New York
45°
Cloudy
6:50 am7:13 pm EDT
7mph
96%
29.72
SunMonTue
63°F
54°F
52°F
Jesteśmy z Polonią od 1971 r.
Publicystyka
Warto przeczytać
Turystyka

„Pete, zrobiłeś to!”!

12.07.2022

Sześć lat, pięć miesięcy i dwanaście dni – tyle czasu zajęła Brytyjczykowi Pete’owi Caseyowi niezwykła podróż od ujścia do źródła Amazonki. Niezwykły był jej kierunek, odwrotny niż we wszystkich dotychczas podejmowanych wyprawach, a więc w górę największej rzeki świata.

Niezwykły był sposób jej realizacji, wyłącznie przy użyciu własnych mięśni eksploratora, co oznaczało długą, żmudną, czasem niebezpieczną wędrówkę, a gdy trzeba było to i pływanie wpław od brzegu do brzegu. Niezwykły był również upór i samozaparcie Caseya, który bez względu na przeszkody i problemy, które pojawiły się na jego drodze do celu, a było ich aż nadto, i które wydłużyły podróż o dobre kilka lat, nie poddał się i konsekwentnie szedł naprzód.

I oto dotarł do źródła Amazonki, do ukrytego w peruwiańskich Andach jeziorka Ticlla Cocha. Co więcej, wspiął się również na wulkaniczny szczyt Nevado Mismi, z lodowo-śnieżną pokrywą, uznawany przez potomków Inków za świętą górę, z której spływają pierwsze krople dające początek największej rzece świata. W wędrówce po obszarze źródłowym Amazonki podróżnikowi towarzyszyli Piotr Chmieliński i Zbigniew Bzdak.

Na szczycie Nevado Mismi, Peru (od lewej): Zbigniew Bzdak, Piotr Chmieliński i Pete / FOTO: VLADO SOTO

Maj 2022. Andy, Peru

JEZIORO TICLLA COCHA

Piotr Chmieliński: Twoja długa wędrówka powoli dobiega końca. Pamiętam, gdy na początku podróży pisałeś, że planujesz w maksymalnie trzy lata dotrzeć do miejsca, w którym właśnie jesteśmy – jeziorka Ticlla Cocha, stałego źródła Amazonki (rzeka ma również źródło sezonowe, z którego woda w sposób nieprzerwany płynie tylko w porze deszczowej – przyp. autora). Nieoczekiwanie, trwało to ponad sześć lat. Chyba jeszcze nie wierzysz, że oto doszedłeś wreszcie do długo wyczekiwanego celu wyprawy.

Pete Casey: To jest niezwykle emocjonująca chwila. Jestem bardzo, ale to bardzo podekscytowany. W pewien sposób czuję się zaszczycony, że udało mi się ten cel osiągnąć. Poświęciłem prawie wszystko, aby to zrobić. Cena i ryzyko były ogromne. Ale było warto. Nie żałuję tego czasu ani wysiłku. I nigdy nie straciłem nadziei, że mi się uda.

Nad jeziorem Ticlla Cocha (5150 m n..pm.), od lewej: Piotr Chmieliński i Pete Casey / FOTO: ZBIGNIEW BZDAK

Przez te ponad sześć lat śledzenia wędrówki Pete’a, trzykrotnie usłyszałem, że rozważa powrót do Anglii. Pierwszy kryzys spowodował splot kilku różnych czynników: niedożywienie, infekcja, osłabienie, a do tego brak zaufania do nowego przewodnika i obawy o własne bezpieczeństwo. Poczucie przytłoczenia i bezsilności spotęgowała wiadomość o śmierci matki. Trzymając się myśli, że mama nie chciałaby, żeby się zatrzymał nie osiągnąwszy celu, ruszył w dalszą drogę.

