Polityka nigdy nie była dla słabych, ale dzisiaj doszło do tego, że przed włączeniem transmisji z debaty prezydenckiej nie wystarczą już same nerwy z żelaza. Trzeba się czymś realnie znieczulić, by znaleźć w sobie odwagę uczestniczenia w tym widowisku.
Znajomi donosili, że pierwszym wyborem było piwo, znajome, że wino, niepijący polegli w przedbiegach i poszli na spacer nie biorąc ze sobą telefonów. Ci zaś, którzy podjęli wyzwanie sadowiąc się przed ekranem ze swoimi czworonożnymi pupilami w roli amortyzatorów stresu, zafundowali sobie traumę życia. Musieli w połowie zarzucić debatę i lecieć barykadować drzwi i okna. Nie wiedzieli, że stawką w wyborach jest życie ich ukochanych futrzaków.
Nazajutrz polskojęzyczny internet wrzał z emocji, bo podczas debaty Kamala Harris aż kilka razy użyła słów „Polska” oraz „polscy”, nieważne, że kontekst jej wypowiedzi raczej mroził krew w żyłach. Kontrastując swoje stanowisko z postulatami Trumpa, deklarowała przecież kontynuację zaangażowania USA w Europie, odrzucając argument, że podbojowe ambicje Putina nie dotyczą nikogo poza Ukrainą. Zasugerowała, że setkom tysięcy Polish-Americans z Pensylwanii na pewno by się nie spodobało, gdyby jakikolwiek amerykański prezydent pozostawiał kraj ich przodków sam na sam z wygłodzonym rosyjskim niedźwiedziem.
Czy ktoś jest w stanie mi wyjaśnić dlaczego amerykańska Polonia popiera Trumpa? Tego człowieka mało co obchodzi jego własny naród, a co dopiero inne narody świata? – padło pytanie pod jednym z postów, przy którym się zatrzymałam. Pytał człowiek spoza USA.
Część osób natychmiast się oburzyła, że operuje szkodliwymi uogólnieniami, przecież nie wszyscy popierają. Inni nie tracili czasu i z miejsca zaatakowali stan umysłu pytającego. W sensie, że jeśli nie rozumie dlaczego i za co należy popierać Trumpa to znaczy, że mu się ten mózg do końca zlasował i nie ma już dla niego ratunku. Policzyłam wpisy. Tych z mózgiem w wątku było znacznie więcej. Ich autorzy mówili głośniej, ranili boleśniej i nigdy nie ustępowali pierwsi pola.
Odłożyłam laptop i wyszłam do ogrodu. Wyobraziłam sobie, że to ja byłam osobą pytającą. A pytałam, bo moje opinie o tym, kim jest i jak głosuje amerykańska Polonia formują się właśnie poprzez internetowe interakcje, ewentualnie na bazie opowieści znajomych lub krewnych z USA i oczywiście poprzez przekazy w mediach. Mediach, dodajmy, bo to bardzo istotne – prawdopodobnie też raczej wyłącznie polskojęzycznych. Roześmiałabym się w tym momencie w głos i wzięła się za podlewanie pomidorów, gdyby nie fakt, że cała ta sytuacja jest z gruntu tragiczna. Mamy bowiem do czynienia z ogromnym rozjazdem pomiędzy tym, co jest rzeczywistością postrzeganą, a co jest nią naprawdę.
Amerykańska Polonia, do której nawiązała w debacie Kamala Harris to wszyscy mieszkańcy USA, którzy przyznają się do polskich korzeni. W sumie ponad 9 milionów osób. Jak wynika z informacji zebranych podczas ostatniego spisu powszechnego przed czterema laty, językiem polskim posługuje się w tej grupie na co dzień tylko około pół miliona osób i w przeważającej części są to emigranci tzw. pierwszego pokolenia, czyli ludzie urodzeni w Polsce. Tymczasem z oczywistych (język!) przyczyn Polonia, do której uderzają podczas swoich skarbonkowych wizyt w USA polscy politycy i działacze, i u której zasięgają opinii polskojęzyczne media to grupa, która posługuje się polskim. I też przecież nie cała grupa, a ledwie jej część, bo osoby, które władając polskim są jednocześnie aktywne społecznie: udzielają się w polskojęzycznych organizacjach, instytucjach oraz w polskich parafiach – ośrodkach życia polonijnego, które są najbardziej widoczne i najłatwiejsze do namierzenia. Czy są to ośrodki życia ogólnopolonijnego reprezentujące światopogląd wszystkich 9 milionów Polish-Americans? Pozostawiam to do państwa odpowiedzi. Punkt drugi. Gdzie indziej przy okazji dyskusji o politycznej orientacji amerykańskiej Polonii inna osoba spoza USA zauważyła: Odnoszę wrażenie, że wy się tam zatrzymaliście na czasach Reagana i wasza wierność partii republikańskiej to wierność wciąż jego państwu. Trump nie jest i nigdy nie będzie Reaganem, a komunizm dawno upadł.
