Pojawienie się internetu, a później mediów społecznościowych okrzyknięto rewolucją technologiczną na niewyobrażalną skalę. W nowej rzeczywistości, która stwarzała możliwości na miarę epoki, widziano same plusy. Nikt lub prawie nikt nie dostrzegał negatywów, które czyhały za rogiem. Nie trzeba było długo czekać, żeby ujawniły się, gorzej, żeby pokazały swą zabójczą moc. Najbardziej dotkniętymi grupami wiekowymi są dzieci i młodzież, które stopniowo wpadają w nałóg spędzania czasu z telefonem, tabletem, czy komputerem.
W Stanach Zjednoczonych nastolatki i młodzi dorośli doświadczają bezprecedensowego kryzysu psychicznego, związanego z tymi urządzeniami. Depresja i stany lękowe w ostatnich latach podskoczyły o 50 procent, a samobójstwa wśród nieletnich w ostatniej dekadzie wzrosły o 29 procent. Dzisiaj samo-uśmiercenie jest drugim najliczniejszym zabójcą dzieci w wieku 10-14 lat, większym, niż wszystkie choroby nowotworowe razem wzięte.
Co powoduje, że internet i media społecznościowe tak mocno zawładnęły życiem naszych dzieci, bo 95 procent nastolatków spędza gros swojego czasu w ich towarzystwie? Mówiąc w największym skrócie, to treść, jaką firmy internetowe wrzucają na swoją platformę, na którą podatni są odbiorcy: przemoc, rozwiązłość seksualna, pozbawione większej głębi filmy, gloryfikacja bogactwa, naśmiewanie się z wartości religijnych i wielu innych.
Nie ma co się czarować, kampanie mediów socjalnych nastawione są na maksymalizację zysku, a nie dobro dzieci i młodzieży. Im więcej czasu małolaty wpatrują się w ekran telefonu, czy komputera i wchłaniają to, co im się podaje, tym więcej pieniędzy zgarniają nadający i robią wszystko, co w ich mocy, żeby tak pozostało. Takie bombardowanie to gotowy przepis na depresję, zaburzenia odżywiania, stany lęku, a nawet myśli samobójcze.
Co należałoby zrobić, by zahamować, a w dalszej kolejności odwrócić ten chory trend? Nie liczyłbym na polityków, którzy w większości dbają jedynie o własne interesy, a nie interesy swojego elektoratu, główną rolę winni tu odegrać rodzice, którzy zmusiliby swoich ustawodawców do wprowadzenia aktów prawnych, regulujących wolną amerykankę firm mediów społecznościowych.
Na szczeblu federalnym trzeba przegłosować ustawę, którą popiera 66 procent senatorów, automatycznie ograniczającą dostęp nastolatków do treści nieodpowiednich dla tej grupy wiekowej i uniemożliwiającej firmom faszerowanie młodzieży reklamami przeznaczonymi dla dorosłych odbiorców.
Na szczeblu stanowym też trzeba podjąć akcję. Tu należy wdrożyć zabezpieczenia, które uniemożliwiłyby firmom gromadzenie i sprzedaż danych dzieci.
I najtrudniejsza rzecz do zrealizowania: zabronić przynoszenia do szkoły telefonów komórkowych. Urządzenia te działają destrukcyjnie na uczniów i powodują zamieranie fizycznych kontaktów międzyludzkich. Jeżeli chcemy, żeby nasze dzieci odnosiły sukcesy, musimy zadbać o to, żeby szkoły promowały naukę w tradycyjnej formie nauczyciel-uczeń ze szczególnym nastawieniem na ręczne pisanie i czytanie książek. Pocieszającym zjawiskiem jest, że kilka stanów wprowadza lub pracuje nad zarządzeniem zakazującym przynoszenia do szkoły wszelkich urządzeń elektronicznych. Nowy Jork również powinien podążyć tym szlakiem.
Łatwiej się mówi, trudniej realizuje. Istnieje masa nauczycieli i rodziców, którzy dalej nie widzą poważnych szkód ciągłego wpatrywania się w ekran telefonu komórkowego, czy tableta.
Światełkiem w tunelu jest powstanie organizacji Mothers Against Media Addiction (Matki Przeciw Uzależnieniu od Mediów), która walczy o to wszystko, co powyżej opisałem. Tak, jak Mothers Against Drunk Driving (Matki Przeciw Jeździe Po Pijanemu) doprowadziły do zmniejszenia śmiertelnych ofiar na amerykańskich drogach, tak celem MAMA jest zapobiegać wpadnięciu swoich dzieci w nałóg mediów społecznościowych.
Wiedzą one, że uzależniające logarytmy mają rażącą moc, a firmy, które je instalują, mają głęboką kieszeń i wpływowe kontakty, więc walka jest nierówna.
Czego nie robi rodzic dla dobra swojego dziecka? Wszystko i tego, żeby nie wpadło w nałóg uzależnienia od mediów społecznościowych.
Autor: Wiesław Cypryś
Autor zdjęcia: Pixabay