New York
59°
Sunny
7:13 am6:58 pm EDT
8mph
34%
29.82
TueWedThu
64°F
54°F
50°F
Jesteśmy z Polonią od 1971 r.
50-lecie Nowego Dziennika

“Nowy Dziennik” to mój drugi dom

16.12.2023
Jolanta Wysocka: „Moja praca odbywa się w zaciszu redakcyjnego pokoju, przy komputerze, w łączności emailowej bądź telefonicznej i esemesowej z pracownikami czy ludźmi związanymi z gazetą”. FOTO: JANUSZ SZLECHTA

Moja praca jest moją pasją, a przyświeca mi idea utrzymania dla Polonii niezwykle ważnej cząstki jej historii i tożsamości, jaką jest „Nowy Dziennik” – mówi Jolanta Wysocka, redaktor naczelna tego polonijnego tygodnika.

Spotykamy się dzisiaj, aby porozmawiać o Twojej pracy w „Nowym Dzienniku”, a także jego historii, której jesteś częścią.

Pracuję w „Nowym Dzienniku” już 25 lat, a zatem połowę jego funkcjonowania na rynku polonijnym spędziłam razem z nim. Całe moje amerykańskie życie zawodowe związane jest z „Nowym Dziennikiem”, w którym przeszłam przez kolejne szczeble reakcyjnego wtajemniczenia, aby znaleźć się na stanowisku, które obecnie zajmuję.

Jakie były początki Twojej pracy?

Zostałam przyjęta na stanowisko korektorki w 1997 roku, by po kilku miesiącach zostać szefową zespołu korektorskiego, który wówczas razem z maszynistkami liczył sześć osób. W roku 2011 powierzono mi funkcję redaktor prowadzącej „Przegląd Polski” – miesięczny dodatek kulturalno-społeczny „Nowego Dziennika”. Redagowałam go we współpracy z dziennikarzami polskimi i polonijnymi informując czytelników o wydarzeniach kulturalnych w Polsce i w USA, przede wszystkim na Wschodnim Wybrzeżu, prezentując ludzi kultury ze środowiska polskiego, polonijnego i amerykańskiego, a także komentując bieżące wydarzenia i polecając wybrane pozycje literackie. W 2014 roku zostałam sekretarzem redakcji, a następnie redaktor naczelną i tę funkcję (z krótką przerwą) pełnię do dziś. W „Nowym Dzienniku” przepracowałam 25 lat i obecnie jestem jego pracownikiem z najdłuższym stażem, obok Jerzego Gieruszczaka – naszego redaktora sportowego.

Czy miałaś okazję poznać Bolesława Wierzbiańskiego, założyciela i pierwszego redaktora naczelnego „Nowego Dziennika”?

Pracę rozpoczęłam, gdy gazetę prowadziła już Barbara Nagórska-Wierzbiańska, żona Bolesława Wierzbiańskiego. Ale poznałam również i jego, ponieważ przychodził jeszcze od czasu do czasu do redakcji, sprawdzał wydruki gazety przed jej wysłaniem do drukarni, zachodził do poszczególnych działów i rozmawiał z pracownikami, brał także udział w organizowanych w redakcji wydarzeniach. W tamtym czasie sekretarzami redakcji byli Tomasz Deptuła i Elżbieta Ringer. Redaktorem seniorem był Czesław Karkowski, którego wiedza i kultura osobista wywierały duży wpływ na atmosferę intelektualną zespołu tworzącego gazetę.

Przez 25 lat Twojej pracy w „Nowym Dzienniku” zaszło wiele zmian. „Nowy Dziennik” przechodził wiele etapów w swoim prasowym życiorysie. Przyszłam do niego w momencie przestawiania się redakcji na system komputerowy. Miał w tym duży udział Adam Wierzbiański, syn pana Bolesława, który czuwał następnie nad naszą siecią komputerową. Poprzednie czasy znam tylko z opowiadań pracowników, chociaż pozostałości się utrzymały, jak na przykład w nazwie działu “lepiarnia”, gdzie składano gazetę, a kiedyś pracowicie wycinano błędy i lepiono literki na szpaltach. Ja już tego nie doświadczyłam, bo numery gazety były składanie komputerowo.

Rozpoczynałaś pracę, gdy gazeta miała swoją siedzibę na Manhattanie.

