Ludzie, zwłaszcza nieudacznicy, upatrują swoich niepowodzeń w kimś innym, kto im przeszkadza w dojściu do sukcesów, kto robi wszystko, żeby nie oderwali się od dna, żeby nie mieli lepiej niż sąsiedzi, współpracownicy, przyjaciele i koledzy. Tym innym nieustannie pozostaje władza, jakiegokolwiek odcienia by ona była.
Wiesław Cypryś
W Ameryce, oprócz niezliczonej ilości nieszczęść, odpowiedzialna też jest za skracanie życia swoich obywateli. Spodziewana długość życia Amerykanów spadła do 76,4 roku, najniżej w ostatnich 25 latach, i z roku na rok jest coraz krótsza.
W 1980 roku Stany Zjednoczone pochwalić się mogły jednym z najdłuższych na świecie wskaźników długości życia swoich mieszkańców. Później było już tylko gorzej. Dłużej o kilka lat niż Amerykanie żyją Francuzi, Szwajcarzy, Włosi i obywatele kilku innych wysoko rozwiniętych krajów globu, osiągając średnio wiek 83-84 lat.
Szansę życia dłużej od Amerykanów mają też Czesi, Słoweńcy i Chilijczycy.
Za ten stan nie jest, jak mogłoby się wydawać, odpowiedzialna pandemia koronawirusa. Jak podaje Organizacja Kooperacji Ekonomicznej i Rozwoju, Stany Zjednoczone plasowały się na odległym, 29. miejscu pod względem spodziewanej długości życia. Wirus, który zabił ponad milion Amerykanów, tylko powiększył różnicę między USA a innymi krajami do alarmujących proporcji. Spodziewana długość życia w innych krajach powraca do poziomu sprzed COVID-u, gdy w USA dalej spada z powodów niezwiązanych z wirusem.
Zacznijmy od najgorszego: przedawkowania narkotyków. To główny powód zgonów obywateli w przedziale 18-49 lat. Dwie trzecie tych śmierci powoduje fentanyl. W 2021 roku prawie 107 tysięcy Amerykanów zmarło z przedawkowania tego mocnego i szybko uzależniającego narkotyku. To 50 procent więcej niż dwa lata wcześniej.
Co rząd robi, żeby zapobiec bezsensownej śmierci tak wielkiej liczby młodych ludzi? Odpowiedź jest krótka i wymowna: nic.
W ostatnim półwieczu rządowe agendy zdrowia przeprowadziły kilka skutecznych inicjatyw odciągających Amerykanów od palenia papierosów. Podobnie zrobiły edukując obywateli o szkodliwości opalania się, które powoduje raka skóry. Obecnie Centrum Kontroli i Zapobiegania Chorobom (CDC) nie rusza palcem w bucie. Bardziej dba o poprawność polityczną niż o zapobieganie zgonom. Agencja poinstruowała pracowników służby zdrowia, żeby unikali określeń typu „nielegalny imigrant” i zamiast słów określających płeć „matka” i „ojciec” używali słowa „rodzic”.
Nieporadne działania CDC unaoczniła pandemia. Błąd gonił błąd: od badań, zbierania informacji, instruowania o zasadach postępowania w miejscach publicznych do wzajemnie się wykluczających przekazów prasowych.
Gdy COVID został opanowany, brak odpowiedniej akcji CDC widać na innym froncie, tzn. prewencyjnych badań na raka płuc, które zwiększają szansę na przedłużenie życia pacjentom. Rak płuc jest głównym zabójcą pośród wszystkich raków, uśmiercając rocznie 130 tys. istnień ludzkich. To więcej niż nowotwory piersi, prostaty i okrężnicy razem wzięte. Ponieważ rzadko jest wykrywany, zanim nastąpią przerzuty, szansa przeżycia wynosi zaledwie 18 procent. Ale gdy jest zdiagnozowany wcześnie przez wykonanie prześwietlenia klatki piersiowej, pacjent ma 80 procent szans żyć jeszcze 20 lat.
Prześwietlenie trwa 15 minut, nie wymaga żadnego namacywania ciała i przygotowań, jakie należy dokonać np. przed kolonoskopią. Urządzenie do jego wykonywania jest łatwo dostępne, rekomendowane przez ekspertów, a badanie pokrywa większość ubezpieczeń. Dlaczego więc nie jest częściej wykorzystywane? Zbyt rzadko, z niewiedzy czy zaniedbania, lekarze zalecają jego wykonywanie, a niewielu pacjentów wie, że należy o nie poprosić. W rezultacie tylko 15 procent Amerykanów, którzy powinni być badani na raka płuc, poddawani są testowi.
Kogo za ten stan winić? Znowu palcem należy wskazać CDC, które zbyt mało mówi o tym cichym zabójcy. Gdyby wszyscy Amerykanie z powodów oczywistych rutynowo przechodzili badania, śmiertelność wśród nich spadłaby o połowę, a tak dalej zabiera ich zbyt wielu.