Drogi człowieku, trafiłeś w dziesiątkę! Nawet nie wiesz, ile osób dzierżących berła szefów wspomnianych polonijnych organizacji i instytucji to coraz bardziej leciwi, i coraz bardziej oderwani od spraw, którymi żyją młodsze pokolenia Polonii, w tym tej polskojęzycznej, sierżanci i sierżantki Solidarności oraz Jana Pawła II. Dla nich epoka Reagana rzeczywiście wciąż pozostaje ważnym punktem odniesienia, patriotyzm wciąż ma wymiar wyłącznie bogoojczyźniany, a przeświadczenie, że patent na Bogoojczyznę ma w Ameryce wyłącznie partia republikańska jest nie do ruszenia jak Mount Everest. Osobiście od dawna zachodzę w głowę jak właśnie takie osoby, które narażały onegdaj życie i dobro swoich najbliższych walcząc z komunistyczną dyktaturą mogą popierać współczesnych amerykańskich konserwatystów, zwłaszcza tych spod czerwonej bandery MAGA, która o niczym bardziej nie marzy, niż represjonować obywateli za poglądy i usadzić na tronie w Waszyngtonie autokratę. Proszę, oto wyniki najnowszych badań Chicago Project on Security and Threats z lipca tego roku. Więcej niż co szósty Amerykanin popiera użycie przemocy jako narzędzia walki politycznej.
Ale niewykluczone, że jest coś jeszcze. Ewa Winnicka, autorka świetnej książki o historii osadnictwa polskiego w Teksasie (Miasteczko Panna Maria, wyd. Czarne 2024) dużo miejsca, i chwała jej za to, poświęciła w książce próbie zrozumienia jak przebiegała asymilacja Polaków do życia w nowej ojczyźnie. Jej odkrycia są zastanawiające. Polak zawsze najpierw jest Polakiem, a dopiero potem członkiem lokalnej społeczności, chyba, że chodzi o polską parafię. Tutaj członkostwo jest obowiązkowe. Asymilacja zaczyna się właściwie dopiero wtedy gdy osiągnięte zostaną osobiste cele. Postrzeganie i ocena świata wokół wedle kryteriów wyniesionych z Polski bądź z polskiego domu ciągnie się czasem nawet przez pokolenia. Tak duży jest opór napędzany z jednej strony podejrzliwością i brakiem zaufania do tego, co nowe, z drugiej rewerencją wymieszaną z niebywałą lojalnością wobec tego, co uważane jest za „rodzime”, z urzędu więc zawsze najważniejsze. Ciężka praca, której Polacy się nie boją i w którą wierzą tak samo mocno jak w Boga jest przy tym doskonałą wymówką, by trzymać się na uboczu robiąc swoje i nie wsadzać nosa w cudze sprawy. Cudze, czyli te, które nie dotyczą polskiej parafii i nas osobiście.
Brzmi… znajomo? Usuńmy z kontekstu tegorocznych wyborów wątki polityki prezydenckiej i kongresowej. Jak wygląda zaangażowanie polskojęzycznej Polonii w lokalną amerykańską politykę? Tę, która wywiera największy wpływ na nasze codzienne życie: wysokość podatków, które płacimy od naszych nieruchomości i zakupów, stan dróg, po których jeździmy, szkół do których chodzą nasze dzieci, klimat gospodarczy w naszym regionie, stanie? Ilu z nas odpowiedziałoby, że nie ma na to czasu? Ilu przyznałoby szczerze, że nie zna nawet kluczowych nazwisk w biurze burmistrza swojego amerykańskiego miasta? Ilu za to orientuje się doskonale w polityce swoich rodzinnych stron w Polsce? Jeśli celem Ewy Winnickiej było przedstawienie historii pierwszych polskich osad w USA również jako komentarza na temat pewnych trendów obserwowanych wśród Polonii po dziś dzień dzisiejszy, udało jej się to znakomicie.
I punkt trzeci, ostatni. Polonia, która po słowach Kamali Harris wszystkim w Polsce automatycznie stanęła przed oczami wcale nie przesądzi o wyniku tegorocznych wyborów. Dlaczego? Bo polscy emigranci pierwszego pokolenia skupieni są w regionach tradycyjnie „niebieskich”: na wybrzeżach Ameryki oraz w Chicago i okolicach. To nie są części „swingujące”. Polonia, o której mówiła wiceprezydentka to ludzie urodzeni w USA: drugie, trzecie, czwarte, nawet piąte (informacje ze spisu powszechnego) pokolenia emigrantów, zasymilowane, wrośnięte w amerykański krajobraz, tak „amerykańskie jak apple pie” i … kompletnie w Polsce nieznane. Nieznane zresztą w dużej mierze i samemu segmentowi Polonii polskojęzycznej. Jak dla mnie to to jest prawdziwa sprawa dla reportera we wszystkich polskojęzycznych mediach, bo wynika z niej absolutnie wszystko. Od szkodliwego, karykaturalnego wizerunku amerykańskiej Polonii w Polsce, po pogłębiający się kryzys w obszarze aktywności Polonii na rzecz interesów Polski. O skali nieporozumienia w temacie nawet tak podstawowym jak polityczny światopogląd Polonii świadczą badania – te nieliczne z nich jakie się od czasu do czasu pojawiają w miejscach tworzonych i utrzymywanych przez ostatnich pasjonatów. Polska w takie badania nie inwestuje, a tracące na popularności, zawiadywane przez sierżantów starej daty polonijne instytucje nie mają na nie funduszy ani kadry. Z tych przeprowadzonych w 2020 r. przez Instytut Piast i przedstawionych przez politologa Dominika Stecułę w książce pt. „Polish Americans Today” wynika, że w wyborach prezydenckich 2008, 2012, 2016 amerykańska Polonia jako całość konsekwentnie popierała kandydatów demokratycznych.Następnym razem, gdy ktoś zapyta, dlaczego amerykańska Polonia popiera Donalda Trumpa proponuję odpowiedź: to pytanie jest z gruntu źle skonstruowane.
Autor: Eliza Sarnacka-Mahoney
Autor zdjęcia: Pixabay