New York
59°
Clear
5:35 am8:09 pm EDT
1mph
76%
29.95
SunMonTue
68°F
72°F
79°F
Jesteśmy z Polonią od 1971 r.
Publicystyka
Warto przeczytać
Opinie i Analizy

Paranoja w czasach zarazy broni

11.04.2023
FOTO: DREAMSTIME

Kultura jest stanem umysłu. Największa zmiana, jaką odnotowałam u siebie po zanurzeniu w amerykańskiej kulturze, to instynktowne prześwietlanie każdego aspektu rzeczywistości pod kątem jego bezpieczeństwa. Nic dziwnego, że choć u reszty rozwiniętego świata średnia życia się wydłuża, w Ameryce się skraca. Stres i strach też zabijają, tylko trochę wolniej niż karabin.

Eliza Sarnacka-Mahoney

Rozmawiałam przez Zooma z małżeństwem z południowej Francji, u którego Młodsza ubiegała się o sezonową pracę w prowadzonej przez nich kawiarence. Opowiadali mi o sobie, swojej wiosce, letnich atrakcjach w okolicy, połączeniach komunikacyjnych z innymi miejscowościami, naświetlili w szczegółach profil pracy dla Młodszej. Wcześniej oglądałam zdjęcia i wideo o miejscowości. Wyglądała na urokliwy zakątek świata, typowa europejska osada, gdzie życie płynie wolniej, czas płynie jak chce i raczej trudno cokolwiek ukryć przed okiem sąsiada, bo wszyscy się znają i traktują po trosze jak rodzina.

– A jeśli chodzi o bezpieczeństwo? – zapytałam.

 W pierwszej chwili nie zrozumieli.

– No, czy jeśli córka gdzieś wybierze się sama, może na przejażdżkę rowerową albo na spacer, to czy to będzie bezpieczne? Jak państwo to oceniają?

Wciąż milczeli. Nawet przez ekran czułam ich zakłopotanie. Choć niewykluczone, że zakłopotanie było wyłącznie moje własne, gdy po kilku sekundach z poślizgiem, za to jak grom z jasnego nieba uderzyło mnie, co się właściwie wydarzyło.

– Przepraszam, proszę mnie zrozumieć. Ale mieszkam w Ameryce, a u nas te rzeczy … –zaczęłam się tłumaczyć.

– Nie no, oczywiście, rozumiemy! – w końcu się odezwali, ale porozumiewawcze spojrzenie, jakie między sobą wymienili, było nie do przeoczenia. 

Mieszały sią w nich wielka ulga z jeszcze większą litością. Ulga, że sami żyją w normalnym, ludzkim kraju. Litość dla mnie, że ten nienormalny, w którym żyję ja, zmienił mnie w takiego paranoika.

– Proszę się nie martwić, tu nie Ameryka, tutaj do siebie nie strzelamy – to zdanie wypowiedziane z wysilonym humorem powracało do mnie do końca dnia. Do końca dnia psuło mi humor.

Młodsza była przekonana, że rozmowa poszła świetnie i jest tylko kwestią czasu, gdy przemili kafejkarze wyślą jej dokładne instrukcje, jak ma się do nich dostać i co ze sobą spakować na drogę.

Odpowiedź, że jednak zdecydowali się zatrudnić kogoś innego, przyszła w ostatni poniedziałek marca rano. Dokładnie 24 godziny później Ameryka zamarła ze zgrozy na wieść o kolejnej strzelaninie w szkole, tym razem w Nashville, i kolejnych ofiarach wśród kilkuletnich dzieci. Kolejny morderca/morderczyni przeprowadził swój makabryczny plan tylko dlatego, że chciał i mógł – dysponował bronią, w tym karabinami maszynowymi, którą nabył całkowicie legalnie. Otoczenie, i to najbliższe, bo rodzice, wiedziało o jej problemach psychicznych i wiedziało równie dobrze o tym, że jest posiadaczką broni. Oto więc kolejna zbrodnia, która była do powstrzymania, uniknięcia. A jednak znów się wydarzyła, bo tu jest Ameryka, a nie Francja, gdzie bezpieczeństwo w miejscach publicznych to sprawa tak oczywista, że pytanie o nie wydaje się wręcz niedorzeczne. 

Przyznam, przez chwilę dręczyła mnie myśl, że Młodsza dostała od kafejkowiczów kosza przeze mnie. Może wystraszyli się, że toczona tą moją paranoją będę ich nękała codziennymi telefonami, a w razie najmniejszego problemu odlecę zupełnie. To już lepiej nie mieć ze mną i moją córką nic wspólnego. Mam tylko nadzieję, że gdy oglądali następnego dnia wiadomości, mimo wszystko poczuli dla mnie jakieś choćby szczątkowe zrozumienie. Może nawet złożyli mi w duchu życzenia, by w tym dzikim, zbrodniczym kraju udało się nam bez szwanku przetrwać.

Z premedytacją używam słowa „zbrodniczy”. Nie można inaczej nazwać sytuacji, gdy żyje się w stanie wojny, na której umierają niewinni, jednak każdy kolejny akt masowego mordu zbrodniarze wykorzystują, by tym bardziej promować swoją zbrodniczą ideologię. Z każdą tragedią werble ich wojennej mantry, że „problem z bronią” można rozwiązać wyłącznie za pomocą „odpowiedzi bronią”, wybrzmiewają tym głośniej, butniej i bezczelniej. 

