New York
52°
Sunny
7:13 am6:58 pm EDT
5mph
38%
29.89
TueWedThu
64°F
52°F
52°F
Jesteśmy z Polonią od 1971 r.
Publicystyka
Turystyka

Ladakh – kraina wysokich przełęczy (cz. 1)

16.05.2024
Ed Bochnak (z lewej) i Ryszard Chmura na starcie szlaku Markha

Ed Bochnak

Słowo „ladakh” wywodzi się od tybetańskiego zwrotu „la-dags”, oznaczającego „krainę wysokich przełęczy”.

Była wrześniowa noc, na ciemnogranatowym niebie upstrzonym migotliwymi gwiazdami świecił srebrzyście sierp księżyca. Nie mogąc usnąć, wyczołgałem się z namiotu z termosem wypełnionym gorącą czarną kawą, stojąc w mroźnym podmuchu wiatru wpatrywałem się w śnieżny stożek Kang Yatse, szczytu wznoszącego się nad doliną Markha.

Na pobliskim zboczu odpoczywały wpółdzikie stada jaków, długowłosych kóz i owiec oświetlone ogniskami obozu nomadów Changpa. W tym majestatycznym otoczeniu poczułem się w jakiś sposób uspokojony, wyciszony, niezależnie od tego, co przyniesie przyszłość.

Kilka dni wcześniej, rankiem 20 września wraz z moim kompanem podróży Ryszardem Chmurą, opuściliśmy miejscowość Leh, stolicę najbardziej na północ wysuniętego indyjskiego dystryktu Ladakh, leżącego na skraju zachodniej Wyżyny Tybetańskiej, pomiędzy Pakistanem i Chinami.

Leh, przez prawie dwa milenia, aż do połowy XIX wieku był stolicą małego, ale znaczącego królestwa Ladakh, ufortyfikowanego zamkami z licznymi klasztorami i gompami, będącego regionalnym przyczółkiem tybetańskiego buddyzmu, stąd też często Ladakh nazywany jest Małym Tybetem. Ze względów geopolitycznych na tym obszarze turystyka była prawnie zabroniona, aż do lat 70. XX wieku. Dziś rdzawy marsowy krajobraz tutejszych monumentalnych wzgórz, ze śnieżnymi szczytami, rustykalny tybetański klimat zamknięty w regionalnych budowlach, tysiące flag modlitewnych powiewających w górskim powietrzu, emanujących poczuciem spokoju i medytacyjnej jedności z naturą, przyciągają żądnych przygód i zafascynowanych buddyzmem turystów.

Dolina rzeki Indus, którą prowadził Jedwabny Szlak, łączący Azję Środkową z Tybetem

Obecnie Leh to miejscowość licząca około 20 tysięcy mieszkańców, rozłożona na wysokości 3500 metrów nad poziomem morza, w zielonej oazie wokół oliwkowej rzeki Indus i jej dopływów w miejscu, gdzie szczyty Karakorum łączą się z pasmem górskim ośmiotysięcznych Himalajów. Sercem miasta jest wybrukowany bazar otoczony fasadą biur podróży, sklepów z pamiątkami i restauracji, nad którymi powiewają kolorowe rozciągnięte na sznurkach modlitewne flagi. W podcieniach domów stoją kramy, stragany i zachwalające swoje produkty handlarki. Z dwóch głównych prostopadłych alej rozchodzi się sieć wąskich, krętych uliczek, wypełnionych starą architekturą dwu- i trzypoziomowych domów, wybudowanych z kamienia, gliny i drewna z pięknie rzeźbionymi framugami okien i drzwi, odbijającymi się od bielonych wapnem fasad i czerwonych pelargonii wystawianych na parapetach. Wschodnią część miasta zdominowała nowa architektura, zagarniając dawne pola i użytki rolne. Osiedla te przedzielają kanały nawadniające, ciągnące się w cieniu smukłych topoli, jęczmiennych upraw i morelowych sadów. Nowe kilkupiętrowe domy pełnią funkcję uroczych, niedrogich pensjonatów i hosteli dla backpackerów i weekendowych turystów. Na północy, nad starą częścią miasta, ze skalistego grzbietu, wyrasta dziewięciopiętrowa trapezowata, zwężająca się ku górze budowla, w kolorze surowej cegły, tak jak otaczające ją wzgórza – to XVI-wieczny dawny pałac królewski Palkar i fort w stylu tybetańskim.