Kolejną przeszkodą była powódź i bardzo wysoki stan wody, co uniemożliwiało wędrówkę. Pete rozważał wówczas powrót do domu na czas trwania pory deszczowej w Amazonii, aby popracować i uzupełnić mocno już nadszarpnięty budżet wyprawy. Ostatecznie dorywczą pracę znalazł na miejscu. I wreszcie przyszła pandemia COVID-19. „Wracam do Wielkiej Brytanii. Tam przeczekam pandemię koronawirusa i wrócę, by kontynuować wędrówkę w kierunku źródła Amazonki” – to była pierwsza myśl podróżnika na wieść o rozprzestrzeniającym się w świecie wirusie. Pomysł powrotu szybko upadł, bo władze Peru ogłosiły „lockdown”, wstrzymano loty, poruszanie się po kraju i wydostanie z niego stanowiło poważny problem, także ze względu na większe ryzyko zakażenia. Szczęśliwym trafem Casey znalazł małą wioskę, gdzie zdołał przetrwać najtrudniejsze miesiące pracując w gospodarstwie rolnym, traktowany przez miejscowych przyjaźnie, choć na bardzo bezpieczny dystans.

Pete Casey – kąpiel w lodowatej wodzie przy źródłach Amazonki / FOTO: PIOTR CHMIELIŃSKI

Piotr Chmieliński: Osiągnięcie celu musi być wielką satysfakcją – co sprawia, że jesteś zadowolony i dumny: osiągnięcie celu, bycie tak wytrwałym czy może coś innego?

Pete Casey: Myślę, że bycie wytrwałym i cierpliwym zaowocowało dłuższą niż oczekiwano wyprawą, która stała się bardziej wciągająca, nagradzając mnie wiedzą i doświadczeniem, których nigdy bym nie zdobył, gdybym się pospieszył lub się poddał. Okazuje się, że bardziej liczy się sama podróż niż cel.

Wyprawa Pete’a Caseya to był solidny, wielopunktowy test na cierpliwość. Komplikacje pojawiały się znienacka, problem gonił problem i na wszystko trzeba było znaleźć rozwiązanie. A przeszkody były przeróżne. Od pogody poczynając, poprzez wielokrotnie powracający kłopot z przewodnikami, przeszkody formalne utrudniające przejście przez niektóre terytoria. Niejednokrotnie podróżnik został okradziony. Z kolei cały ekwipunek przygotowany na górski odcinek wyprawy i przechowywany w Limie został przekazany na cele charytatywne przez właścicielkę hotelu w Limie, gdzie był przechowywany, ponieważ doszła do wniosku, że już nigdy po ten ekwipunek się nie zgłosi. Było też spektakularne aresztowanie i brawurowa ucieczka. Pojawiły się problemy zdrowotne, w tym wyjątkowo dokuczliwe bóle zębów. Nie obyło się też bez COVID-19, który mocno nadwerężył organizm Caseya.

Jeśli można było spodziewać się komplikacji, to Pete’a na pewno one dopadały, a jeśli miało być łatwo i lekko, to komplikacje pojawiały się i tak. Dzięki żelaznej konsekwencji, determinacji i sprytowi zawsze jednak znajdował jakieś rozwiązanie, czerpiąc naukę z każdego doświadczenia.

 Pete Casey w drodze od źródeł Amazonki do Chivay w dolinie rzeki Colca / FOTO: PIOTR CHMIELIŃSKI

Piotr Chmieliński: Jakie wrażenie wywarło na Tobie jezioro Ticlla Cocha, nad którym siedzimy, a które jest źródłem Amazonki, celem Twojej wyprawy?

Pete Casey: Jestem zaskoczony, jak krystalicznie czysta i zimna jest woda i jak pięknie odbija się w niej Nevado Mismi. Wspaniale jest w końcu tu dotrzeć.