Czterdzieści lat od pierwszej masowej strzelaniny (1982 r.) to wystarczająco czasu, by zdobyć wszystkie potrzebne dane i przyjrzeć się absolutnie każdemu aspektowi tego zjawiska. Nie udało się znaleźć żadnego dowodu na to, że zbrojenie narodu przybliży nas do końca tej narodowej tragedii. Wręcz przeciwnie, im dalej w las, tym widać wyraźniej, że szerszy dostęp do broni i wzbogacanie domowych arsenałów o kolejne jej sztuki tylko ten problem pogarsza.

Organizacja Giffords Law Center to Prevent Gun Violence co roku publikuje raport na temat przemocy z użyciem broni w poszczególnych stanach relatywnie do obowiązujących tam przepisów o dostępie do broni.  Oto wyniki tegorocznego: 

1.     Pierwsza dziewiątka z najwyższymi odsetkami śmierci z broni palnej na 100 tys. mieszkańców to stany z najmniej restrykcyjnymi przepisami o tym, kto i jak może broń dostać, w tym bez obowiązku przechodzenia przez background check.

2.     Pierwsza dziewiątka z najniższą śmiertelnością to stany, gdzie te przepisy są najbardziej restrykcyjne.

Gdyby amerykańska polityka nie była placem targowym, a politycy nie ślinili się na samą myśl o zarobku, który przynosi im przymierze z przemysłem zbrojeniowym, żylibyśmy dzisiaj w zupełnie innej rzeczywistości. Tej, podkreślam, w której Ameryka żyła przez ponad 200 lat, zanim banda oportunistów w turbulentnej końcówce lat 70. ub. wieku nie wymyśliła jakże brzemiennego w skutki planu sabotażu i kidnappingu amerykańskiego umysłu – mówię oczywiście o tzw. Cincinnati Revolt z r. 1977). Oto Kelly Drane ze wspomnianego ośrodka Giffords: „Historycznie prawo jawnego noszenia przy sobie broni wymagało od jej właściciela poddania się procedurze background check, certyfikatu zaliczenia szkolenia w zakresie używania i bezpieczeństwa broni, nierzadko gotowość zaprezentowania służbom publicznym umiejętności jej obsługi, wreszcie o wiele bardziej restrykcyjne kryteria, kto może, a kto nie w ogóle ją nabyć. Dzisiaj wiele stanów właściwie rozdaje chętnym pozwolenia na open carry nie wymagając spełnienia ani jednego z wyżej wymienionych warunków. Może je dostać osoba, która nawet nie trzymała wcześniej w swoim życiu broni w ręku. Osoba ta może z marszu nabyć broń, po czym paradować z nią po ulicy, wejść do restauracji, baru, na plac zabaw w parku, gdzie tylko zechce. Ten stan rzeczy powinien nas wszystkich zatrważać”.

I prawdę powiedziawszy zatrważa. Sama jestem tego najlepszym dowodem. Mam wszelkie podstawy myśleć, że większość Amerykanów, zwłaszcza rodziców, zatrważa nie mniej. Gdy mąż podczas lunchu w pracy nadmienił, że Młodsza szykuje się do samodzielnego wyjazdu do Europy, wywołał tym wśród swoich współpracowników popłoch i lawinę krytyki. Większość atakujących go osób ma za sobą własne doświadczenia samodzielnych podróży po świecie z czasów, gdy była w podobnym wieku co Młodsza. Swoje dzieci trzyma dziś jednak przy boku najbliżej jak się da, święcie przekonana, że świat jest wyłącznie chorym i niebezpiecznym miejscem, zaludnionym w większości przez wariatów, w tym ze śmiercionośną bronią, którzy tylko czyhają, by przy byle okazji mordować nam nasze niewinne dzieci.  

Zrozpaczeni rodzice i krewni ofiar ostatniej masakry pospołu z tysiącem innych osób, które budzi w nocy lęk przed zamachowcem kładącym z serii maszynowej ich dzieci, bawiące się na huśtawce lub pochylone nad szkolnym podręcznikiem, kilka dni po tragedii usiłowali wedrzeć się do budynku Kapitolu w Nashville, by w ten sposób wyrazić swoją wściekłość, bezsilność i żądania zmian. Trudno o bardziej wymowny obrazek. Protestujący w obronie życia są tak mocno przyciśnięci do muru, że sami są skłonni na to życie nastawać, by siłą wymóc pokój i bezpieczeństwo.

Jest o czym myśleć i jest o co walczyć, nawet jeśli serce i rozum, zjedzone lękiem, już automatycznie skandują, że nic się nie da zrobić. Skąd brać nadzieję, skoro minęła dekada od najbardziej horrendalnej, mrożącej krew w żyłach masakry w podstawówce Sandy Hook, a broni w tym czasie tylko w domowych arsenałach przybyło, podczas gdy ustawodawstwo niewzruszenie i z rozmachem prze dalej po swojej zbrodniczej ścieżce?

Ja też nie wiem skąd, ale wiem, że nadzieja, na szczęście, umiera ostatnia. I oby nie umarła nigdy, a wiosna i Wielkanoc, apoteozujące zwycięstwo życia nad śmiercią, dodały jej mocy i skrzydeł. Kto zaś szuka na święta wartościowej lektury polecam książkę pt. „The NRA: The Unauthorized History” autorstwa znanego dziennikarza śledczego Franka Smytha. Proszę przygotować się na szok i niedowierzanie, zwłaszcza jeśli monterom kultury broni i Państwu udało się wbić do głowy, że ta kultura jest nieuchronna, a broń to nieodłączny symbol wolnej Ameryki.   

NAJCZĘŚCIEJ CZYTANE

baner