Budda Przyszłości Majtrei

Zwiedzałem go tuż przed zachodem słońca, wewnątrz puste sale zamieniono na miejsce wystaw, sfilmowałem kaplicę ginącą w mroku, krużganki, pokoje i wewnętrzne tarasy, a przez drewniane ażurowe kraty okien podziwiałem Dolinę Indusu, skąpaną promieniami zachodzącego słońca. Przez stulecia wzdłuż jej brzegów biegł handlowy Szlak Jedwabny, którym podążały obładowane dobrami wielkie karawany jaków i wielbłądów, łączące Azję z Europą.

Powyżej fortu na płaskiej grani szczytowej wzgórza Tsemo stoi XV-wieczna świątynia Namgyal. Odwiedziłem ją następnego dnia o poranku w momencie, gdy młody zakonnik zapalał olejne lampki wokół olbrzymiej, zajmującej trzy piętra statuy siedzącego na tronie Buddy o dużych niebieskich oczach, przedstawiający wyobrażenie Buddy Przyszłości Majtrei. Budda Wyzwoliciel ma powrócić na ziemię, by zaprowadzić pokój i pojednanie. Gdy opuszczałem gompę (tybetańskie określenie buddyjskiej świątyni), opalizujące ostrymi promieniami wschodzącego słońca flagi modlitewne rozwieszone na sznurach wokół urwistego grzbietu i wszystkich wyniosłości tego terenu, tańczyły dziko, smagane gwałtownymi porywami mroźnego wiatru, wzbudzając strach, czyżby ten czas nadszedł?

Większość turystów, która odwiedza Ladakh, wybiera klasyczny szlak pieszy wzdłuż doliny rzeki Markha. Idąc ich śladem po trzech dniach spędzonych na wysokości ponad 3500 metrów, po złapaniu aklimatyzacji, pozwalającej na trekking, zapakowaliśmy nasz bagaż do terenowego land-rowera i opuściliśmy Leh, przejeżdżając metalowym mostem rzekę Indus. Po godzinie jazdy nasz przewodnik Tsetan zatrzymał samochód za liczącą kilkanaście domostw osadą Spituk, gdzie czekali na nas koniuszy Tsering, kucharz Sonam i piątka jucznych mułów. Przy nich na obrzeżu kamienistego traktu rozłożony na wełnianych kocach leżał ekwipunek i żywność potrzebna na 6-dniowy trekking. Dołożyliśmy do nich nasze dwa worki turystyczne i prowiant zakupiony przez Tsetana na targu w Leh.

XV-wieczna świątynia Namgyal

Do miejsca spotkania z naszą karawaną dotarliśmy przed południem. Słoneczny, bezwietrzny dzień zapowiadał miłą wędrówkę. Po zarzuceniu osobistych plecaków ruszyliśmy szlakiem ku przygodzie. Po przekroczeniu niewielkiej rzeki Jingchan, otoczonej rzędami mieniących się żółcią akacji syberyjskich i topoli, z których wystraszyliśmy stado ceglastoczerwonych zięb, skręciliśmy na wschód. Początkowa część szlaku prowadziła stromym podejściem do rozdroża, gdzie ustawiony z rzecznych otoczaków stał wysoki na metr kopiec z umieszczoną na nim białą czaszką dzikiej owcy nyan z zakręconymi brązowymi rogami. Nad nią umocowane na patykach powiewały różnokolorowe flagi modlitewne. „To lhato – poinformował mnie Tsetan, nasz przewodnik, student czwartego roku języka i dialektów tybetańskich, zakochany w lokalnej kulturze i historii. – Ołtarz poświęcony jest lokalnym bóstwom – dodał. – Jednoczy lokalne żywioły natury, tę rzekę i ten szczyt” – tu wskazał na parów o wysokich stromych zboczach, przez środek którego płynął strumień, i wystające za nim ośnieżone stoki góry Kangri. Powyżej tego miejsca, nasza karawana dogoniła i wyprzedziła nas, na przerzuconym przez strumień drewnianym moście. Po drugiej stronie mostu szlak zaczął szybko oddalać się od zielonej rzecznej doliny, niknąć w piaskowym, rdzawym i kakaowym krajobrazie zamkniętym w surowej skale i piachu. Z powodu suchego klimatu, jałowej, nieurodzajnej ziemi Ladakh to bez wątpienia kraina, w której życie nie należy do łatwych. Jednak dzięki sztucznemu nawadnianiu udaje się tutejszym rolnikom uprawiać warzywa, ziemniaki, jęczmień i pszenicę. Po przejściu kilku kilometrów suchą kotliną zamajaczyły przed nami białawe chaty wioski Yurutse. Na wyznaczającym granice wioski kamiennym murze, przywitała nas pulchna kuropatwa chukar, potrząsając figlarnie głową. Wokół niej leżały płaskie kamienie z wyrytymi buddyjskimi inskrypcjami. „Wersety te chronią przed złem, obdarzając błogosławieństwem wędrowców” – wchodząc mi w kadr powiedział Tsetan.

