Benzyna znów drożeje. Dziś kosztuje średnio 10-15 centów na galonie więcej niż miesiąc temu. W całych Stanach Zjednoczonych średnia cena galonu zwykłej bezołowiowej to 3,67 dolara, podobnie jak w stanie Nowy Jork (3,62 dol.). Ale to wciąż o ponad 60 centów taniej niż 12 miesięcy temu.
Tomasz Deptuła
Nad cenami benzyny zaczynamy się zastanawiać najczęściej wtedy, gdy paliwa drożeją. Gdy pandemia zbiła ceny w dół, cieszono się dość bezkrytycznie, bo przecież spadki były pochodną tąpnięcia całej gospodarki, ale szybko uznano poziom cen za “nową normalność”. Kiedy ceny zaczęły wracać do poziomu przedpandemicznego, a potem poszły jeszcze w górę, przyszedł czas refleksji.
Przyczyn podwyżek cen na stacjach paliw jest wiele – konflikty zbrojne, które zagrażają dostawom, kataklizmy, które paraliżują prace rafinerii, czy zbyt szybki rozwój gospodarczy, sprawiający, iż popyt przewyższa podaż. Albo – tak jak ma to miejsce obecnie – decyzja krajów posiadających zasoby ropy o zmniejszeniu wydobycia.
O cenie paliw decydują więc przede wszystkim zasady popytu i podaży oraz wielka polityka. Organizacja Państw Eksporterów Ropy Naftowej (OPEC) stara się regulować wydobycie surowca tak, aby zarobić jak najwięcej, nie zabijając jednocześnie gospodarek odbiorców. To stąpanie po cienkiej linie, bo zbytnie obniżenie wydobycia wywołałoby wzrost cen paliwa, co jednocześnie mogłoby doprowadzić do recesji. Przy kurczącej się gospodarce ceny paliw zaczęłyby z kolei spadać, bo spadałby popyt na benzynę czy ropę. Ten cenowy efekt jojo odbiłby się także na krajach-eksporterach. OPEC stara się więc nie zabijać kury znoszącej złote jaja, podskubując ją, ale jednocześnie nie zagładzając jej na śmierć. Do tego dodatkowym czynnikiem ryzyka jest wojna w Ukrainie i próba uniezależnienia się sporej części wolnego świata od rosyjskich węglowodorów. Wśród członków OPEC nie brakuje też krajów, które sprzyjają Moskwie i nie lubią Zachodu.
ELEKTRYCZNY BOOM
Wszystkie te kraje, podobnie jak wielkie koncerny wydobywające surowiec w USA czy na szelfach Morza Północnego, muszą jednak zwracać uwagę na dokonującą się już transformację rynku motoryzacyjnego. Międzynarodowa Agencja Energii (IEA) szacuje, że aż 60 proc. popytu na ropę zużywa transport. A tu zachodzą rewolucyjne zmiany. Co trzeci samochód sprzedawany dziś w Chinach i co czwarty w Europie jest zasilaną elektrycznie hybrydą (plug-in hybrid).
Stany Zjednoczone, poza “zieloną” Kalifornią, pozostają w ariergardzie tej rewolucji, co można tłumaczyć na różne sposoby: większymi dystansami, jakie trzeba pokonywać autem (a auta elektryczne wciąż mają ograniczone zasięgi), zamiłowaniem do dużych pojazdów czy wręcz konserwatyzmem społecznym. Mimo to coraz więcej jest na ulicach aut wyłącznie z napędem elektrycznym, choć zarówno ich osiągi, jak i cena wciąż nie zachęcają do zakupów. Innym problemem jest stosunkowo niewielka sieć stacji ładowania pojazdów.
PRZEŁOM ZA 7 LAT
Na świecie jednak elektryczne auta sprzedają się coraz lepiej. W 2020 roku sprzedano 3,24 miliona bezemisyjnych samochodów, w 2022 – już 10,1 mln. Duży wpływ na wzrost zainteresowania miały m.in. hojne dopłaty oferowane przez rządy wielu krajów. Boom na „elektryki” dotyczył jednak przede wszystkim sektora aut osobowych.
Choć każde auto elektryczne teoretycznie zmniejsza popyt na paliwa płynne, świat konsumuje coraz więcej ropy. Ten paradoks łatwo wytłumaczyć. Rzecz w tym, że na świecie produkuje się wciąż coraz więcej aut spalinowych. A kraje rozwijające się, w odróżnieniu od bogatej Europy czy Ameryki Północnej, jeszcze długo będą stawiały na paliwa kopalne.
