Jeżeli pierwsza kadencja Donalda Trumpa ze wszech miar była nietypowa, to obecna zapowiada się na jeszcze bardziej nieszablonową. Już w pierwszych kilku godzinach urzędowania podpisał on kilkadziesiąt rozporządzeń (obiecał, że złoży autograf pod stu), w większości przewracających do góry nogami politykę poprzednika.
W najbliższym otoczeniu nowego prezydenta częściej niż ktokolwiek inny widoczny jest najbogatszy człowiek świata Elon Musk. To nie przypadek, że ten przedsiębiorca, twórca PayPala, koncernu samochodowego Tesla Motors, Space X i właściciel platformy społecznościowej X (dawnego Twittera) ogrzewa się w blasku promieni oświetlających nowego gospodarza Białego Domu. W kampanii wyborczej, na którą przekazał grubo ponad 100 milionów dolarów, powtarzał, że jeśli Trump wygra, będzie namawiał prezydenta-elekta na utworzenie resortu zajmującego się szukaniem oszczędności w budżecie państwa, co też się stało i stanął na jego czele.
Te wielce szlachetne intencje, które miały przyciągnąć wahających się wyborców i zdobyć przychylność do polityki kandydata, to nie dobroduszna, altruistyczna troska o naród, lecz wyrachowana gra na powiększenie posiadanej fortuny. To, że Musk postawił na „właściwego konia” już odbija się na wartości jego firm. Zaledwie trzy dni po zwycięstwie Trumpa cena rynkowa Tesli przekroczyła bilion dolarów, co daje jej dziewiątą pozycję największych spółek świata, a Muskowi tytuł najbogatszego człowieka globu.
Czy na tym poprzestanie? Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują, że nie. Przeciwnie, będzie parł do przodu, nie tylko w powiększaniu własnego majątku, ale także będzie wchodził w politykę, co już zresztą uczynił. Nikt o tym jeszcze głośno nie mówi, ale ja przewiduję, że w dalekosiężnych planach ma chrapkę na prezydenturę.
Zaczął od małych, ale istotnych kroków, chcąc rozdawać karty w brytyjskiej polityce. Niespodziewanie wezwał do rezygnacji Nigela Farage’a, szefa skrajnie prawicowej Partii Reform, z którym miał bliskie relacje. Musk zwrócił się także do króla Karola III, sugerując rozwiązanie brytyjskiego parlamentu.
Po Wielkiej Brytanii przyszła kolej na Niemcy. Musk poparł skrajnie prawicową Alternatywę dla Niemiec i na wiecu tej partii przekonywał zebranych, że Niemcy powinni odejść od ciągłego poczucia winy za dawne grzechy. Słowa najbogatszego człowieka świata odebrano jako nawoływanie do usunięcia ciemnych rozdziałów historii Niemiec z ludzkich umysłów, tym bardziej, że zostały wypowiedziane kilka dni po dwukrotnym wykonaniu przez niego gestu przypominającego nazistowski salut. Nawet jeśli on miał oznaczać coś innego, jednoznacznie wyglądał na hitlerowskie powitanie i winien się z niego wytłumaczyć.
Ale to nie koniec uszczypliwych, czy wręcz obraźliwych wypowiedzi Muska pod adresem innych państw, czy ich przywódców. Dostało się Kanadzie, Danii, Irlandii, Australii, Ukrainie, Brazylii.
Tu należy sobie zadać pytanie, kto będzie następny? Czy nie może to spotkać samego szefa, który, podobnie jak Musk, ma wybujałe ego i niewyparzony język, więc konfrontacja wydaje się być bliżej niż dalej.
Szczerze mówiąc, pierwsze konflikty, mimo trwającego okresu miodowego, już się pojawiły. Właściciel platformy X publicznie skrytykował flagowy projekt dotyczący sztucznej inteligencji ogłoszony przez Trumpa. Według Muska inwestycja o wartości 500 miliardów dolarów jest finansowo nieuzasadniona i nie winna być traktowana poważnie. Dlaczego tak uważa? Odpowiedz jest prosta: do projektu nie został zaproszony przez prezydenta i nie może na nim upiec pieczeni dla siebie. Dodatkowym elementem złości Muska, dotyczącym budowy centrów danych i infrastruktury potrzebnej do rozwoju sztucznej inteligencji, jest jego wieloletni konflikt z współtwórcą firmy OpenAL Samem Altmanem – a firma ta wchodzi w skład projektu ogłoszonego przez Trumpa.
Czy opisana powyżej sprawa to drobna sprzeczka w niezachwianym sojuszu dwóch potężnych graczy, czy to początek końca sztucznie stworzonej przyjaźni, która ma na celu przynieść korzyści obu stronom, ale nie ma szans na przetrwanie? Trudno przewidzieć, co zrobią ludzie nieprzewidywalni, działający pod wpływem emocji, nie liczący się z nikim i z niczym.
Jedno jest pewne, z zawartego związku będą chcieli wycisnąć wszystkie możliwe soki i tylko kwestią czasu jest to, który w swojej pazerności będzie chciał wepchnąć pod koła nadjeżdżającego pociągu drugiego. Trump uwielbia być w centrum zainteresowania i nie lubi z nikim dzielić sceny, więc to jego widzę w tej roli. Nie przyjmuje też żadnej krytyki, co jest kolejnym elementem do zerwania z kimś, kto mu się przeciwstawia. Biorąc to wszystko pod uwagę, nie wróżę związkowi Trump – Musk długiego pożycia.
Autor: Wiesław Cypryś
Autor zdjęcia: CC