Zgodnie z ambitnym celem Nowego Jorku energia z morskich turbin wiatrowych ma stanowić do 2030 roku 15 proc. miksu energetycznego stanu. Wybór Donalda Trumpa na prezydenta niemal przesądza jednak o tym, że tak się nie stanie. Prezydent-elekt już na kilka dni po wyborach zapowiedział zakończenie programów morskich elektrowni wiatrowych, nazywając wyprodukowaną w ten sposób energię „najdroższą, która niszczy środowisko”.
Do 2035 roku Nowy Jork planował budowę na terenie stanu 9 gigawatów mocy w morskich, przybrzeżnych elektrowniach wiatrowych. Do 2030 roku takie elektrownie miały stanowić już 15 proc. miksu – a to nie cała energia z OZE. Ambitny plan miał pozwolić na zasilenie 4 milionów domów energią odnawialną. Pierwszą, komercyjną farmę wiatrową na morzu uruchomiono w stanie Nowy Jork w 2023 roku, a infrastruktura pod kolejne powstaje już u wybrzeży Brooklynu.
Z dużą dozą prawdopodobieństwa prace te zostaną wkrótce porzucone za sprawą Donalda Trumpa, którego nominacje do jego nowej administracji jasno wskazują, że prezydent-elekt wybiera starą, sprawdzoną drogę – paliwa kopalne. Już dwa dni po wygranych wyborach Trump nazwał energię z wiatru „najdroższą”, a do tego „nieekologiczną”. Choć morska energetyka wiatrowa jest lokalną ambicją stanu, prezydent może przeszkodzić w jej realizacji na poziomie federalnym. Nowe farmy wymagają bowiem specjalnych pozwoleń i koncesji federalnych, które administracja Trumpa jest w stanie zablokować.
W miarę bezpieczną przyszłość mają natomiast projekty Sunrise i Empire – już działające zespoły elektrowni wiatrowych.
Red. JŁ