania w sezonie regularnym, cztery rundy play off, żyjesz jak w transie, jak w jakimś kieracie i wreszcie to się kończy zdobyciem upragnionego trofeum” – podsumował Stone.
Kolejny sezon tradycyjnie rozpocznie się w październiku.(PAP)
pp/