– Gdy w latach 70-tych odwiedzaliśmy Stany Zjednoczone z reprezentacją Polski, czuliśmy się, jakbyśmy trafili do innego świata. Grę w USA i wzruszające spotkania z amerykańską Polonią zapamiętam na całe życie – mówi w rozmowie z Nowym Dziennikiem legendarny bramkarz reprezentacji Polski Jan Tomaszewski
Jako reprezentant Polski w latach 70-tych miał Pan okazję kilkukrotnie występować na amerykańskich stadionach. Jak wspomina Pan te wyjazdy do Stanów Zjednoczonych?
Pamiętam je doskonale, bo każdy taki wyjazd to było zawsze wielkie wydarzenie. Muszę przyznać, że jeśli chodzi stricte o poziom piłkarski, to Stany były wtedy bardzo słabe. To się zaczęło zmieniać dopiero w czasach, kiedy do Ameryki przybyli tacy piłkarze jak Pele, jak Beckenbauer i inni światowej klasy zawodnicy – wtedy ten poziom gry w piłkę nożną zaczął w USA gwałtownie rosnąć. Od tamtego momentu Amerykanie postawili na piłkę i jak widać im się to opłaciło. Natomiast w czasach, kiedy my jeździliśmy do Stanów Zjednoczonych, to nie zastanawialiśmy się: „Czy wygramy?”, ale „Ile wygramy?”.
Takie wyprawy z PRL do USA musiały być dla was czymś wyjątkowym.
Już wtedy dało się odczuć – a dziś widzę to jeszcze wyraźniej – że my do Stanów jeździliśmy jako swego rodzaju forpoczta ambasadorów Polski. Wiadomo, że w tamtych czasach wielu Polaków uciekało za granicę, również do USA. My, piłkarze reprezentacji, graliśmy właśnie dla amerykańskiej Polonii.
Polonia w tamtych czasach licznie przychodziła na mecze?
Oczywiście! A dodatkowo po każdych meczach odbywały się spotkania z Polonią w wielkich salach. Było to kapitalne, te wspomnienia zostały na całe życie. Pamiętajmy, że my wtedy byliśmy trzecią drużyną świata. I naprawdę czuliśmy, że Polonia jest z nas dumna, co było wspaniałym uczuciem. Cieszyliśmy się, że możemy sprawić radość tym ludziom, którzy podkreślali swoje przywiązanie do Polski. Proszę mi wierzyć, to były niesamowite spotkania. Widzi pan, minęło pół wieku, a ja to doskonale pamiętam.
Jak wielkie wrażenie robiły wtedy Stany Zjednoczone na osobach przyjeżdżających z Polski?
Dla nas te Stany jawiły się jak inny świat, niemalże z innej planety. Tam już wtedy było po prostu wszystko. Pamiętam, że podczas jednego wyjazdu zostaliśmy zaproszeni do czyjegoś domu. Pojechaliśmy, wchodzimy do środka, miła pogawędka, aż tu nagle pokazano nam telewizor, który był obsługiwany pilotem. Ja wtedy zacząłem się zastanawiać w myślach: „Boże, a gdzie jest jakiś drut, jakiś kabel łączący tego pilota z telewizorem?”. Nam się nawet nie śniło, że kanały w telewizorze można wybierać za pomocą bezprzewodowego urządzenia! Byliśmy oszołomieni tą amerykańską technologią. Wszędzie jakieś pagery, inne sprawy, których my wtedy nierzadko nawet nie rozumieliśmy. Coś nieprawdopodobnego.
Całą rozmowę z Janem Tomaszewskim można przeczytać w najnowszym numerze Nowego Dziennika – dostępnym do kupienia również w formie elektronicznej.
Autor: Kacper Rogacin