„Nowy Dziennik” miał swój własny budynek przy 38 Street, między 8 i 9 Avenue, który został zakupiony pod koniec lat 80. Poszczególne działy mieściły się na kilku piętrach, na parterze funkcjonowała nowodziennikowa księgarnia, w której odbywało się też wiele różnych wydarzeń, m.in. spotkań z ciekawymi ludźmi z Polski i ze środowiska polonijnego, z naszymi czytelnikami, uroczystości świąteczne. Tu odbywały się wystawy i zebrania różnych klubów, jak np. Polsko-Amerykańskiego Klubu Fotografików. W roku 2011 budynek został sprzedany, ale pozostał we mnie – i w wielu z nas, dawnych pracowników – sentyment do tego miejsca, bo nawet gdy mieliśmy piękną redakcję w Garfield w stanie New Jersey, to gdy przyjeżdżałam na Manhattan, chodziłam na “naszą” ulicę, by sprawdzić, co dzieje się z budynkiem. Po pewnym czasie został wyburzony i na jego miejscu dziś stoi hotel. „Nowy Dziennik” w latach 90.i na początku lat dwutysięcznych dynamicznie się rozwijał…

Tak, to był bardzo dobry dla nas czas. Zespół ciągle się powiększał, mieliśmy wielu prenumeratorów, wielu ogłoszeniodawców. „Nowy Dziennik” był gazetą codzienną, która miała zwiększone wydanie weekendowe. To był naprawdę „gruby” numer. W każdy piątek ukazywał się też „Przegląd Polski”, redagowany przez Julitę Karkowską, której później – w roku 2011 – zostałam następczynią. Wychodził też dodatek „Weekend” pod redakcją Jana Latusa.

Wtedy również została zmieniona szata graficzna „Nowego Dziennika”. Idąc z duchem czasu założyliśmy stronę internetową. W gazecie powstały nowe działy, przybywało młodych pracowników, jak Ewa Kern-Jędrychowska, Marcin Żurawicz, Marek Tomaszewski, Kinga i Tomasz Bagnowscy, a także ty, Ola Słabisz. Stanowisko redaktora naczelnego objął Maciej Wierzyński, który pozostał z nami aż do swego powrotu do Polski w 2004 roku.

Z gazetą współpracowało wiele osób…

Było ich tak wiele, że nie jestem w stanie ich wszystkich wymienić. Z wielkim sentymentem wspominam prof. Marię Kornatowską, która pisała do nas felietony. Pracowała jako wykładowca w słynnej Filmówce w Łodzi i gdy przyjeżdżała do Nowego Jorku i odwiedzała naszą redakcję, zawsze roztaczała wokół siebie aurę radości życia, wiele też czerpaliśmy z jej wiedzy filmowej, bo świat filmu był jej wielką pasją. Z kolei Teresa Kołyszko przysyłała reportaże ze swoich podróży po kresach dawnej Rzeczypospolitej, pisała o życiu potomków Polaków, zbierała dla nich pieniądze, bo żyli w trudnych warunkach, a przy tym nie zapominali o swoich korzeniach. Miała serdeczny stosunek do ludzi i spotkania z nią w redakcji były wielką przyjemnością. Oryginałem był Jacek Gulla – głośny, zawsze tryskający humorem, artysta niedbający o dobra doczesne, skupiony jedynie na tym, co tu i teraz. Dzięki pracy w „Nowym Dzienniku” miałam okazję poznać wielu wybitnych ludzi, którzy odwiedzali naszą redakcję: ze świata literatury, sztuki, polityki. Swego czasu gośćmi stałymi spotkań w naszej siedzibie byli artyści polscy mieszkający w Nowym Jorku, jak Urszula Dudziak, Rafał Olbiński, Elżbieta Czyżewska. Ale nie tylko wielcy i sławni byli atutem gazety. Chciałabym przypomnieć także osoby, których nazwiska nie pojawiały się codziennie na naszych łamach, ale dzięki nim nasza redakcyjna społeczność sprawnie funkcjonowała. Pamiętam Mariolę Łyko, która była pierwszą osobą witającą gości wchodzących do biura, panie z pionu administracyjnego: Marię Ożóg, Teresę Dworakowską, Ewę Kowalską. W korekcie najdłużej pracowałam ze świetnymi korektorkami Ewą Sukiennik-Maligą, Małgosią Sulewską, Jolantą Golatowską. Na początku mojej pracy w skład działu korektorskiego wchodziły także maszynistki przepisujące teksty: Irena Kapałka, Jadwiga Kamińska, a także Mildred Brooks – Afroamerykanka, która wprawdzie nie mówiła po polsku, ale rozumiała nasz język. Z kolei Tadeusz Gawroński był redakcyjną złotą rączką oraz pilnował naszych kontaktów z drukarnią i dystrybucją. W dziale ogłoszeń przez długie lata pracował Andrzej Sobociński, którego głos znało wielu dzwoniących do redakcji ogłoszeniodawców. W składzie komputerowym pracowali dwaj Staszkowie: Psyk i Kusiński. Potem pojawili się młodzi pracownicy, a wśród nich Leszek Sadowski, który wprowadził na wyższy stopień skomputeryzowanie naszej pracy. Dobrze wspominam z tego działu Kasię Zalewską, a przede wszystkim długoletnią współpracę z Adrianem Szefke, który był moją podporą, gdy w roku 2017 redakcja spoczęła na moich barkach. W pierwszej dekadzie lat dwutysięcznych nastąpiły duże zmiany…

