Choć duża część Nowojorczyków zapewne by z tym polemizowała, trzaskające mrozy, które nawiedziły miasto w ostatnich dniach mogły być najlepszym, co ich spotkało – przynajmniej w jednym, dość istotnym aspekcie. Niskie temperatury sprawiają, że w ciepłych kryjówkach barykadują się nie tylko ludzie, ale także szczury, a to – zdaniem władz miasta – może przyspieszyć niekończącą się wojnę z sąsiadami na gapę.
Dominującym gatunkiem szczura w Wielkim Jabłku jest szczur norweski (rattus norvegicus), ale paradoksalnie nie oznacza to, że gryzonie te są jakkolwiek lepiej przystosowane do niskich temperatur – w każdym razie nie takich, jakich doświadczamy obecnie.
Jak wyjaśnia Kathleen Corradi – nowojorska „rat czar”, której zadaniem jest walka z populacją szczurów w mieście – mrozy zmuszają szczury do pozostania w ukryciu a jednocześnie utrudniają dostęp do głównego źródła pożywienia, jakim są resztki wyrzucane przez ludzi. Mniej jedzenia i niskie temperatury hamują dodatkowo rozmnażanie się szkodników.
Zdaniem Jasona Munshi-South z Uniwersytetu Drexel niestety nie oznacza to, że Nowy Jork pozbędzie się w ten sposób problemu szczurów, ale długotrwałe mrozy mogą ograniczyć ich populację. Część gryzoni – zwłaszcza te osłabione i niedożywione, które nie znalazły schronienia w kanałach i metrze – może zwyczajnie zamarznąć na śmierć.
Zima okazuje się więc naturalnym sprzymierzeńcem Nowego Jorku w walce ze szczurzą plagą. Miasto od lat wprowadza kolejne rozwiązania, mające zaradzić temu problemowi. Wśród ostatnio wprowadzonych były m.in.: program pilotażowy dedykowanych koszy na pudełka od pizzy, wprowadzenie zamkniętych pojemników na śmieci – zamiast czarnych worków pozostawianych na chodnikach – oraz zapobieganie mnożeniu się szczurów poprzez masowe dostarczanie gryzoniom antykoncepcji.
Red. JŁ