Starówka w Leh z górującym królewskim pałacem Palkar i gompą Namgya

W niedużej odległości trzy buddyjskie kapliczki, zwane czortenami, wybudowane z cegły mułowej, rozgraniczały wioskowe tarasowe owalne pola złocone jęczmieniem. W środku jęczmieniska kilku skulonych rolników zbierało dojrzałe zboże, wyrywając pędy jęczmienia z korzeniami, układając je w pokosy. Tutejsi chłopi z mąki jęczmiennej wytwarzają makaron, pierogi i prażoną mączkę zwaną tsampa. Wracające z pobliskiego pastwiska kobiety obeszły pole, dźwigając dzieci na plecach. Powitałem się z nimi lokalnym zwrotem „juley!”, wywołując przyjazny uśmiech na zmęczonych twarzach.

Rytualny kopiec lhato

Wioskowe dwupiętrowe chaty z rzeźbionymi bordowymi futrynami okien ustawione były ponad ugorem, na południowym nasłonecznionym zboczu. Płaskie gliniane dachy, ozdabiały flagi modlitewne. Parter domów podzielony jest pomiędzy oborę i magazyn na plony, żywność i narzędzia. Drugie piętro domu, z drewnianymi filarami podtrzymującymi dach, stanowi duża kuchnia z jadalnią i sypialnie. Zewnętrzne zaciemnione boczne ściany domów oklejały świeżo zebrane odchody jaków, zwanych „jiuwa”, co oznacza „paliwo”. Wysuszone placki będą przechowywane razem z drewnem opałowym na dachu. Jedna z gospodyń w czapce z długimi nausznikami wyniosła na kamienny próg w plecionym koszu dojrzałe bulwy rzodkiew i zielonych rzep, ale my pospieszani przez naszego przewodnika po zrobieniu kilku portretowych ujęć ruszyliśmy dalej.

Pierwszy obóz rozbiliśmy powyżej wioski Yurutse, na wysokości 4400 m n.p.m. w rozległej morenowej dolinie porośniętej alpejską łąką. Pomiędzy niskimi kępami traw okraszonymi kwitnącym na biało zielem prargodu, kształtem przypominającym olbrzymią stokrotkę, snuł się ledwo widoczny potok. Nasz kucharz musiał wykopać dołek, by zaczerpnąć z niego wodę na nasz wieczorny posiłek. Nieopacznie namiot rozbiliśmy kilka metrów od nory, z której co chwila wytkał wścibski nos świstak himalajski. Kilkanaście metrów dalej cała rodzina tych gryzoni, stojąc na tylnych łapach, mamrocząc, bacznie obserwowała nasze poczynania.

Pierwsza kolację wyprawową zjedliśmy, podziwiając grę światła zachodzącego słońca, które opalizowało czerwienią ośnieżony wierzchołek góry Stok Kangri. Majestatycznej góry wznoszącej się nad pobliskimi dolinami na wysokość 6150 m n.p.m.

Osada Yurutse

Tego wieczoru wcześnie schowaliśmy się do namiotów. Wpływ wysokości uwidocznił się po kolacji i musieliśmy odpocząć, bo nazajutrz czekało nas długie, mozolne podchodzenie na wysoką przełęcz grzbietu górskiego o stromym stoku, będącą częścią systemu szlaków i traktów, oplatających tutejsze góry, wytyczonych w przeszłości przez pasterzy i kupców, szukających optymalnych przejść w grzbietach górskich do zamieszkanych dolin.

Zbiór jęczmienia górskiego, najpopularniejszego zboża na Wyżynie Tybetańskiej

Duża liczba przeprowadzonych przez wysokie grzbiety górskie przejść znalazła swoje odbicie w nazwie obszaru. Słowo „ladakh” wywodzi się od tybetańskiego zwrotu „la-dags”, oznaczającego „krainę wysokich przełęczy”.

CDN

ZDJĘCIA: ED BOCHNAK

Podobne artykuły

NAJCZĘŚCIEJ CZYTANE

baner