Zachwyt – to uczucie, które stale towarzyszyło Pete’owi w podróży. Pojawił się już na początku wyprawy, na wyspie Marajó w Brazylii, gdzie potężna Amazonka spotyka się z rozległym Oceanem Atlantyckim. Niezmiennie umniejszał znaczenie pojawiających się regularnie problemów, zwłaszcza gdy zachwycać się można było ogromem rzeki, barwami i zapachami dżungli, kolorytem mieszkańców miasteczek i wiosek. „Świt wybuchł głosem chóru ptaków i owadów. Jedna z miejscowych kobiet zaczęła śpiewać piękną tradycyjną pieśń w swoim domu nad rzeką – opowiadał któregoś razu Pete – miejscowy nauczyciel przyniósł nam świeżo upieczony i jeszcze ciepły chleb oraz kawę. To była jedna z wielu niezapomnianych chwil”.

Zauważyłem jednak, że nad Ticlla Cocha coś Pete’a dręczy. Ze śmiechem opowiedział mi o zobowiązaniu, które wymógł na nim Dawid Andres podczas ich spotkania kilka miesięcy temu. Dla przypomnienia: Dawid Andres, wraz z bratem przemierzyli Amazonkę na rowerach. Obaj podróżnicy nie tylko wtargali na plecach swoje rowery na wysokość 5150 metrów nad poziomem morza, by postawić je na brzegu Ticlla Cocha, ale i wykąpali się w tym lodowatym jeziorze.

Pete Casey: Łatwo było obiecać, że ja także wykąpię się w Ticlla Cocha, gdy od jeziora dzieliło mnie kilkaset kilometrów, a wokół panował upał. Teraz się zastanawiam, jak to zrobić, żeby do tej lodowatej wody wejść i zawału nie dostać.

W ostateczności kąpiel ograniczyła się do zanurzenia nóg.

Pete Casey wchodzi do opuszczonej wioski Ran Ran w drodze do Chivay / FOTO: PIOTR CHMIELIŃSKI

5597 metrów nad poziomem morza

NEVADO MISMI

Piotr Chmieliński: Zdecydowałeś się również wspiąć na szczyt Nevado Mismi – historycznego i symbolicznego źródła Amazonki – aby zrealizować swój cel.

Pete Casey: Wejście na szczyt Nevado Mismi i znalezienie się na linii kontynentalnego działu wód jest wyjątkowym przeżyciem. Bardzo chciałem zdobyć górę, gdzie wody topniejącego lodowca spływają do jeziora, przygotowując się do długiej, długiej podróży do Oceanu Atlantyckiego. To wielka satysfakcja, że dotarłem do geograficznego źródła potężnej Amazonki. Prawie czuję zapach Pacyfiku. Czuję już też, że jestem w drodze do domu, a wszystkie trudności są już za mną. Dzień zdobywania szczytu stał się jeszcze lepszy dzięki nieoczekiwanemu wsparciu i towarzystwu kilku innych osób, w tym twojego!

Poza tym jestem zadowolony, że mój organizm tak dobrze znosi pobyt na wysokości, na jakiej jeszcze nigdy nie byłem.

 Pete Casey rozmawia z 71-letnim Casimiro Cotipa Checkiem, jedyną osobą mieszkającą w miejscowości Ran Ran / FOTO: PIOTR CHMIELIŃSKI

Skała, na której usiadł Pete na szczycie Mismi, ma dla niego wyjątkowo symboliczne znaczenie. Rozdziela kontynent pod kątem dwóch wielkich akwenów wodnych, a tym samym łączy dwa istotne punkty jego podróży: z jednej strony widać rzeczkę Carhuasantę i Atlantyk, skąd przyszedł, z drugiej Kanion Colca i Pacyfik, dokąd jeszcze zmierza.