Według najnowszej prognozy Bank of America, popyt na materiały pędne będzie jeszcze przez kilka lat rosnąć. Apogeum zapotrzebowania ma nastąpić gdzieś między 2028 a 2030 rokiem. Podobne przewidywania publikuje także serwis finansowy BloombergNEF oraz Międzynarodowa Agencja Energii (IEA). Potem rosnący udział w rynku aut elektrycznych oraz pojazdów spalinowych nowego typu ma doprowadzić do spadku popytu. Bank of America widzi w tym pozytywne zjawisko.
W bieżącym roku światowa gospodarka zużywać będzie średnio o 450 tys. baryłek ropy więcej niż w roku ubiegłym. To w sumie 102 miliony baryłek dziennie. Takiego tempa nie da się utrzymać na dłuższą metę. Na szczęście – tak przynajmniej przewidują analitycy koncernu BP oraz Międzynarodowej Agencji Energii – prędzej czy później obecność “elektryków” na drogach zacznie mieć wpływ na spadek popytu na ropę i jej pochodne. Ale prawdziwe tąpnięcie na rynku ropy – przynajmniej według analiz BP i Exxonu – nastąpi dopiero w 2050 roku. Istnieje jednak niebezpieczeństwo, że wielkie koncerny przestaną inwestować długoterminowo w wydobycie na długo przed tą datą, co może wywołać kolejne perturbacje na rynkach.
BEZ ROPY SIĘ NIE DA
Wśród ekspertów od energii obowiązują dziś dwa podejścia do paliw kopalnych. Pierwsze każe traktować je jako coś przejściowego w dążeniu ludzkości do całkowitej elektryfikacji transportu i budowie zeroemisyjnego świata. Tę narrację „kupiła” Unia Europejska, przyjmując ambitny program rezygnacji z produkcji samochodów spalinowych w ciągu najbliższych 13 lat.
Drugie, i chyba bardziej realistyczne, podejście zakłada, że od paliw kopalnych nie da się uciec. Jego zwolennicy twierdzą, iż całkowita transformacja energetyczna w transporcie jest nieosiągalna. W związku z tym popyt na ropę, benzynę czy gaz będzie się jeszcze długo utrzymywał. Nie brak tu głosów, że samochody elektryczne są z technologicznego punktu widzenia ślepą uliczką, z uwagi na koszt produkcji baterii czy brak wystarczającej ilości surowców do ich wytwarzania. Wreszcie – rosnąca flota „elektryków” będzie potrzebowała coraz większej ilości energii, którą też trzeba będzie z czegoś wytwarzać. W energetycznym miksie wielu krajów (np. w Polsce) paliwa kopalne wciąż odgrywają kluczową rolę. Czyli „elektryki” ładuje się prądem uzyskanym ze spalanego węgla czy gazu ziemnego.
NAFCIARZE SZUKAJĄ ALTERNATYW
Perspektywa zbliżającego przesilenia na rynku paliw ropy musi spędzać sen z powiek szefom wielkich koncernów naftowych, choć w międzyczasie popyt na paliwa będzie wciąż rosnąć. Nafciarze przygotowują się do rewolucji inwestując m.in. w odnawialne źródła energii i rozbudowując infrastrukturę do ładowania „elektryków”, choć o tym, jak będzie wyglądać przyszłość, zdecydują zapewne także czynniki, których dziś nie jesteśmy w stanie przewidzieć. Ale popyt na ropę nie zakończy się nawet wtedy, gdy po drogach nie będą już jeździły auta spalinowe. Surowiec ten jest potrzebny w przemyśle chemicznym, przy produkcji tworzyw sztucznych, asfaltu czy nawozów. Trudno sobie też wyobrazić pojawienie się paliwa, które zastąpiłoby benzynę lotniczą.
Biorąc pod uwagę nastawienie Amerykanów i ich miłość do dużych samochodów, którymi można pojechać (dosłownie), gdzie oczy poniosą, elektryczna rewolucja w Stanach dokona się później niż w małej Europie. Na pewno więc jeszcze przez dłuższy czas będziemy narzekać przy dystrybutorach na drogą benzynę, nawet jeśli – tak jak to ma miejsce w New Jersey – wciąż nalewać nam ją będą analogowo do baków pracownicy stacji benzynowych.