Nie polecam w tej chwili filmu „Zostaw świat za sobą”, mimo jego gwiazdorskiej obsady. Końców świata mamy ostatnio wysyp, za chwilę nie będzie można już nawet wyjść do parku czy na zakupy, żeby się z jakimś nie zderzyć.
Na wieczornym spacerze minął mnie ostatnio pies przyodziany w koszulkę z logo agitującym do głosowania na jednego z kandydatów w nadchodzących wyborach. Koniec świata. Coraz więcej moich znajomych ma koty, nie ma dzieci, a uważa się za pierwszorzędnych patriotów. No coś podobnego! Sąsiadka zaś wyliczyła, że kupując na sztuki apokaliptyczne wiaderka z zapasem żywności liofilizowanej sprzedawane w Costco, wcale aż tak nie przepłaci, niż gdyby szarpnęła się na jednorazowy wydatek dwóch i pół tysiąca dolarów za zapas takiej żywności od razu na lat siedem – oferta firmy z Utah, od dawna liderki na rynku artykułów, których będziemy potrzebować, gdy wszystko się skończy. Co powiedzieć? Czekam na reklamy usług, w ramach których ktoś będzie nam tłumaczył, dlaczego, gdy wszystko się skończy, niczego już potrzebować nie będziemy.
Co za ulga, że przynajmniej młodzi nie myślą o końcu świata. Młodsza w ostatnich tygodniach przed wyjazdem na studia prowadzi tak ożywione życie towarzyskie, że drzwi zmieniły się w obrotowe, a czajnik grzeje wodę na herbatę właściwie przez cały czas.
– Sorry, muszę odebrać! Mogę? – Koleżanka córki podnosi się z krzesła wskazując jednocześnie głową na mój gabinet.
-Oczywiście! – odpowiadam.
Jest piękne, letnie popołudnie. Na stole szarlotka. Wciąż jest więcej niż połowa blaszki, bo przezornie upiekłam dwa razy tyle, co normalnie. Gdy byłam w wieku Młodszej i wpadałam do domu, moja mama też zawsze karmiła mnie i moich znajomych szarlotką wedle rodzinnej receptury, ponoć jeszcze prababka jej używała. Jestem w wieku, że od dawna rozumiem, jak bardzo potrzebujemy w życiu kotwic i symboli.
Gdy koleżanka wraca do nas po kilku minutach jest uśmiechnięta.
-Wciąż wszyscy cali i żywi – oznajmia z ulgą, upija herbaty i nakłada sobie nową porcję ciasta.
Pytająco unoszę w górę brwi. Boomerom, na szczęście, wybacza się takie zapaści w pamięci.
-Moja współlokatorka, Ania – wyjaśnia dziewczyna. – Czekałam na ten telefon od kilku dni. Mówiłam pani o niej. Jest z Kijowa i też studiuje w Ohio. Ale na wakacje pojechała do domu.
Kęs ciasta, jaki mam w ustach staje się nagle twardy. Mógłby być odłamkiem naboju albo granatu. Albo końcówką nożyczek tnącą bandaż na opatrunek. Ledwie go przełykam, bo żołądek nagle związuje się w supeł, a serce przyspiesza jak w chwili realnego końca świata spadającego na człowieka z prędkością bomby.
W jednym ze wspomnień, jakie zostało mi ojcu, alkoholiku całe życie „zalewającym” robaka, o którym dopiero jako osoba dorosła zrozumiałam, że była to przynęta, na którą ojciec za każdym razem łapał i uśmiercał swój osobisty koniec świata, też jest realna wojna, łuski po nabojach, opatrunki przesiąknięte krwią, śmierć. Jako kilkulatek w pierwszych dniach wojny ojciec cudem przeżył rzeź zafundowaną grupce polskich dzieci przez sowieckie wojsko. Dzieci pasły na łące gęsi. Wojsko szło od lasu z okupacją. Ojciec opowiadał o tym tylko wtedy, gdy był już niemal nieprzytomny z upicia. I tylko swoim najbliższym kompanom od kieliszka. Nie wiedział, że podsłuchiwałam. Gdyby nie pił, moje dzieciństwo byłoby inne. Gdyby nie sowieccy snajperzy, jego życie byłoby inne. I życie mojej mamy, i mojego brata. I całej rzeszy innych ludzi, których też naznaczył nieuleczalny ból tamtego końca świata.
Podobno każdego z nas dzieli od Kevina Bacona tylko siedem osób. Tymczasem od Ani, która zadzwoniła do swojej koleżanki w USA chwilę po tym jak – żywa i cała! – wyszła ze schronu przeciwlotniczego dzieli mnie tylko jedna osoba. Czy Ania już nosi w sobie nieuleczalny ból wyryty w każdej tkance jej młodego ciała? Czy już przekazała go swoim dzieciom, wnukom, prawnukom, nawet jeśli jeszcze ich nawet nie zna, bo nie istnieją? Może właściciela psa w wyborczej koszulce, wszystkich bezdzietnych znajomych z kotami i sąsiadkę upychającą do spiżarni wiadra z liofilizowanymi obiadami też dzieli od Ani tylko jedna osoba? A nawet jeśli od prawdziwego końca świata dzieli ich całe siedem osób, jak od popularnego aktora, i tak jest to liczba o wiele za mała. Powinna być nieskończona.
Warto o tym myśleć szykując się do wyborów, które raczej nie będą dla nikogo z nas żadnym realnym końcem świata. W najgorszym wypadku ci, którzy poczują się nimi zawiedzeni będą musieli żyć dokładnie tak, jak żyli do tej pory. Może pomogłoby to co niektórym złapać bardziej trzeźwą perspektywę na dostępne im życie i otaczający świat? Utemperować batalistyczne zapędy, retorykę wykluczania, a nawet jawnej nienawiści, pomysły tępienia się wyłącznie za to, w co kto wierzy, wierząc w rzeczy, których nikt z nas nie widział na oczy? Nieuchronne są podatki i śmierć, zapisał w swoim sławetnym almanachu Benjamin Franklin. Niezmiennie najcenniejsze w życiu pozostają zdrowie i pokój – to stwierdzenie nie ma nawet autora, jest tak oczywiste.
Autor: Eliza Sarnacka-Mahoney