Sądząc po wyrazie twarzy wejście na Nevado Mismi było dla Pete’a jeszcze bardziej emocjonujące, niż dotarcie nad Ticlla Cocha. A przy tym może trochę nostalgiczne, refleksyjne, skłaniające do chwili zastanowienia, podsumowania. Coś się właśnie skończyło, ale i coś nowego się zaczyna. Poczuliśmy się ze Zbyszkiem Bzdakiem w pewien sposób wyróżnieni, że możemy uczestniczyć w tym przełomowym dla Pete’a momencie. Ponadto równie niezwykłym przeżyciem dla nas był powrót do miejsc i do Amazonki, na której spędziliśmy 6 miesięcy płynąc od źródła do Atlantyku na przełomie 1985/86 roku. Od tego źródła, przy którym właśnie się znajdowaliśmy.

Piotr Chmieliński: Choć osiągnąłeś najważniejszy cel, Twoja podróż jeszcze się nie skończyła.

Pete Casey: Planuję teraz iść na wybrzeże Pacyfiku, do La Punta w pobliżu miejscowości Camana. Szacuję, że zajmie mi to około 3-4 tygodni. To będzie zakończenie mojej misji.

Mam jeszcze kilka problemów logistycznych do załatwienia przed wyjazdem z Peru, w tym znalezienie pieniędzy na karę za przedłużenie pobytu i na lot do Wielkiej Brytanii. Więc chyba nie wrócę tak od razu do domu.

Piotr Chmieliński: Myślisz już o tym, co będziesz robił po zakończeniu wyprawy?

Pete Casey: Oczywiście, ale bez pieniędzy większość rzeczy, które chcę robić, nie będzie możliwa do zrealizowania.

Muszę przede wszystkim załatwić sprawy związane z otrzymanymi darowiznami. Postaram się też zacząć składać książkę, a może nawet film dokumentalny, aby podzielić się swoimi doświadczeniami z innymi.

Mam też większe marzenia – na przykład o zbudowaniu eko-domku w lesie deszczowym.

Mam nadzieję, że udowodniłem ludziom, którzy wątpili w powodzenie mojej misji, iż potrafię osiągnąć założony cel. Liczę, że otworzy to kilka nowych drzwi, nowe możliwości dla innych pomysłów, które już mam w głowie.

Przy Cruz del Condor nad Kanionem Colca (od lewej): Zbigniew Bzdak, Pete Casey i Jeff Moag (z “Adventure Journal”) / FOTO: PIOTR CHMIELIŃSKI

Piotr Chmieliński: Czy ta podróż zmieniła Twoje życie i Ciebie w jakiś istotny sposób?

Pete Casey: Oczywiście, ogromnie wpłynęła na moje życie. Czuję się co prawda trochę nieswojo na myśl o powrocie do Wielkiej Brytanii z długami i nie mam domu. Konieczność rozpoczęcia wszystkiego od nowa w moim wieku będzie wyzwaniem, trochę przerażającym, ale i niezwykle intrygującym.

Poza tym ta podróż będzie już zawsze ze mną, aż do dnia, w którym umrę. Wszystko, co przeżyłem podczas wyprawy, poszerzyło horyzonty mojego umysłu, sprawiło, że doceniłem proste rzeczy w życiu, rzeczy, które czasami uważamy za oczywiste, zwłaszcza na Zachodzie.

Jestem również znacznie bardziej świadomy zmian klimatycznych i jak bardzo wszyscy jesteśmy globalnie połączeni z Amazonią. Jeśli wiemy, że jest ona istotną częścią ziemskiej maszyny, od której wszyscy jesteśmy zależni, to musi być chroniona i szanowana za wszelką cenę, zwłaszcza dla przyszłych pokoleń.

PIOTR CHMIELIŃSKI

27 maja, 2022

Zobacz ostatni wpis na blogu Pete’a – https://www.ascentoftheamazon.com/2022/05/the-source-of-the-amazon/

Kondor nad Cruz del Condor w Kanionie Colca / FOTO: PIOTR CHMIELIŃSKI

NAJCZĘŚCIEJ CZYTANE

CO GDZIE KIEDY