Gdy z redakcji odeszła Barbara Nagórska-Wierzbiańska, stery zespołu przejęli Malina Stadnik i Tadeusz Kondratowicz. To był czas już po wstąpieniu Polski do Unii Europejskiej i coraz mniej naszych rodaków wybierało za cel swojej emigracyjnej wędrówki Stany Zjednoczone, bo stała przed nimi otworem Europa, równie atrakcyjna i zdecydowanie bliższa. Zmniejszała się więc grupa naszych czytelników. Znów potrzebne były zmiany. Takich naprawdę rewolucyjnych dokonali następni właściciele gazety Leszek i Bartek Sadowscy oraz Edward Nowakowski. W 2011 roku przenieśli siedzibę redakcji do Garfield w stanie New Jersey, a mały oddział powstał na Ridgewood. Zespół został znacznie zmniejszony, zmienił się skład osobowy niemal całego pionu administracyjnego. Mieliśmy w Garfield piękną, nowoczesną siedzibę. Pamiętam jej otwarcie. Przybyło na nie wiele osób związanych z „Nowym Dziennikiem”. Panował pełen optymizmu nastrój – oto rozpoczyna się nowy rozdział w życiu gazety. Diametralnie została zmieniona jej szata graficzna, zmieniono układ wewnątrz. Powstały nowe dodatki, jak „Kontraktor” czy „Bakcyl”. Zmieniona i unowocześniona została nasza strona internetowa, założyliśmy nowodziennikowego Facebooka. Rozszerzyliśmy także naszą działalność, ponieważ zaczęliśmy nadawać program telewizyjny. Pamiętam nasze prowadzące spotkania telewizyjne i wiadomości: ty, Zuza Ducka, Ania Arciszewska, Aneta Sadowska. Towarzyszył wam często Tomek Deptuła, a rozmowy na słynnej kanapie przeprowadzał Leszek Sadowski. Ty w tym czasie zajmowałaś się korektą codziennej gazety, redagowaniem cotygodniowego działu polonijnych wydarzeń kulturalnych i byłaś redaktorką prowadzącą „Przegląd Polski”, który z tygodnika stał się miesięcznikiem. Największym wyzwaniem stał się dla mnie „Przegląd Polski”, ale też dawał mi wiele satysfakcji, tym bardziej że współpracowałam z doskonałymi ludźmi pióra: Aleksandrą Ziółkowską-Boehm, Krystyną Olszerową, Anną Frajlich, Markiem Kusibą, Czesławem Karkowskim, Grażyną Drabik, Joanną Roztropowicz-Clark, Stanisławem Jankowskim, Andrzejem Józefem Dąbrowskim, Romanem Markowiczem i z wieloma innymi wspaniałymi ludźmi z Polski, Ameryki, Kanady i Wielkiej Brytanii. Wkrótce nastąpił nowy etap w Twoim zawodowym życiorysie, ponieważ powierzono Ci stanowisko sekretarza redakcji. Tak, i to podczas mojej kadencji nastąpiła kolejna duża zmiana – została podjęta decyzja o przekształceniu „Nowego Dziennika” w tygodnik. Pociągnęło to za sobą ograniczenia w składzie osobowym gazety, zmieniła się znów szata graficzna, liczba stron, zlikwidowane zostały dodatki, jak „Przegląd Polski”, „Weekend”, „Kontraktor”, „Bakcyl”. Większy nacisk położyliśmy na obecność naszą w internecie, bo to medium sprawiło, że papierowe wydania „Nowego Dziennika” nie mogły z nim codziennie konkurować. Wielu wiernych czytelników jednak nas nie opuściło i pogodzili się z rzadszą obecnością gazety w sklepach. A potem nastąpiła kolejna przeprowadzka… Już nie potrzebowaliśmy tak wielkiego biura jak dotychczas. Przenieśliśmy się do Clark, NJ, gdzie od 2017 roku pomieszczenia wynajmuje nam Polska Fundacja Kulturalna. Jej wiceprezes Tomasz Szybowski z wielką życzliwością odnosi się do naszej działalności na polonijnym rynku wydawniczym.

„Nowy Dziennik” od 2022 roku posiada nowego właściciela. Jest nim Zygmunt Rygiel, biznesmen działający na polonijnym rynku medialnym. Wraz z nim pojawiła się nasza nowa strona internetowa (www.dziennik.com), którą doskonale prowadzi Magda Szczodruch. Codziennie pojawiają się na niej najświeższe informacje z Polski, Stanów Zjednoczonych i świata. Muszę tu podkreślić z satysfakcją, że odnotowujemy wielką liczbę odwiedzających. Dużym zainteresowaniem cieszy się także nasz Facebook, który jest obecną formą porozumiewania się z czytelnikami. Naszym najnowszym medium jest Instagram, gdzie prezentujemy pięknie zdjęcia z Nowego Jorku i okolic.

Ja nadal trzymam pieczę przede wszystkim nad papierowym wydaniem „Nowego Dziennika” i staram się, aby jego zawartość była atrakcyjna zarówno dla naszych prenumeratorów – a mamy ich ciągle wielu – jak i dla tych, którzy kupują gazetę w sklepach. Dodam też, że od kilku lat prowadzimy prenumeratę elektroniczną, która sukcesywnie powiększa grono naszych odbiorców. Obecnie, dzięki nowemu właścicielowi, jesteśmy też sponsorem wydarzeń kulturalnych na Wschodnim Wybrzeżu, m.in. artystów czy zespołów teatralnych przybywających do nas z Polski. Współpracujemy na tym polu z zespołem chicagowskim, na którego czele wraz z Zygmuntem Rygielem stoi Magda Stefanowicz. Obecny zespół „Nowego Dziennika” nie jest już tak liczny jak kiedyś. Tak, ale tworzymy zżytą i zgraną grupę. Jeśli chodzi o najdłuższy staż pracy w gazecie, to może się nim pochwalić Jerzy Gieruszczak, który przyszedł do niej w 1989 roku, a dział sportowy objął w 1991. Na nowojorskim rynku polonijnym działają Wojtek Maślanka i Elżbieta Popławska, do niedawna był z nami Janusz Szlechta, który właśnie przeszedł na emeryturę. Sprawy administracyjno-reklamowe „Nowego Dziennika” prowadzi Joanna Macioszek. Mamy też stałych współpracowników, dziennikarzy i fotografów, takich jak Eliza Sarnacka-Mahoney, Wiesław Cypryś, Andrzej Dobrowolski, Peter Obst, Zosia Żeleska-Bobrowski, Marcin Żurawicz, Wojtek Kubik czy Wojciech Ziębowicz – człowiek-instytucja, chodząca encyklopedia sportu polonijnego na Wschodnim Wybrzeżu. Ty też, Olu, nas nie opuszczasz i zawsze możemy liczyć na twoje wsparcie.

My, którzy z bliska obserwujemy Twoją pracę, widzimy Twoje ogromne w nią zaangażowanie. Nieraz słyszałam opinię, że „Nowy Dziennik” trwa, bo ciągle Ty z nim jesteś…

Mam do „Nowego Dziennika” stosunek sentymentalny. Dwadzieścia pięć lat to kawał czasu, a w dodatku to nie jest taka zwyczajna praca, etat od godziny 9 do 5. Nie zawsze jest mi łatwo, bo pracy nie brakuje i bywam zmęczona, ale nigdy zrezygnowana. Uważam, że „Nowy Dziennik” jest potrzebny Polonii, bo to przecież żywa kronika jej życia, zapis bieżących wydarzeń, o których informujemy czytelników, ale także świadectwo, które zostawiamy następnym pokoleniom. Z tego też powodu dbam o nasze archiwum, aby ci, którzy zainteresują się naszą działalnością, naszym życiem na ziemi amerykańskiej, mogli go odnaleźć na łamach „Nowego Dziennika”.

Za długoletnią pracę na polu medialnym dla Polonii otrzymałaś w tym roku tytuł Wybitnego Polaka poza granicami Polski.

To jest wspaniałe wyróżnienie! Nigdy nie przypuszczałam, że znajdę się w gronie ludzi, których nazwiska są znane i których działalność jest szeroko propagowana. Tym bardziej jestem wdzięczna Fundacji „Teraz Polska” i jej komisji nowojorskiej, że dostrzegła moją skromną osobę, bo przecież moje nazwisko rzadko pojawia się na łamach gazety. Moja praca odbywa się w zaciszu redakcyjnego pokoju, przy komputerze, w łączności emailowej bądź telefonicznej i esemesowej z pracownikami czy ludźmi związanymi z gazetą. Spędzam tu wiele czasu, redakcja stała się moim drugim domem. Nie pracuję dla rozgłosu, popularności swego nazwiska, a ów tytuł odebrałam przede wszystkim jako wyraz uznania dla „Nowego Dziennika”, jego trwania na polonijnym rynku medialnym mimo zawirowań i ciągłych zmian, dla jego umiejętności przystosowywania się do nowych warunków i wymagań. Staram się, aby nadal służył Polonii – tym bardziej że moja praca jest moją pasją, a przyświeca mi idea utrzymania dla Polonii niezwykle ważnej cząstki jej historii i tożsamości, jaką jest „Nowy Dziennik”.

Rozmawiała Aleksandra Słabisz

Podobne artykuły

NAJCZĘŚCIEJ CZYTANE

baner